1.10

1.9K 128 12
                                    

Graves wiedział, że ten dzień będzie ciekawy i faktycznie się nie pomylił, jednak nigdy by nie pomyślał, że on, groźny mag, potężny i w ogóle tyle razy prawie że straci życie! Środowisko, w którym Corinne czuła się cudownie, otoczenie najróżniejszych roślin, mugolskich lub magicznych, zaczęło go przerażać jeszcze nim słońce wskazało południe. Gdy wkroczyli głębiej, w strefę , która promieniowała wręcz magią, co rusz coś chciał go ugryźć czy w ogóle pożreć w całości, pluło dziwnymi substancjami lub na jego oczach zjadało żywcem wielkie zwierzę. No właśnie, zwierzęta. o ich obecności Percival nie pomyślał, dlatego siadając na pierwszym lepszym kamieniu mógł przywitać się z tajemniczym zwierzęciem, które nim było lub zaprzyjaźniał się z ogromnymi, czerwonymi mrówkami. Gdy minęło południe miał już tak silną paranoję, że non stop wydawało mu się, że coś po nim łazi, a kolejne ugryzienia, choć Cora starała się je leczyć różnymi magicznymi roślinkami działającymi niemal natychmiastowo, strasznie go swędziały. Oj, była to dla wielkiego, poważanego i potężnego... Niego wielka lekcja pokory wobec sił przyrody. Szczęka mu, potocznie mówiąc, opadła, gdy ujrzał jak Corinne sobie radzi. Z szerokim uśmiechem głaskała małpkę pigmejską, która chwilę wcześniej skoczyła na nią z drzewa, wdzięcznie poruszała się po zalesionych bezdrożach, ciesząc się ze wszystkiego, co było dane jej ujrzeć. Gdy on się drapał i przeklinał, ona zbierała do słoiczków odpowiednie próbki wypisanych na liście, którą dostała od profesora rzadkich roślin. Mimo swej wątłości i pozornej nieporadności radziła sobie dużo lepiej niż on sam, pod czego był wielkim wrażeniem. Podejrzewał, że pasja jej brata, magizoologia zrobiła wiele w kierunku stosunku Cory do zwierząt, że się ich nie bała, zdawała się je rozumieć. 

-Nie dotykaj tego. To liany curare, ich soku używa się do zatruwania strzał. Jest rzadki, a bardzo silny. Zostaje na długo na rękach i w najmniejszej ilości powoduje stany zapalne.- Przerwała jego rozmyślania. Dopisał do swojej listy kolejną zabójczą roślinę. Po kilku kolejnych godzinach marszu, w czasie których zatrzymali się na krótki posiłek, zerwany prosto z drzewa, w czasie którego prawie zdeptał sporej wielkości anakondę, dotarli bliżej rzeki. Gdy Cora sprawdzała ich położenie za pomocą magicznego kompasu i otrzymanej mapy, on ,,podziwiał". To znaczy rozglądał się w poszukiwaniu kolejnych morderczych istot. Mignęła mu kolorowa żaba, która również jest jadowita.

-Trująca, nie jadowita. - Poprawiła go Corinne, a on zorientował się, że mówi to wszystko na głos. Co jednak poradzić, skoro ogrom dżungli tak go przytłoczył. - Dobra, zaczyna się już ściemniać, więc pozostało nam przepłynąć rzekę i dotrzeć do miejsca, w którym będziemy mogli pójść spać.

-Czekaj, my tutaj śpimy?- Zapytał, jakby jego mózg nie łączył faktów.

-A chciałoby ci się szlajać po dżungli po zmroku?- Zaśmiała się lekko, po czym podeszła do niego.- Widzę, ile cierpień kosztuje cię bycie tu dziś ze mną i ci dziękuję, bardzo.- Po czym wspięła się na palce i delikatnie go pocałowała.- Odwdzięczę ci się.- Mruknęła, kładąc ręce na jego karku.- W bardzo przyjemny sposób.- Przeciągnęła samogłoski szepcząc mu do ucha, po czym przygryzła wargę, lekko się odsuwając.- Ale najpierw przepłyńmy ten strumyk.- Wskazała dłonią na Amazonkę.

-Równie dobrze moglibyśmy polecieć. Przecież coś nas na bank zeżre.- Oznajmił sceptycznie.

-Ale nie wpław, głuptasie. Widzisz te wielkie liście, o tam? Zaklęciami połączymy je w prowizoryczną łódkę i będzie dobrze.- Zaśmiała się.- Gdzie ten twój spryt, panie Graves?- Po czym jak zapowiedziała, ruszyła po liście i już godzinę później byli na drugim brzegu rzeki. Ruszyli do miejsca, które zostało na mapie oznaczone jako bezpieczne i rzeczywiście takie było. Niewielki plac wyglądał, jakby leżała tam kiedyś prowizoryczna wioska myśliwska, lecz dziś nie pozostał po niej ślad. Corinne poszła poszukać czegoś do jedzenia, gdy Graves najpierw założył wszelkiej maści zaklęcia zabezpieczające teren, by nic ich nie zjadło przez noc, które stworzyły nad nim tęczową kopułę, a później rozpalił ogień i rozłożył wyjęty z torby dziewczyny namiot z grubą moskitierą. Zaklęcia powiększające przestrzeń działały świetnie i w środku znajdowała się obszerna sypialnia z wyglądającym na dość wygodne, łóżkiem. Gdy Cora wróciła, zastała Gravesa rzucającego skomplikowane zaklęcie zabijające wszelkie paskudztwa pod kopułą, za co w sumie była mu wdzięczna. Położyła na dużym liściu owoce cupaucu, które w smaku były jak ananas lub gruszka, oraz owoce magicznej rośliny, której nazwy za nic nie potrafiła poprawnie wypowiedzieć, ale były bardzo smaczne. Pokroiła je w kawałki, po czym zaniosła e do wnętrza namiotu, gdzie obecnie znajdował się jej luby. Widziała, jak ciężko to wszystko znosił, więc chciała mu to jakoś wynagrodzić. Poczęstowała go owocami, po czym sama również położyła się na łóżku, przymykając oczy. Było coś koło 20.00, a ona od około osiemnastu godzin była na nogach. Mężczyzna objął ją ciasno i przyciągnął do siebie. Był zmęczony, ale zdawał sobie sprawę, że ona na pewno bardziej.- Pójdę na chwilę na zewnątrz, prześpij się.- Dała mu słodkiego całusa i podniosła się. Zachodzące słońce, ginące w dole biegu Amazonki było piękne. Oparła się o drzewo stojące lekko za barierami i podziwiała śliczne widoki. Po chwili poczuła na swojej talii duże dłonie Gravesa. Objął ją, a ona się w niego wtuliła.- Dżunglę pewnie zapamiętasz jako siedlisko wszystkiego, co chce cię zabić, ale ma swoje piękno. Tylko spójrz.- Po czym schyliła się po kamień, nieopacznie ocierając się o stojącego za nią mężczyznę, nie zareagowała jednak na jego głębokie westchnięcie i uniosła kawałek granitowej skały, rzucając nim celnie w stojące poza barierami kolorowe drzewo, z którego momentalnie poderwały się setki różnobarwnych motyli, które w swojej szaleńczej ucieczce ruszyły w stronę zachodzącego słońca, przelatując zaraz obok nich. Były tak blisko, ze Cora poczuła na odsłoniętej skórze dotyk ich skrzydeł. To była magiczna chwila. Motyli było tak dużo, że przez dłuższą chwilę nie widzieli wiele więcej niż eksplozję kolorów. Ten moment wykorzystał Percival, by przycisnął zaczarowaną Corinne do siebie, całując ją namiętnie. Dziewczyna prędko odwzajemniła pieszczotę. Widziała teraz tylko brązowe oczy ukochanego i barwy motyli, które traciły orientację przez magiczną barierę, co w połączeniu z paroma zaklęciami, które Graves rzucił w ciągu ostatnich ułamków sekundy przez co krążyły wokół nich jak opętane. Mężczyzna przyparł dziewczynę do drzewa, wkładając delikatnie dłonie pod jej bluzkę. Całe zmęczenie prędko z niej uszło, a ona nie pozostała mu dłużna, kierując dłonie do guzików jego koszuli. Gdy dziewczyna była już naga, a on właśnie zdejmował swoje spodnie, na piersi Cory usiadł najpiękniejszy motyl na świecie. Graves podziwiał ten widok, tak nienaturalny, wspaniały i godny zapamiętania, lecz pożądanie dało o sobie znać i prędko odgonił owada. Stworzyli razem piękne wspomnienie, uprawiali miłość przy zachodzie słońca, w otoczeniu pięknych motyli. Kochali się i byli szczęśliwi. 

Stay with me| GrindelwaldOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz