1.9

2K 127 16
                                    

Blask słońca, wpadający przez niezasłonięte zasłony nigdy nie oślepiał i nie cieszył jej równie bardzo jak tamtego ranka. Nim ujrzała coś oprócz promieni światła, już wiedziała, że to będzie cudowny dzień, a w jej umyśle zaczęły pojawiać się przebłyski wczorajszego wieczoru... Nocy. Zdecydowanie nocy. Gdy jej oczy przyzwyczaiły się do blasku ujrzała jeden z najpiękniejszych widoków, jakie kiedykolwiek istniały na tym świecie. Oto groźny polityk Percival Graves trzymał ją w ramionach jak najcenniejszą rzecz, jaką dane mu było posiąść i uśmiechał się lekko przez sen. Zwykle zaczesane do tyłu włosy opadały na jego czoło dodając niewinności i ujmując lat. Różnica wieku była między nimi olbrzymia. Nie była pewna ile dokładnie ma lat, ale na spokojnie mógł być w wieku jej ojca. Ale co z tego? Cokolwiek by się stało, dla niej liczyło się uczucie, które ich połączyło. Młoda więź, która była jak pokrewieństwo dusz. 

Graves, dużo bardziej obyty z potężną magią, gdy byli razem odczuwał pulsowanie ich magii, jakiego jeszcze nigdy nie doświadczył. Prąd przeszywał powietrze, gdy tylko ich skóra się stykała i powodował zwarcia, gdy się całowali. Wiedział, że co by się nie stało, będzie walczył o to uczucie. Mogłaby być jego córką, czy to nie świadczy o nim źle? Walić to, gdyby obchodziła go opinia innych ludzi, nie byłby tym, kim jest.  Nie pozwoli, by ktokolwiek odebrał mu tą małą kobietkę. Był w końcu najpotężniejszym człowiekiem na świecie, nikt mu nie przeszkodzi. Obudził się wcześnie, koło brzasku i obserwował spokojną twarz Corinne wtuloną w jego ramię. W tym łóżku gościł wiele bardzo pięknych kobiet, lecz ich piękno bladło w porównaniu z urokiem Cory. Wiedział, że jest młoda, jeszcze wciąż dorasta, a jednak była dla niego perfekcyjna. Po dłuższym czasie przyjemnych myśli o wczorajszej nocy zasnął, obejmując dziewczynę ramionami. 

Po dłuższej chwili podziwiania śpiącego Pecivala, Corinne wstała leniwie z łóżka, starając się nie obudzić swojego ukochanego. Miała na sobie jedynie bieliznę, więc rozejrzała się po sypialni w poszukiwaniu swojej sukienki. Znalazła ją gdzieś w kącie, porzuconą i z odebraną czcią. Skrzywiła się na myśl, ile dolarów leży właśnie na podłodze, lecz przeszło jej, gdy podnosząc materiał i odkładając go na wolny wieszak, przypomniała sobie w jaki sposób opuścił on wczoraj jej ciało. 

Jego usta błądzące po szyi, denerwujące się z powodu małego dekoltu, który uniemożliwiał mu zejście niżej. 

Spojrzała na wymięty materiał.

Jego dłonie błądzące po jej ciele i rozpinające zapięcie.

Z uśmiechem skierowała się do łazienki w celu załatwienia swoich potrzeb.

Graves niosący ją przez długość całego pokoju, jakby nic  nie ważyła i kładący ją na łóżko.

Przemyła twarz wodą, zmywając resztki makijażu i rozczesała palcami włosy.

Jej dłonie w jego włosach, gdy nie pozwalała mu nawet na moment odsunąć się od jej ust.

Weszła pod prysznic, oblewając się ciepłą wodą i rozkoszując się przyjemnym rozluźnieniem, które nastało dzięki niej w dolnych partiach jej brzucha.

To nieopisywalne, niezapominane uczucie, gdy ich dusze połączyły się w jednym ciele.

Stała pod prysznicem i śmiała się sama do siebie, bo energia i radość wręcz ją roznosiły. Była radosna, spokojna, rozluźniona oraz, a przede wszystkim szczęśliwa. To co się stało było takie... Właściwe. Gdy wyszła z zaparowanej łazienki na łóżku siedział już obudzony Percival z tacą ze śniadaniem i posłał jej psotny uśmiech dochodząc do wniosku, że w jego koszuli wygląda dużo goręcej niż zwykle. Gdy usiadła obok niego, z mokrymi włosami i bez makijażu, nie mógł się na nią napatrzeć. Chciał mieć ten widok codziennie. 

Ach, marzenia... Nieosiągalne i nierealne.

***

6 dni później

Dokładnie o 3 i pół godziny trwała sobota, gdy Corinne wparowała do sypialni Gravesa, zastając go śpiącego w najlepsze. Zaśmiała się cicho, po czym obudziła go w jego ulubiony sposób, zawisając nad nim i całując aż nie otworzy oczu. Gdy spojrzał na nią w półmroku rozproszonym jedynie przez Lumos na końcu jej różdżki, nie silił się na żaden romantyczny tekst, jak zwykle, tylko jęknął przeciągłe ,,dzień dobry" i podniósł się niechętnie z łóżka. Z resztą, Cora nie oczekiwałaby od nikogo romantyzmu o 3.30 w sobotę, gdy wstaje się z myślą, że następne 24 godziny spędzi się pośrodku jakiegoś pustkowia. Mężczyzna wyszykował się dość szybko w nieco mniej eleganckie odzienie niż zwykle, takie bardziej do... siedzenia na pustkowiu. Gdy opuścili posiadłość nie rozmawiali ze sobą, mężczyzna non stop ziewał, mimo że zażył eliksir rozbudzający, a dziewczyna w głowie sprawdzała, czy wszystko co będzie jej potrzebne ma ze sobą. Gdy dotarli do rozległej sali z wieloma kominkami sieci Fiuu, czekała na nich zdecydowana większość uczniów wraz ze swoimi partnerami. Obrzuciła ich wszystkich przyjaznym uśmiechem, podczas gdy Graves się przywitał. Nie zdziwi chyba nikogo, że tylko 'przybysze' mu odpowiedzieli. Szef Departamentu Przestrzegania Praw Czarodziejów stał z boku wraz ze swoją towarzyszką i sączył czarną kawę, która należała do poczęstunku w stylu szwedzkiego stołu.  Równo o 4.30 do pomieszczenia wszedł profesor Arnold wraz ze świtą swoich wykładowców, tłumacząc zasady. Mówił, że będą sprawdzane różdżki, dostaną mapy i listy zadań, które mają wykonać. Oznajmił również jakich rodzai zaklęć nie wolno używać i wiele innych.  Następnie wszyscy losowali teren, który im przypadnie. Gdy Corinne wróciła ze swoją karteczką do Gravesa, ten jęknął niezadowolony. 

-Puszcza Amazońska! Po prostu cudownie.- Obiecał Corze, że z nią będzie i zamierzał dotrzymać swoich słów, ale z każdym momentem coraz mniej mu się chciało. Gdyby nie świadomość, jak bardzo zależy jej na wynikach, już dawno wymyślił by jakiś boczny plan, naginając wszelkie zasady, by mieć spokój. Mimo to gdy wybiła godzina 5.00 wraz ze swoją ukochaną złapali za wylosowany kawałek papieru, który okazał się świstoklikiem i przenieśli się na... Zadupie z dala od cywilizacji. Nie dało się tego określić inaczej. 

***

Słońce dopiero wschodziło, gdy dwójka ludzi zupełnie odcięta od świata przedzierała się przez puszczę. Podczas, gdy Corinne skupiona na celu ich wyprawy rozglądała się bacznie, Graves non stop przeklinał na wielkie owady, które go atakowały oraz wściekał się, gdy kolejna gałąź uderzyła go prosto w twarz. Kojarzycie pewnie z kreskówek taką scenę, gdy przedzierając się przez las, osoba idąca z przodu umożliwia sobie przejście zginając jedną gałąź, a idący za nią człowiek dostaje nią tak mocno, że aż go zamroczy? Takie właśnie pochodzenie miała podłużna sznyta zdobiąca czoło Percivala. Corinne natychmiast zaczęła go przepraszać, po czym ze swojej torby wyjęła nożyk i przycięła jakąś rosnącą z boku roślinkę, rozcierając liście w palcach. Posadziła mężczyznę na kamieniu i zaczęła smarować jego skórę zieloną papką powstałą ze wspomnianych kwiatków. Graves westchnął głęboko czując, że ten dzień choć przyprawi go o migrenę, będzie ciekawy. Nawet bardzo. 

***

Witam wszystkich!

Też się stęskniłam :-**

Piszcie, co u was słychać!

Stay with me| GrindelwaldOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz