55.

2.5K 167 6
                                    

Cały czas siedziała na dachu tego felarnego wagonu, bezmyślnie gapiąc się w czarną przestrzeń przed sobą. W dłoni mocno ściskała wisiorek ze skrzydłem, co jakiś czas go pocierając.

Nie myślała o niczym, tak po prostu. Jej ciało wypełniała jedynie pustka i obojętność. Było jej już wszystko jedno, co się z nią stanie. Jej serce odeszło wraz z Bucky i już nie miała, o co walczyć.

- Sara, musimy iść. - oznajmił cicho Henry, po dłuższym czasie.

Dobrze rozumiał jej ból, dlatego pozwolił jej w spokoju go przeżywać, a sam zajął się badaniem terenu wokół nich. Chciał jej jakoś pomóc, ale nie miał pojęcia jak, dlatego stwierdził, że najlepiej zrobi jej samotność. Odpocznie, uspokoi się i gdy już się pogodzi z myślą, że dalej muszą iść bez Bucky'ego spełnią jego prośbę i spotkają się ze Stevem, który im pomoże. Miał nadzieje, że obejdzie się to bez zbędnych protestów dziewczyny.

- Tak bardzo ich nienawidzę. - wysyczała przez zęby, czując nawracającą złość, która z każdą chwilą potęgowała.

- Wiem. - Co miał jej powiedzieć? Pałał do nich taką samą nienawiścią, ale nie mogli z tym zrobić absolutnie nic dopóki byli sami.

- Odebrali mi wszystko. Rodzinę, własny rozum i miłość życia, a kiedy ponownie ją odzyskałam, pozwolili mi pomyśleć, że wszystko się ułoży, żeby potem z powrotem mi to zabrać i na nowo rozedrzeć moje serce. - mówiła z ogromnym jadem w głosie, a z oczu spływały jej łzy, jednak nie przejmowała się nimi. - Nienawidzę ich całym pieprzonym sercem, które odeszło wraz z Buckym.

Wokół jej mocno zaciśniętych dłoni w pięść, zaczęła pojawiać się fioletowa poświata. Powoli coraz bardziej jaśniała i wstępowała również na inne części jej ciała. Łzy cały czas leciały z jej oczu, ale nie były one zwykłe. Henry'emu wydawało się, że one także jaśnieją fioletowym blaskiem, jakby nawet w nich płynęła cząstka magii Sary.

W końcu dziewczyna wstała. Otarła resztki łez. Nie było już na nie miejsca. Poczuła nagły przypływ determinacji, która ujawniła się pod postacią fioletowego światła, które oplatało teraz każdy skrawek ciała Sary. Na jej twarzy malowała się furia. Po chwili wysyczała przez zaciśnięte zęby:

- Zniszczę ich wszystkich. Każdą osobę należącą do HYDRY. Sprawię im taki ból, o jakim im się nie śniło. - Spojrzała na Henry'ego, który patrzył na nią z podziwem. Tyle przeżyła, a mimo to nadal się nie poddała. - I odzyskam go. On mnie nie zostawił, więc ja tego też nie zrobię. Zniszczymy ich razem i w końcu zapłacą za wszystko, co zrobili.

*

Siedział przypięty do krzesła, całkowicie unieruchomiony. Wiedział, co go czeka, ale pomimo to jego oddech był spokojny. Była bezpieczna. Steve jej pomoże uratować brata i na nowo się ustatkować. Wiedział to, bo ufał mu. Tylko na tym mu zależało, żeby w końcu była szczęśliwa. Z nim mogli zrobić, co tylko chcieli.

- Jak się czujesz znowu siedząc na tym fotelu? - Rozbrzmiał kpiący głos, który od razu rozpoznał.

Po chwili przed swoją twarzą zobaczył upiorną twarz Johnsona, oczywiście z ogromnym uśmiechem na ustach.

- Myślałem, że jest ono wygodniejsze. - mruknął, lekko się kręcąc, nie chcąc dać mu satysfakcji z jego pojmania.

- Przykro mi, ale mogę ci obiecać, że wynagrodzę ci to w torturach. - odparł, chichocząc do siebie i odwracając się do długiego stołu, zastawionego różnego rodzaju ostrymi przedmiotami, idealnych do zadawania bólu. Zaczął po kolei lustrować wszystkie wzrokiem, nie mogąc się zdecydować, którą z nich wybrać i jak go skrzywdzić. Taka okazja mogła się nie zdarzyć w najbliższym czasie, dlatego miał zamiar wykorzystać ją bardzo dobrze.

Kiedy Johnson zadłużył się w swoim świecie bólu i szaleństwa, Bucky, patrzył się na niego ze współczuciem i odrazą. Teraz dopiero to widział, jakim psychopatą się stał, bo inaczej takiej osoby jak on nie można było nazwać. Miał satysfakcję z czyjegoś bólu. Torturował dla zabawy, nie dla wyciągnięcia jakichkolwiek informacji. Wiele razy to widział, jak sprowadzał sobie niewinną ofiarę, która nie była jego celem, ale mimo to znęcał się nad nią, jak najlepiej potrafił. Takich ludzi powinno się trzymać w zamknięciu, a nie na wolności i jeszcze pozwalać na takie zachowania, a nie wykorzystywać jak HYDRA.

- To co? Powiesz mi po dobroci, jaki mieliście plan, czy mam ci sprawić niezapomniany ból? - wyszeptał, jakby był w amoku, z powrotem odwracając się w jego stronę i błyszczącymi ślepiami przyglądając się małemu skalpelowi w swojej dłoni. Była to mała rzecz, ale w jego rękach sprawiała o wiele więcej bólu niż inne, większe przyrządy.

- I tak to zrobisz, a ja i tak ci nie powiem. - Nie zraził go widok ostrej rzeczy i nadal pozostał niezłamany. Nie zdradzi im tego nawet jeśli musiał by zginąć. Ona musi być bezpieczna.

- Czuje, że razem będziemy się świetnie bawić. - zawołał i już chciał zatopić ostrze w jego boku, gdzie jeszcze do niedawna miał otwartą ranę, ale zatrzymał się w ostatniej chwili. Spojrzał na szatyna zwycięskim wzrokiem. Zanim Bucky zdążył zorientować się, co się dzieje, zbliżył swoją twarz, niebezpiecznie blisko jego, a skalpel przystawił do jego szyi.

- My jej nie znajdziemy... - Przerwał na chwilę, oblizując wargi i uśmiechając się szaleńczo. - Ale Zimowy Żołnierz, owszem.

Gdy tylko to usłyszał jego źrenice powiększyły się, a serce przyśpieszyło. Szarpnął się gwałtownie, ale zatrzymały go mocno zaciśnięte pasy.

- Nawet nie warzcie się jej tknąć. - wysyczał przez zaciśnięte zęby, czując jak złość wypełnia jego ciało.

- Spokojnie, my jej nic nie zrobimy, ale Zimowy Żołnierz może nie być zadowolony z jej karygodnego zachowania. - prychnął, w tym samym czasie wbijając skalpel w jego ranę.

Pomieszczenie wypełnił upiorny śmiech Johnsona i krzyk ogromnego bólu Barnesa.

You're not alone || Bucky BarnesOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz