Epilog

3.2K 187 26
                                    

Jej ciało lekko drżało, a serce biło o wiele szybciej niż zazwyczaj. Siedziała w miejscu, energicznie ruszając nogami i z dłońmi przy ustach, kiedy Henry chodził w tą i z powrotem z założonymi rękoma na piersi. Oboje się już niecierpliwili.

Czekali już około piętnastu minut, a Rogersa nadal nie było. Spóźnienia zawsze źle wróżyły i bali się, że i tym razem coś pójdzie nie tak. Przecież Steve należał do osób, które dobro ogółu stawiają ponad wszystko. Nie byli pewni, że nawet, jeśli przyjdzie tu sam, zaufa takim mordercom jak oni. Do tego ich wiadomość, pozostawiona blondynowi przed Avengers Tower, także mogła nie trafić w jego ręce, a czyjeś niepowołane, co oznaczałoby ich definitywny koniec.

Nagle usłyszeli ciężkie kroki odbijające się echem od ścian. Oboje natychmiast odwrócił głowy w stronę wejścia do pomieszczenia, jakim była główna sala jakiegoś opuszczonego zakładu. Już po chwili w drzwiach pojawił się nie kto inny jak Steve, sam. Oboje odetchnęli z ulgą.

- Gdzie jest Bucky? - spytał, gdy tylko zmierzył ich czujnym wzrokiem i nie dostrzegł przyjaciela.

- Zabrali go. - mruknęła Sara, czując nieprzyjemne ukłucie gdzieś w środku. Przed jej oczami pojawił się obraz oddalającego się Barnesa, na co skrzywiła się nieznacznie. - Chciałam go uratować, ale uparł się, że musi za wszelką cenę uratować mnie. Poświęcił się, oddając się w ręce HYDRY, choć nie zasłużyłam na to.

- Bucky nie poświęciłby się dla kogoś, kto na to nie zasługuje. - Choć nie okazała tego, słowa, jak i stanowczy ton Steve'a podniosły ją w jakiś sposób na duchu i zatrzymały łzy, które cisnęły się jej do oczu wraz ze wspomnieniami sprzed niedawna. - A ty to kto? - Zwrócił się tym razem do blondyna, mierząc go podejrzliwym wzrokiem

- Henry. - odparł nic więcej nie mówiąc. Widok samego Kapitana Ameryki kilka metrów przed nim, kiedy jeszcze do niedawna był agentem HYDRY, napawał go obawą i nie mógł wypowiedzieć ani słowa więcej. Przecież nie miał takiego immunitetu jak Sara.

- Jest w porządku. Wiele nam pomógł. - Wyręczyła go dziewczyna, na co Rogers skinął jedynie głową. - Wiem, że nie ma tu Bucky'ego. - powiedziała w końcu, po chwilowej niezręcznej ciszy, ponownie krzywiąc się na wspomnienie szatyna. - I trudno ci nam zaufać, ale potrzebujemy twojej pomocy. Nikt inny nam nie pomorze.

Blondyn zamyślił się głęboko, jednak nie trwało to długo zanim podjął ostateczna decyzję. Wystarczyło mu, że ufał Bucky'emu, który na pewno wiedział, co robi. Poza tym, musiał mu jakoś wynagrodzić to, że ostatnio nie był w stanie tego zrobić. Nadal miał do siebie wyrzuty, że pozwolił zamknąć dziewczynę, na której szatynowi tak bardzo zależało. Czuł, że te wszystkie wydarzenia, to poniekąd jego wina.

- Pomogę wam, ale najpierw musicie mi wszystko dokładnie opowiedzieć z najdrobniejszymi szczegółami. - odparł w końcu, na co Sara odetchnęła z ulgą. W końcu coś im się udało.

Może jednak wygrają te bitwę. Może jednak znów zasmakuje szczęścia z Buckym u boku. Może w końcu skończy się ich koszmar. Jedno jednak było pewne:

Bucky Barnes nie był już sam.

KONIEC CZĘŚCI PIERWSZEJ

You're not alone || Bucky BarnesOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz