19

3.9K 173 7
                                    

Obudziły mnie ciepłe promienie słońca, wdzierające się do pokoju przez odsłonięte okno. Zegarek na ścianie wskazywał godzinę ósmą, czyli mam godzinę czasu do śniadania. Zwlekłam swoje zwłoki z wygodnego łóżka, w celu zrobienia porannej toalety. Przez ostatnie wydarzenia nie miałam siły ani ochoty zaczynać dzień od biegania. Ubrana jak zwykle w ciemne kolory i upięte w koka włosy, zeszłam na dół do kuchni, gdzie przy ogromnym stole zaczynali się zbierać ludzie z watahy. Wszyscy bez wyjątku skineli głowami w geście szacunku, co było dla mnie dosyć krępujące.

- luno, Alfa kazał przekazać żeby zacząć śniadanie bez niego. - powiedziała Izabella.

- boże.... Proszę nie mów do mnie luno,  mów jak chcesz byle nie tak.

- nie wypada mi, muszę ukazywać ci szacunek. - odpowiedziała.

- to w takim razie - wstałam z krzesła, zwracając przy tym uwagę wszystkich - tyczy się to każdego członka tego stada, życzę sobie by każdy bez wyjątku mówił mi poprostu po imieniu. I nie chce słyszeć sprzeciwu. Jestem Maya, poprostu.... Jeśli mamy być jak rodzina  to nie chce słyszeć tego tytułu z waszych ust. Zrozumiano. - wszyscy zebrani chórem odpowiedzieli głośne TAK,  po czym usiadłam na swoje miejsce i zaczęliśmy  spożywać nasze śniadanie.

-lu... To znaczy Maya, ale alfa będzie zły kiedy usłyszy jak się do ciebie zwracamy. - dodała jakąś kobieta. Była brunetką, o niebieskich oczach, jej zmarszczki wskazywały jej dojrzały wiek.

- spokojnie, zaraz po śniadaniu, porozmawiam z nim o tym. - posłałam ciepły uśmiech wstrone kobiety i wydawało mi się przez chwilę, że chciała również się uśmiechnąć, ale coś jej na to nie pozwalało.

- Mayu, mój wnuk nie czuje się za dobrze,  może jednak wstrzymaj się z tą rozmową. - smutek w oczach Izabeli, mówił mi że cierpi.
Cierpi po stracie syna, cierpi bo jej wnuk równiez nie radzi sobie z bólem, a ona nie wie jak mu pomóc.

- Iza, pozwól że będę tak do ciebie mówić. A więc, wiem o tym dobrze, jednak ja nie pozwolę na to, zrobię wszystko co w mojej mocy by.... - przerwałam na moment, by nie powiedzieć czegoś, co mogłoby ośmieszyć Mika przed stadem - By postawić go na nogi.

Po śniadaniu tak jak miałam w planach, udałam się do gabinetu Alfy.
Miałam dziwne przeczucie, że to co tam zobaczę może mi się nie spodobać.
Kiedy byłam przed gabinetem, chwilę się wachałam czy wejść. Ostatecznie otworzyłam drzwi ale to co zauważyłam lekko mnie przeraziło.

Mike:

Leżałem głową oparty o biurko, koło mnie walały się puste butelki po whisky. Wypiłem tego ustrojstwa wystarczająco dużo, by alkohol w nim zawarty zaczął na mnie w jaki kolwiek sposób działać. A ponieważ jestem wilkokrwistym, to naprawdę trzeba tego sporo, ponieważ na nas działa on dużo słabiej niż na normalnego człowieka.

Zapijałem swoje smutki i ból w tym głównie by chociaż na chwilę zapomnieć o ostatnich zdarzeniach.
Nie tak wyobrażałem sobie moje pierwsze dni sprawowania władzy nad watahą. Jednak nie byłem wstanie racjonalnie myśleć.

Odstawiłem koło siebie kolejną pustą już butelkę po alkoholu, kiedy usłyszałem że drzwi do gabinetu się otwierają. Nie miałem jednak siły  by podnieść głowę i zobaczyć kto wtargnął do mojej oazy.  Dopiero ten piękny zapach, uświadomił mi, że była to dziewczyna z akwamarynem w oczach.

- boże.... Coś ty z sobą zrobił - usłyszałem jak zamyka za sobą drzwi i przekręca klucz w zamku. Po chwili jej kroki odbijały się echem w mojej głowie, przyprawiały mnie o nie miłosierny ból  głowy.

- czego chcesz - ledwo wybełkotałem z siebie te dwa słowa, z zimną barwą głosu. Byłem zły, wręcz wściekły, ale sam nie wiedziałem z jakiego powodu.
Czy dlatego że przerywa mi moje jakże bardzo ciekawe zajęcie, czy też dlatego że widzi mnie w takim stanie.

Ustrzelić Mate Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz