Corinne Scamander wspinała się po krętych schodach na pierwsze piętro kamienicy, w której miała mieszkać przez najbliższe kilka miesięcy. To był jej pierwszy dzień w Ameryce, nie wiedziała jeszcze co i jak, dopiero tu przybyła, ale radosne podekscytowanie ze spełniających się marzeń przysłaniało wszelkie obawy. Zawsze kochała rośliny, równie mocno jak Newt zwierzęta, a Tezeusz swoją pracę. Teraz miała możliwość odbyć elitarne szkolenie na Magibotanika. Niewielu ludzi chciało pracować z magicznymi roślinami, bo ta praca wydawała im się nudna i monotonna. Ona jednak doskonale wiedziała, że tak nie jest. To nie były takie rośliny, jak u mugoli, te potrafiły zaatakować. Był luty, więc nim rozebrała się w holu ze swoich ubrań trochę czasu minęło, lecz nic nie było w stanie zepsuć jej nastroju. Westchnęła lekko idąc szybko do sali, w której miało odbyć się spotkanie. Zostawiła walizkę obok innych, stojących w przedsionku i pobiegła ku źródle głosów. Chciała przemknąć niezauważona, lecz stukot jej butów zwrócił na nią uwagę.
Świetnie, spóźniona pierwszego dnia. Czy może być lepiej? Pomyślała, po czym przeprosiła i zasiadła na wolnym miejscu. W czasie przemówienia odnośnie wszystkiego co miało dziać się w czasie studium podskakiwała wręcz z ekscytacji. Dowiedziała się, że wszyscy kursanci mają kwatery w owej kamienicy. Na miejsca zajęć w terenie będą przenosić się siecią Fiuu i będą one trwały od godziny 8.00 do 15.00 z przerwą na lunch. Posiłki również mają zapewnione. Później mają mieć czas dla siebie. Czasami będzie się zdarzało jednak, że będą przez cały dzień mieli za zadanie obserwować jakiś okaz, czy wstać w nocy. Nikomu jednak to nie przeszkadzało. Byli tam tylko ludzie, którzy chcieli się uczyć. Później zostali oprowadzeni po kompleksie, który okazał się niemalże ogromny. Ostatnie piętra zajmowały szklarnie i pracownie wyposażone w najlepszy sprzęt, a dziedziniec ukryty przed mugolami, otoczony zabudową, miał własne środowisko. Wspaniały ogród na świeżym powietrzu, gdzie rosły najrzadsze rośliny. Dostali podręczniki i plany dnia, po czym mieli czas na poznanie się. Wtedy też Corinne przesunęła wzrokiem po swoich towarzyszach. Zdziwiła się nie mało, gdy okazało się, że większość z nich była w średnim wieku, starsza lub niewiele młodsza. Nie było nikogo, kogo w porywach wiatru mogłaby nazwać rówieśnikiem. Wytłumaczył jej to dopiero jeden z nauczycieli, podchodząc do niej po spotkaniu.
-Arboretum profesora Arnolda przyjmuje tylko najlepszych na nauki. Bardzo trudno dostać się do tej szczęśliwej 16, która rozpoczyna kurs, ale jeszcze trudniej go ukończyć. Ludzie starają się przez wiele lat o klasyfikację. Jest pani najmłodszym jak na razie członkiem kursu. Dużo ryzykujemy, przyjmując kogoś tak młodego, lecz napisała pani egzamin perfekcyjnie, jako jedna z nielicznych w historii. Wyniki pani studiów również są bez zarzutu, a pani wykładowcy dołączyli długi list z referencjami. Dodatkowo profesor Shopkins z Hogwartu stwierdziła, że ten program powstał właśnie dla kogoś takiego jak pani, więc nie mieliśmy innego wyjścia jak panią przyjąć. Certyfikat po ukończeniu gwarantuje pani świetlaną przyszłość, zapewniam.- Po czym tak po prostu zostawił ją samą z jej myślami. W takich momentach cieszyła się, że gdy jej koledzy i koleżanki upijali się i imprezowali ona wolała się uczyć.
Odniosła swój bagaż do pokoju, który jej przydzielono i gdy tylko się rozpakowała spojrzała na swoją różdżkę i zaśmiała się z własnej głupoty.
- Nie mam na nią jeszcze pozwolenia. Czas wybrać się do Ministerstwa.- Jak postanowiła, tak też zrobiła. Z wygodnych ubrań przebrała się w elegancką sukienkę w kolorze granatu, podkreślającą jej błękitne oczy, na którą narzuciła płaszcz i dobrała do tego wysokie kozaki. Lubiła ładnie się ubierać prawie tak bardzo jak babrać w ziemi przy przesadzaniu roślinek. Do swojej torby wrzuciła wszystkie potrzebne papiery i swoją różdżkę, po czym poprawiła włosy i makijaż. Gotowa wybiegła w budynku i zapytała w recepcji jak dotrzeć do Ministerstwa Magii. Ruszyła we wskazanym kierunku, przyglądając się mijanym ludziom. Wszyscy zajmowali się tylko swoimi sprawami, patrzyli w ziemię lub tępo przed siebie, nie dostrzegali wspaniałości tego świata. Nowy Jork, choć nie był jej ulubionym miejscem na ziemi, nie było tam w końcu zbyt wiele zieleni, miał swoje piękno. Uśpione głęboko w murach szarych budynków. Gdy dostała się do Ministerstwa i zjechała windą na odpowiedni poziom skierowała się do pierwszego wolnego gabinetu.
-Dzień dobry, chciałabym złożyć dokumenty w celu uzyskania pozwolenia na różdżkę.- Uśmiechnęła się do pracownicy, która niepewnie odpowiedziała jej tym samym.
-Proszę to wypełnić. Nie ma dzisiaj ruchu, więc dostanie pani zezwolenie jeszcze dzisiaj.- Podała jej pióro i dwie kartki. Szybko wypisywała swoim kaligraficznym pismem odpowiednie luki, dopytując jednocześnie o niektóre paragrafy prawa amerykańskiego, których nie rozumiała.- Wszystko jest robione w celu utrzymania nas w tajemnicy, to ma nas chronić.
-Czasem mam wrażenie, że to niemagicznych chronimy. Uważam, że powinni poznać nasz świat, nie powinniśmy uzurpować magii tylko dla siebie. Nie znam się na ludziach, zajmuję się roślinami, ale gdy silniejsze kwiaty w kolonii Arateusów Olbrzymich rozkwitną, by zostać zapylone, te mniejsze też korzystają z ich pyłku i rosną.
-Jest pani zwolennikiem idei Grindelwalda?- Kobieta spojrzała na nią podejrzliwie.
-Uważam, że nie takim sposobem jak on obrał, ale moglibyśmy się ujawnić. Amerykańskie prawo zresztą jest wyjątkowo zacofane. Zakaz ślubów, przyjaźni, znajomości z nie-magami. W Anglii wszyscy funkcjonują w symbiozie, a mugole nadal nie wiedzą o magii. Gdy ktoś pokocha niemagicznego ma prawo mu powiedzieć, ale jest wtedy odpowiedzialny za dotrzymanie przez niego tajemnicy. Taki układ sprawdziłby się lepiej, niż nasz strach przed nimi.- Postawiła ostatnią kropkę i podała kobiecie formularze, zwracając uwagę na to, że ta patrzy się gdzieś ponad jej głową.
-Ma pani bardzo ciekawe poglądy, panno...- Odwróciła głowę, widząc przystojnego mężczyznę w dobrze skrojonych szatach.
-Scamander. Corinne Scamander.
-Nazywam się Percival Graves, miło mi panią poznać.- Ucałował delikatnie wierzch jej dłoni, obdarzając ją czarującym uśmiechem, na co lekko się zaczerwieniła.- Brytyjka?- Dziewczyna pokiwała głową, wpatrując się w niego.- Czy wszystkie kobiety w Wielkiej Brytanii łączą w sobie urok osobisty i tak światły umysł?
-Nie sądzę, panie Graves.- Mężczyzna pokiwał głową, po czym jakby niechętnie przeniósł wzrok na kobietę za biurkiem.
-Co mam podpisać? Wychodzę już.- Kobieta podała mu gruby plik dokumentów, a on jedynie machnął różdżką.
-I formularz o pozwolenie na różdżkę tej pani.- Urzędniczka wskazała głową na Corinne, podając mu kolejne dokumenty.
-Co panią sprowadza do Nowego Jorku?- Zapytał.
-Biorę udział w studium z Magibotaniki w Arboretum profesora Arnolda.- Odpowiedziała dumnie.
-Taka młoda osoba? Zatem nie pomyliłem się oceniając pani inteligencję. O jego zajęciach krążą już niemalże legendy. Będzie miała pani urwanie głowy z nauką.
-To moja pasja, nie wyobrażam sobie robić w życiu czegokolwiek innego.- Odebrała od urzędniczki zezwolenie, po czym podniosła się z wygodnego krzesła.
-Czy tak zajęta osoba zgodziłaby się zjeść ze mną lunch?- Zapytał, pomagając jej ubrać płaszcz. Corinne przygryzła wargę, nieświadoma spojrzenia pana Gravesa, które spoczęło na jej czerwonych ustach i przekalkulowała w głowie, co musi dzisiaj zrobić. Z ekscytacją stwierdziła, że nic, czego nie może przełożyć, lub zrobić w nocy.
-Z miłą chęcią poznam jakąś wartą uwagi knajpkę.- Posłała mu miły uśmiech, który trafił wprost do jego serca. Jeszcze nie wiedział, że niemal uzależni się od jego widoku. Wyszli razem z Ministerstwa i skierowali się do niewielkiej restauracji, gdzie mile spędzili prawie dwie godziny na rozmowie niemalże o niczym, a jedynie ku własnej rozrywce.
-Jeśli nie masz zajęć na popołudnia, to mogę zaproponować ci posadę mojej drugiej asystentki. Pierwsza robi jakieś szkolenie i musi wcześniej wychodzić z pracy. Nie jest to jakoś specjalnie wymagająca praca, ale wymaga kogoś zaufanego. Myślę, że tobie mogę zaufać. A ja znam się na ludziach.- Spojrzała w jego oczy i znów się zastanowiła. W sumie praca to dobry pomysł, odłoży trochę, nie będzie musiała brać kasy od rodziców, a do tego zdobędzie doświadczenie. Przygryzła wargę w zamyśleniu, wciąż jeszcze nieświadoma jak działa ten gest na starszego od niej mężczyznę.
-W sumie, czemu nie. Bardzo chętnie.- Zgodziła się, na powrót ukazując na twarzy swój entuzjazm. Graves przyglądał jej się z dziwnym uczuciem w środku. Była taka czysta, niewinna i radosna, a on nie chciał tego niszczyć. Podświadomie chciał wciąż widzieć uśmiech na jej ślicznej, dziewczęcej twarzyczce. Corinne nie potrafiła ocenić, w którym momencie zaczęli flirtować czy przeszli na 'ty', ale nie przeszkadzało jej to, gdyż czas spędzony z Percivalem na pewno nie należał do straconych, a sama Cora jeszcze nie wiedziała, jakie piętno odciśnie na niej 'Percy'.
![](https://img.wattpad.com/cover/177674575-288-k874508.jpg)
CZYTASZ
Stay with me| Grindelwald
Фанфик,,-Czy ty właśnie próbujesz mi powiedzieć, że miałaś romans z Grindelwaldem?!- Tezeusz Scamander zdenerwował się na swoją młodszą siostrę, która siedziała skulona na fotelu w jego gabinecie. Obok niej znajdował się Newt i razem tłumaczyli się najsta...