1.8

2.1K 126 26
                                    

Dzień balu nastał dość szybko. W sobotę uśmiech na twarzy Corinne pojawił się, gdy tylko otworzyła oczy, wyjątkowo wyspana ze względu na dość późną godzinę. Natychmiastowo udała się do łazienki i wzięła długą kąpiel w wodzie pachnącej różami i umyła włosy, dokładnie szorując swoją jasną, gładką skórę. Stanęła przed lustrem w bieliźnie i luźnej bluzce wiążąc mokre włosy w koka i zabrała się za nakładanie maseczki na twarz. Po dwóch godzinach zabiegów pielęgnacyjnych, pomalowaniu paznokci, wykonaniu pełnego makijażu i ułożeniu włosów zjadła szybkie lekkie danie, które przyrządziła sobie samodzielnie w niewielkim aneksie kuchennym, który był do dyspozycji studentów, bacznie obserwowana przez jedną ze starszych 'koleżanek'. Gdy powróciła do swojego pokoju wpięła w misterną fryzurę parę ozdobnych niezapominajek. Gdy zbliżała się godzina wyjścia najpierw ubrała beżowe szpilki na niewysokim obcasie a potem założyła na siebie za pomocą magii suknię, która opinała jej ciało bardziej niż to zapamiętała. Corinne nie miała kompleksów, lubiła swój wygląd, a niewielki dyskomfort powodował jedynie fakt, że nie nawykła do noszenia tak opiętych ubrań. Mimo to stwierdziła, że wygląda świetnie i z klasą. Podobało jej się to, co widziała w lustrze, zdecydowanie. Sukienka miała niezbyt głęboki dekolt i sięgała do ziemi, a jedwab w kolorze nieba nienachalnie się mienił, idealnie pasując do jej oczu. Delikatna, srebrna biżuteria, ulubione perfumy i była gotowa. Zarzuciła na ramiona cienki płaszcz, wzięła torebkę, w której schowała parę kosmetyków i różdżkę, po czym po kilku głębokich oddechach odwróciła się do wielkiej Mimbletonii Olbrzymiej, która ostatnimi czasy dotrzymywała jej towarzystwa. Pogłaskała roślinę i zaśmiała się dźwięcznie. 

-I jak wyglądam Agnes? Ślicznie, wiem, dziękuję.- Prowadziła konwersację sama ze sobą, naśladując głos jaki w jej mniemaniu miałaby roślina, chodząc po pokoju, a Mimbletionia wodziła za nią paszczą.- Och, już późno, Percival na pewno już czeka, muszę iść. Wrócę późno lub wcale.- Pomachała przyjaciółce i wyszła, zakluczając drzwi, po czym weszła do wspólnego salonu, gdzie została obdarzona chłodnymi, nieprzyjaznymi i zazdrosnymi spojrzeniami. Nie zwróciła na to uwagi i z uśmiechem na ustach przemierzyła pokój, słysząc tylko stukot swoich obcasów. Już się cieszyła, że nikt jej nie zatrzymał, gdy przed nią stanęła Gryzelda Johnson.

-Cożeś się tak wystroiła? Jeszcze ktoś pomyli cię z damą.- Prychnęła, skanując sylwetkę młodej dziewczyny z zazdrością. 

-Gryzeldo, przepraszam cię, że nie wdam się z tobą w rozmowę, ale się spieszę.- Już chciała ją wyminąć, gdy kobieta ponownie zastąpiła jej drogę.

-O nie, nie kochanieńka. Idziesz do niego, prawda?

-Nie powinno cię to interesować.- Warknęła Corinne. 

-To normalne u mężczyzn, że latają za młodszymi. Odbierze ci niewinność, naobiecuje ci szklanych gór, po czym zostawi i rodzinę założy z porządną kobietą w swoim wieku.- Zaśmiała się paskudnie.

-Przykro mi niszczyć twoje wyobrażenia, ale to nie zawsze tak działa. No chyba, że kobieta ma tak mało do zaoferowania, że mężczyzna szybko się nią nudzi.- Zaśmiała się cicho.

-Skarbie, ciebie nawet kobietą nie można nazwać. Jesteś jeszcze dzieckiem, które wszystko dostaje na ładną buźkę. Kiedyś zbrzydniesz i zobaczymy ile jesteś na prawdę warta.

-Więcej niż ty, to na pewno. A teraz przepraszam, ale mam ważniejsze rzeczy do roboty niż ta jakże miła konwersacja.- Po czym wyminęła starszą kobietę i pośpiesznie odeszła, nim ta zdążyła się odezwać.

-Dziwka się jeszcze zdziwi.- Warknęła Gryzelda wchodząc do salonu i siadając na kanapie przy kominku.- Jak można być tak bezczelnym.- Pokręciła głową, już planując zemstę, za tak wielkie znieważenie jej przez Corinne.

A panna Scamander tymczasem zbiegła po schodach i ujrzała czekającego na niej w portierni Gravesa. Podeszła do niego, a on zaniemówił widząc ją. 

-Dobry wieczór Corinee. Wyglądasz przepięknie.- Wykrztusił, całując jej dłoń. Po wymianie uprzejmości dziewczyna złapała mężczyznę pod ramię i teleportowali się do posiadłości Seraphiny Picquery. Gdy weszli do środka skrzaty odebrały ich okrycia, po czym zostali przywitani przez gospodynię niezmiernie uradowaną widokiem swojej prawej ręki i niemalże przyjaciela oraz jego partnerki, mimo że na co dzień była dość oschłą osobą. Prezent, który para jej podarowała bardzo jej się spodobał, na co Corinne posłała Percivalowi zwycięski uśmiech. To ona wybierała tę przepiękną kwiatową mieszankę perfum. Przyjęcie trwało w najlepsze, a z twarzy Corinne nie schodził uśmiech, gdy otoczona została wianuszkiem kobiet, z panią prezydent na czele, zainteresowanych partnerką Gravesa, która była bardzo niecodziennym widokiem. W czasie, gdy dziewczyna opowiadała o sobie i z nadnaturalnym taktem oraz uprzejmością prowadziła konwersację na wysokim poziomie z towarzyszącymi jej osobami, wywierając na nich bardziej niż pozytywne wrażenie, rozmawiał z paroma mężczyznami o sprawach MACUSY. Nie było to nic ciekawego, alb przynajmniej nic takowego nie usłyszał, błądząc myślami wokół swojej towarzyszki wieczora. Dopiero po dłuższym czasie przeprosił swoich rozmówców i udał się w stronę sączących szampana kobiet rozmawiających właśnie o ziołach wpływających korzystnie na włosy, w którym to temacie brylowała oczywiście Cora, a kobiety starały się wykorzystać trochę jej wiedzy, pod której ogromnym wrażeniem były. Graves wyciągnął ukochaną z grona rozchichotanych kobiet, zachwycających się tym, jak cudownie para razem wygląda i porwał ją w wir tańca do wspaniałej muzyki, wykonywanej przez orkiestrę. Dopiero po kilkunastu piosenek, gdy dziewczyna była już sowicie zarumieniona, udali się na balkon, rozmawiając. Po dłuższej chwili rozmowy o gwiazdach widocznych na nieboskłonie i obserwowaniu ich, tkwiąc w uścisku, spojrzeli na siebie z uśmiechami. Mężczyzna objął ją ramionami i złączył delikatnie ich usta, tak idealnie do siebie pasujące. 

-Jak ty to robisz, że wszyscy się w tobie zakochują, są oczarowani?- Zapytał pół żartem, pół na serio. - Co takiego jest w twoim uśmiechu, że ma taką moc?- Ponownie ją pocałował, smakując delikatnie jej pyszne usta.

-Nie wiem, moja matka się nie zakochała.- Gwiazdy oprócz dobrych wspomnień przyniosły ze sobą też te smutne. Pani Scamander hodowała hipogryfy, kochała to nad życie, lecz gdy urodziła się córka, której de facto nigdy nie chciała mieć, musiała pozbyć się hodowli. Dziewczyna była zdrowym dzieckiem, lecz miała jedną, poważną chorobę, silne uczulenie na sierść hodowanych w domu zwierząt. Nawet niewielki kontakt z nimi kończył się dla niej silną reakcją alergiczną i wizytą w św. Mungu, przez co ojciec zadecydował o zamknięciu hodowli, a pani Scamander nadal nie wybaczyła tego jemu i swojej córce, w stosunku do której jej zachowanie było bardzo oziębłe. Gdyby nie bracia, z którymi miała za dzieciaka świetny kontakt, nie miała by dzieciństwa. Ojca prawie nie widywała, gdyż przez większość czasu pracował. Corinne odgoniła jednak od siebie niemiłe myśli, odnajdując ponownie radość w oczach Gravesa. Gdy tak stali objęci, gdzieś pomiędzy dworem a centrum przyjęcia Corinne była szczęśliwa. Czuła, jakby unosili się kilka centymetrów nad ziemią. Spojrzała mu ponownie w oczy i już oboje byli pewni, co się stanie tego wieczora.

-Bądź moja tej nocy.- Naelektryzowany szept Percivala przeciął powietrze wokół ucha młodej kobiety, która momentalnie zapomniała jak się oddycha. Dopiero, gdy mężczyzna opuścił oczy, zażenowany swoim wygłupem, już szykując się do przeprosin i tłumaczenia, że może poczekać, Corinne położyła mu dłoń na policzku, patrząc w oczy.

-Jestem twoja i będę też tej nocy, cała.- Pocałował ją delikatnie, a w jego oczach tanczyły iskierki szczęścia. Deportowali się do mieszkania Gravesa i niespiesznie udali do jego sypialni.

***

Rozdział sponsoruje chory matematyk, chora polonistka i dwóch wuefistów na zwolnieniu oraz fakt, że idzie wiosna i nikomu nie chce się nas męczyć. Jeszcze miesiąc do egzaminów i wracam do życia!

Stay with me| GrindelwaldOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz