48.

2.8K 177 24
                                    

Wczoraj napisałam kilka rozdziałów na zapas, dlatego ogłaszam krótki maraton.

Nie wiedzieli już jak długo szli przed siebie, pozostawiając zanikające ślady w śniegu za sobą, a przed sobą widząc jedynie rozciągającą się lodową pustynie. Okazało się, że własna głupota ich pokonała, kiedy przekonani o wypaleniu ich planu, zapomnieli o najważniejszym: zapasie paliwa, albo chociaż sprawdzeniu ile go maja przed wyruszeniem.

Teraz jednak było już za późno. Czołg stał kilka kilometrów za nimi, zasypany śniegiem, a cała trójka, na drżących nogach, kuląc się z zimna, próbowała przebrnąć przez rozszalałą wichurę, w poszukiwaniu jakiegokolwiek schronienia.

- Bucky. - szepnęła ledwo słyszalnie Sara, widząc, jak blondyn idący po jej prawej stronie coraz bardziej chwieje się.

Szatyn szedł kilka kroków przed nią, rozglądając się za czymkolwiek. Wyjątkowo dobrze znosił mróz, dzięki wieloletnim posyłaniu go w stan śpiączki przez HYDRĘ, dlatego chciał objąć Sarę ciepłym ramieniem, ale ona nie zgodziła się. Jej moc znacznie obniżała temperaturę jej ciała, co znacznie pomagało jej uporać się z zimnem, ale każdy kontakt z jej skórą w takich warunkach mógł skończyć sie niezbyt dobrze.

Jedyną osobą, która cierpiała ogromne męczarnie był Henry. W jego żyłach nie płynęła żadna magia, a i nie przeżył jeszcze żadnego doświadczenia, które pomogłoby mu uporać się z mrozem. Z każdym kolejnym krokiem czuł coraz bardziej, jakby małe odłamki szkła wbijały się w jego stopy. Nie przestawał trzeć swoich ramion, walcząc z szaleńczym wiatrem, ale jego próby były daremne. Byli na środku Syberii, szli już kilka godzin i nie zapowiadało się na koniec. Prędzej, czy później i tak straciłby siły.

- Bucky. - powiedziała nieco głośniej, ale i to nie podziałało. Spoglądnęła na blondyna, a jej serce na chwilę przyśpieszył.

Chłopak leżał bezwładnie twarzą do śniegu i nie ruszał się. Nie miał już siły wstać i iść dalej. Może i był wyszkolonym żołnierzem HYDRY, ale mróz przeszył jego wszystkie kości, każdą cząstkę ciała. Nie potrafił wstać.

- Cholera, Bucky! - krzyknęła Sara, próbując przekrzyczeć wichurę i jak najprędzej podbiegając do blondyna i odwracając go na plecy.

Dopiero wtedy szatyn odwrócił się i zobaczył, co się dzieje. Kilka sekund zajęło mu przedarcie się przez wysokie zaspy śniegu i uklęknięcie przed chłopakiem.

- Ej, młody, ocknij się. - mówił spokojnie Barnes, lekko klepiąc go w policzki.

Sara zdążył się już wstać i odsunąć się o kilka kroków, uświadamiając sobie, że samo emitowane zimno z jej ciała nie pomoże mu. Złapała się za ramiona, mocno zaciskając dłonie, aż kłykcie jej palców stały się białe. Może i nie znała Henry'ego długo, ale poruszył ją swoją historią, która tak bardzo przypominała jej. Chciała mu pomóc, mając nadzieje, że chodź trochę odkupi swoje winy.

I kiedy Bucky nadal próbował go ocucić, Sara nagle oprzytomniała.

Przecież potrafi wyczuwać emocje nie tylko poprzez dotyk. Jeśli dobrze się skupi odnajdzie największe skupisko emocji, a co za tym idzie, miasteczko, którego teraz tak bardzo potrzebowali. Dlaczego na to wcześniej nie wpadła, skarciła się w myślach.

Oddaliła się o kilka kroków i zamknęła oczy, maksymalnie się skupiając. Potrafię to, uda mi się, bo jestem do tego zdolna. - powtarzało sobie pokrzepiająco w głowię. - Nie mogę kolejny raz zawieźć.

Po chwili odpłynęła zatracając się w świat uczuć, który był dla niej tak bardzo zagmatwany, ale tera potrafiła to kontrolować, bo była już blisko całkowitemu uporządkowaniu swoich emocji, a to znacznie pomagało.

Najpierw poczuła głęboką miłość płynącą z Bucke'ego. Uśmiechnęła się mimowolnie, ale zaraz potem porzuciła ją starając się odnaleźć jak największe skupisko emocji, jak najbliżej. Zajęło jej to chwilę, ale w końcu wyczuła ogromną energię płynącą z jednego miejsca. Radość, smutek, gniew, strach. To wszystko razem splecione tworzyło ogromną chmurę nad głowami mieszkańców, do których ona znała teraz drogę.

Otworzyła gwałtownie oczy i odwróciła się w stronę mężczyzn. Z ulgą zauważyła, że Henry zdołał się ocknąć, ale jego stan nadal był zły. Zawisł na ramieniu Barnesa, który teraz stał się jego pomocą w podróży.

- Znalazłam miasteczko niedaleko stąd. - szepnęła, kiedy podeszła do nich.

- Jak? - Bucky zmarszczył brwi, zerkając na nią podejrzanie.

- Wytłumaczę ci po drodze. Teraz musimy już iść.

- Jesteś pewna, że to tylko małe miasteczko, a nie na przykład kolejna baza HYDRY?

- Nie, ale nie mamy innego wyboru. - odpowiedziała, chodź tak na prawdę nie wiedziała, czy to nawet miasteczko. Jej moc mogła zawieźć, ale głęboko wierzyła, że tym razem nie myliła się. Był to ich jedyny ratunek, nie mogła się pomylić.

***

Już z oddali widzieli unoszący się dym z małych domów, a po kilkunastu kolejnych krokach pierwsze zarysy domostw. Od razu przywróciło im to straconą werwę i po zaledwie dwudziestu minutach stali już przed drzwiami taniego hostelu.

Weszli do środka, czujnie rozglądając się całemu pomieszczeniu, jednak nie znaleźli nic podejrzanego. Obdrapane ściany i osiadający się kurz na meblach nawet nie wskazywał na to, że jest ktokolwiek.

- Posiedź tu z nim, ja załatwię nam pokoje. - poinstruował Bucky, usadawiając na wpół przytomnego blondyna na kanapie poczym podszedł do lady i zadzwonił dzwonkiem stojącym obok.

Po chwili pojawił się przed nim nie za wysoki, starszy mężczyzna. Pod jego nosem rósł krzaczasty wąs, a zsiwiałe włosy nie zasłaniały mu już całej głowy tylko pozostawiały w niektórych miejscach łysinę.

Zmierzył Bucky'ego czujnym wzrokiem, przymrużając oczy, a później pozostałą dwójkę. Nie wyglądają na zwykłych cywili. - przemknęło mu przez myśl. W końcu nadal mieli na sobie ubrania na misję. Potem wyprostował się i oblizując wąskie wargi spytał:

- W czym mogę służyć? - Jego głos był ochrypły, ale silny.

- Dwa pokoje: jednoosobowy i dwuosobowy. - mruknął Barnes twardym głosem.

- Płatność gotówką, czy kartą? - spytał staruszek, a szatyna na chwilę przytkało. Zupełnie zapomniał o tym, że przecież nie mają złamanego grosza.

- Z tym może być problem... - zaczął, ale szybko mu przerwano.

- Nie ma pieniędzy, nie ma pokoi. - burknął oschle staruszek.

Bucky nie miał innego wyjścia niż skinąć głową i posłusznie odejść, podchodząc do Sary z grymasem na twarzy.

- Nie mamy pieniędzy. - wyznał, gdy tylko zobaczył pytające spojrzenie dziewczyny. Przetarł dłonią twarz. Był już zmęczony tymi wszystkimi trudnościami, jakie musieli spotykać na każdym kroku.

- Nie mamy zupełnie nic? - spytała zrezygnowana dziewczyna.

Bucky otworzył już usta, żeby coś powiedzieć. Miał coś bardzo cennego. Cały czas wisiało mu to przy piersi i nie zamierzał się z tym żegnać, szczególnie, że nie do końca to było jego, ale dla dobra Sary poświęci to. Ale przeszkodził mu słaby głos blondyna.

- W lewej kieszeni. - mruknął cicho. - Jest pierścionek. Należał do mojej matki, ale zapłaćcie nim za pokoje.

- Nie trzeba, znajdziemy jakoś pieniądze. - zaprotestowała Sara, wiedząc, jak bardzo przedmioty mogą być cenne, jeśli należały do kogoś ważnego.

- Nie, weźcie go. - Nie dawał za wygraną i z trudem wyjął mały przedmiot z kieszeni podając go Bucky'emu. - Na pewno wolałaby żeby się na coś przydał niż kurzył w mojej kieszeni przez jakąś sentymentalność. - prychnął, co ostatecznie przekonało szatyna do przyjęcia pierścionka.

Zanim odszedł obrzucił jeszcze wzrokiem Sarę. Muszę jej w końcu oddać to, co do niej należy. - pomyślał, mając przed oczami obraz drobnego, niezgrabnie wykończonego wisiorka w kształcie skrzydła.

1/3 z maratonu

You're not alone || Bucky BarnesOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz