IV

248 29 16
                                    

- Więc dopiero co dotarłeś tu panie? - Awena bez trudu zagadywała Marcusa, który to usiadł koło niej.

- Zgadza się. Za godzinę przylatuje mój ojciec. Mam się z nim spotkać i omówić kilka istotnych spraw rodzinnych.

- Jako jedyny jego syn, na pewno masz wiele na głowie.

- To prawda. Ojciec już od małego nigdy mnie nie oszczędzał i w sumie to jestem mu za to wdzięczny - mówił tamten z uśmiechem na twarzy.

Ach, jakże pięknym uśmiechem. Orana, która siedziała z drugiej strony, przyglądała mu się z podziwem, jednak w milczeniu, chcąc choć przez moment nawiązać z nim kontakt wzrokowy. Nie potrafiła włączyć się do rozmowy i miała wrażenie, że równie dobrze mogłoby jej tutaj nie być. Dla Marcusa stanowiła jedynie tło nic nieznaczącego krajobrazu i nijak nie potrafiła tego zmienić. Przecież nie stanie na głowie, by zwrócić na siebie uwagę i wyjść dodatkowo na niespełna rozumu?

Kiedy tylko rozmówca siostry odszedł, dosiadając się do innej damy, której towarzystwo najwidoczniej było dla niego miłe, Orana od razu usłyszała dyskretny chichot Aweny, a chcąc uniknąć uszczypliwej uwagi, również wstała i gotując się z gniewu, udała do wnętrza pałacu, który okalały te wspaniałe ogrody.

Chłodny korytarz wcale nie pomagał ostudzić jej rozgorączkowanych emocji i tego, co okazało się prawdą. Marcus nijak nie był zainteresowany jej skromną osobą. Nie istniała dla niego, a siostra, ta rozwiązła lubieżnica, cieszyła się z tego powodu!

Ugh! Była taka bezradna i zła! Zła na cały świat! I wiedziała, że musi ten gniew jakoś z siebie wyrzucić. Zauważyła uchylone drzwi do przypadkowej sali i weszła do środka.

Pomieszczenia stanowiło jedno z piękniejszych wnętrz, jakie w życiu widziała. Wysokie sklepienie było ledwo dostrzegalne poprzez niezliczoną ilości gałęzi i drewnianych półek, przygotowanych specjalnie dla najrozmaitszego ptactwa. Przeważały oczywiście różnokolorowe papugi w przestronnych klatkach. To właśnie pomiędzy ich prętami, przeplatały się konary drzew, wpadające do wnętrza pomieszczenia specjalnie wybitymi tunelami w ścianach. Rozlegał się tutaj ciągły szczebiot obecnych ptaków, jednak niesionym echem bulwiastej kopuły, nie był uciążliwy. Człowiek miał wrażenie, że jest sam, choć miał gdzieś w górze skrzydlatego towarzysza. Niczym anielską Patronkę.

Za szeroko niklowanym barem stał kelner, który leniwym ruchem polerował szklanki. Wyczyszczone błyszczały kolorowym światłem, odbijającym się w lustrzanych ścianach za jego plecami.

Zajęła więc szybko pierwsze lepsze miejsce przy ladzie, zastanawiając się, co powinna zamówić, pozostawiając kwestię zapłaty, jak i zdziwienia w oczach ciotki, przyszłości.

Czasami, gdy jej ojciec był bardzo czymś wzburzony, wyjmował z barku mocniejszy trunek, który to skutecznie łagodził jego gniew. Chciała spróbować tej metody, ponieważ nic lepszego nie przyszło jej do głowy.

Nie znała się na alkoholach, dlatego poprosiła o coś mocniejszego na rozluźnienie. Barman przyglądał jej się przez moment w skupieniu, po czym skinął głową i po chwili postawił przed nią szeroki, ale niski kielich z jakimś bursztynowym płynem. Wzięła go ostrożnie do ręki i poruszając cieczą w jego wnętrzu, powąchała. Już sam zapach pozwalał jej otrzeźwieć z nadmiaru emocji, a miała to jeszcze wypić?

„Ech, musiałby się stać prawdziwy cud - pomyślała, odkładając kieliszek. - By Marcus mnie zauważył. W ogóle dla niego nie istnieję" - rozmyślała, wpatrując się w brunatny płyn, jakby mogła wyczytać z niego jakąś odpowiedź. Nadal nie upiła nawet łyczka trunku, który pachniał podejrzanie, a ona czuła się już spokojniej.

UtopiaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz