28

266 56 12
                                    

POV Andy

Głowa bolała mnie niemiłosiernie, ale olałem to bardziej wtulając się w koc, którym byłem okryty.

Zaraz jakim kocem?

Chciałem otworzyć oczy lecz powieki były na tyle ciężkie, że nie byłem w stanie ich otworzyć, a skoro tak to napewno ta cała akcja z Brooklynem mi się przyśniła i to na całe szczęście.
Z racji tego, że moje ciało jeszcze odmawiało posłuszeństwa postawiłem przespać się jeszcze troszeczkę, kiedy nagle poczułem jak moje płuca palą się żywym ogniem, a pełny oddech jest  czymś o czym teraz mógłbym sobie pomarzyć..
Panicznie zacząłem szukać po omacku inhalatora, który zawsze leży na łóżku tuż obok mnie, ale nigdzie go nie było.
Chciałem  podnieść się do siadu próbując złapać powietrze kiedy nagle inhalator znalazł się przy moich ustach, a gdy tylko lek dotarł do moich płuc poczułem ogromną ulgę.
Delikatnie otworzyłem zaszklone oczy zastanawiajac się kto mnie uratował.
Kiedy tylko mój wzrok skrzyżował się z czekoladowymi tęczówkami, pewłnymi troski i niepokoju zrozumiałem, że to wszystko  jednak nie było snem.

- ona nie żyje..- cichy szept uciekł z pomiędzy moich warg, słone łzy zaczęły zdobić moje różowe policzki a płytki oddech wrócił szybciej niż myślałem 

-Andy- tylko tyle brunet powiedział nim zamknął mnie w swoich ramionach.
Po tym wszystkim co mu zrobiłem, jak go potraktpwałem on tu jest.
Dając upust emocjom mocno zatopilem twarz w szyji chłopaka szlochajac, ręce mocno zaciskając  na jego koszulce przy okazji mu ją mocząc.

-R-ry-rye j-ja- csiiiii, już dobrze- przerwał w dalszym ciągu  uspokajająco głaszcząc moje plecy.

-Nie Rye.. n-nie jest d-do-brze - zająkałem się ponowie wybuchając jeszcze głośniejszym płaczem kontynuując- ja Cię prze-przerpaszam z-za wszystko.. byłem Idiotą..

- To już nie ważne Andy.. już wszystko  wiem..- szepnął odsuwając się, składając mi delikatny pocałunek  na czole, a do pokoju wszedł  Brooklyn  trzymający w reku kubek, stawiając go przede mna.

- To melisa, masz wypić całą i weź te tabletki- rozkazał patrząc na mnie karcącym wzrokiem

-Brooklyn ja przepraszam- zacząłem tym razem kierując słowa do blondyna chcąc wstać, lecz zakręciło mi się w głowie.

- Nie wstawaj jeszcze - zadecydował  Rye łapiąc mnie w powietrzu  ponowie siadzajac na kanapie, a ja nie dając mu nawet szansy na jakikolwiek ruch oplotlem jego ciało, tym razem siadajac mu na kolanach ponowie zaczynając płakać

-Wiem,  że brook nie chce mnie znać.. Ale chociaż ty mnie nie zostawiaj.. błagam - wyszeptałem wprost do ucha Beaumonta a jego dłonie znalazły się w mojej tali, lekko odrywając mnie od niego

-Co ty w ogóle  wygadujesz hmm?- spytał, a mój  wzrok powędrował w stronę Gibsona, który patrzył na mnie wzrokiem jakby chciał mnie zabić.

-Przecież  powiedziałem, że zaopiekuję się Tobą i będę Cię kochać tak samo a nawet mocniej niż twoja mama, ale raczej od tego to już masz zastępce- odparł rozkładajac ręce, kiwając głową bym do niego podszedł.
Nie wiedząc do końca o kim mówił blondyn troszkę nie pewnie stałem w jego uścisku.

-Zawsze będziesz moim bratem Andy i co by się nie działo będę przy tobie i będę Cię kochał

-Przepraszam Brookie..

- Juz nie przepraszaj.. było minęło. Tylko obiecaj nam, że nie wplątasz się już w nic podobnego

-Przyrzekam

Siedzieliśmy razem w salonie rozmawiając normalnie tak, jakby to wszysyko  co działo się w przeciągu ostatnich kilku miesięcy nie miało miejsca.. niestety niektórych skutków  moich  decyzji już nie odwrócę

-Brook.. pokażesz mi gdzie jest mama?- spytałem cicho starając się znowu nie popłakać

-Oczywiście.. Jeśli  chcesz to możemy iść nawet teraz, tylko może najpierw w coś Cię ubierzemy- odparł Brooklyn znikające na górnym piętrze zostawiając mnie samego z Ryanem

- Rye.. mógłbyś pójść z nami?- spojrzałem na brunetaz który cały czas się we mnie wpatrwał, trzymając dłoń splątaną z moja praktycznie od momentu, kiedy oderwałem się od Gibsona.

-Jeśli chcesz to tak- szepnął, mocniej zaciskajac dłoń na tej mojej, kiedy nagle zadzwonił do niego telefon.
Nie zastanawiając się od razu odebrał a po drugiej  jego stronę rozniosły się krzyki.

-Coś się stało?- spojrzałem na jego, kiedy zakończył połączenie

- To tylko moi bracia.. nasza mama ma dziś urodziny i pytali się kiedy będę z tym tortem bo mama wraca za dwie godziny- wzruszył ramionami chowając telefon do kieszeni

-jeśli nie masz jak pójść to - Andy, mam i pójdę. Po za tym mama i tak się spóźni- mówił pewny siebie

- na pewno?

- Tak.. Wiem, że to trochę nie na miejscu  i nie w porę, ale nie chciałbyś  pójść ze mną? Zrozum jeśli powiesz  nie, ze względu  na mamę ale nie chce byś siedział w domu sam i o tym myślał a naprawdę   dzisiejszego wieczoru nie mogę być  przy tobie

Słowa Ryana mnie zaskoczyły.. on chciał ze mną dzisiaj zostać?

-Bedzie mi miło jeśli weźmiesz mnie ze sobą.. myślę że mama będze szczęśliwa, że jestem z Tobą niż sam użalam się nad sobą w pokoju płacząc w poduszkę a co gorzej..  -Nawet o tym nie myśl- przerwał nam Brook jakby słyszał całą  rozmowę, rzucając w moją  stronę czarną koszulkę dajac nam tym sygnał byśmy się zbierali

Widząc kolor t-shirtu do moich oczu z powrotem napłynęły łzy, a dłonie odruchowo zacisnęły się na czarnym materiale.
Rye widząc moją relację  zaczął gładzić nasze połączone dłonie.

-Jestem i będę .- wyszeptał, dodając mi trochę otuchy, a uśmiech wymalowany na twazry Brooklyna, który spoglądał na nas mówił naprawę więcej niż tysiąc słów.

BAD THINGS × RANDY ×Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz