V

209 28 8
                                    

Nie w głowie mu było teraz bawienie panien miłą rozmową, dlatego skierował swe kroki do zajmowanego w pałacu pokoju. Przyśpieszył kroku, doznając narastającego w nim uczucia wzbierających mdłości. Nie wiedział, czy to w wyniku szoku, czy też wspomnianego słowa „małżeństwo" i definicji, jaka się mu z nim kojarzyła, odczuwał potrzebę natychmiastowego zwrócenia zjedzonych wcześniej pokarmów.

Wpadł do środka, odszukując czym prędzej drzwi do łazienki. Zdążył w ostatniej chwili, kiedy to nadtrawiony pokarm wypadł z impetem z jego ust. Kolejne torsje były już łagodniejsze, ale trwały z dobrych kilka minut. Wspierając czoło na ręce, ciężko oddychał, spuszczając kolejny raz wodę w toalecie. W końcu odsunął się od pisuaru i usiadł, zbierając siły do wstania. Czuł ulgę, a zarazem gorzką żółć w ustach.

Opłukawszy twarz oraz usta, wrócił do niedużego saloniku i ciężko opadł na podwójną kanapę. Przykrył twarz ramieniem, starając się uspokoić rozedrgany umysł i ciało. Sam po sobie w życiu nie spodziewałby się takiej reakcji na myśl o małżeństwie. Jednak nie było to zwykłe małżeństwo. Nie dość, że ustawione, to jeszcze podszyte oszustwem i czyimiś korzyściami.

W dzieciństwie, kiedy był sam i nie mógł sobie poradzić z oczekiwaniami ojca, nieraz rozważał odejście z tego świata. Takie definitywne i teraz ta myśl ponownie do niego wróciła.

Nie!

Usiadł gwałtownie i przetarł twarz dłoniami. Nie po to tyle przeszedł, nie po to tyle razy zaciskał pięści i zgrzytał zębami, by teraz się poddać!

To tylko głupie zadanie. Tylko zadanie, więc zrobi tak, jak zawsze. Dobrze się do niego przygotuje i wykona perfekcyjnie, a czas na zabawę i własne potrzeby jeszcze do niego powróci.

To tylko jakaś dziewczyna, z którą złączy swój los na papierze i będzie miał ... dzieci.

Odsunął dłonie od twarzy, czując w oczach łzy. Tak skrajne uczucia chyba jeszcze nigdy nie targały jego wnętrzem. Całym sobą czuł, jak się buntuje przeciwko temu wszystkiemu. Przecież to on był dzieckiem z takiego małżeństwa! Jak więc mógłby skazać na podobny los inną istotę?! Niewinną i czystą.

Nie, nie, nie - wstał z miejsca i zaczął spacerować po pokoju. - Może i nie pokocham tej kobiety, ale dzieci to inna sprawa. Nie będę przecież dla nich taki sam, jaki mój ojciec był dla mnie, prawda? Skoro będą moje, to na pewno pokocham je od razu, bez powodu. I zajmę się nimi lepiej, a już na pewno nie przygotuję dla nich takiego piekła, jakim uraczył mnie Medard.

Uspokojony tymi myślami, ponownie usiadł, a jego wzrok padł na zalakowaną kopertę, leżącą na stoliku. Niepewnie po nią sięgnął i rozsiadając się wygodniej na kanapie, otworzył.

- Spokojnie - mruknął. - Zobaczmy najpierw, co my tu mamy.

Panikę miał za sobą, więc teraz nic już nie powinno stanąć mu na drodze do skoncentrowania się na wytyczonym zadaniu.

W jego dłoniach znalazł się nieduży plik dokumentów. Pierwszy z nich zawierał dokładny opis jego przyszłej żony - od narodzin po dziś. Ważniejsze daty, adresy, koneksje.

Dziewczyna pochodziła z rodu podupadłej szlachty, która niegdyś bogaciła się uprawami plantacyjnymi. Jednak po przeniesieniu większość upraw na sztuczne satelity, rodzima hodowla przestała być opłacalna.

- No tak - mruknął. - Żyją z tego, co kiedyś zgromadzili.

Przeleciał jedynie wzrokiem po informacjach związanych z samą ziemią, jej wielkością i położeniem. Teraz nie było to dla niego istotne. Zresztą ojciec na pewno dokładnie wszystko posprawdzał.

UtopiaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz