Rozdział 10.

47.7K 1.5K 5.7K
                                    

Rozdział 10. "Księżniczka dorosła i wyrwała się z wieży."

Liczba słów: 7726


Trzy ogromne żmije zygzakowate, o których wiedziałam, że były potwornie jadowite.

Zbliżały się powoli w moim kierunku, ale wciąż dzieliły nas jakieś trzy metry. Cofałam się dalej, aż dotarłam do kaloryfera pod oknem, co odcięło mi jakąkolwiek możliwość ucieczki.

Odległość między mną a wężami zmniejszyła się do dwóch metrów.

- Grzeczne gadziki – wyszeptałam, odchylając się, przez co moja korona opadła na podłogę i sturlała się pod szafki po drugiej stronie korytarza. Te zatrzymały się na chwilę i prześledziły ruch korony czerwonymi oczami, po czym wróciły do mnie. – M-może o tym porozmawiamy?

No i, niespodzianka, nie zadziałało. Wciąż pełzły w moim kierunku.

Straciłam swoją szansę na ewentualne podniesienie się i ucieczkę, więc teraz mogłam tylko pogodzić się z ukąszeniami. Gdyby było jedno, miałabym szansę na przeżycie. Z wieloma ugryzieniami trzech dorosłych osobników mój organizm nie był w stanie walczyć.

Skuliłam się, mając nadzieję, że żmije uznają mnie jednak za zbyt malutką i niewinną do zaatakowania. Ale nie obudziły się w nich żadne instynkty macierzyńskie czy współczucie, więc tak właśnie zostałam w pozycji skulonej na bezludnym korytarzu z dudniącą, nieco stłumioną muzyką w tle.

Nawet gdybym teraz wrzasnęła, nikt by nie usłyszał, a tylko rozwścieczyłabym węże.

Zamknęłam oczy, bo byłam zbyt wielkim tchórzem, by patrzeć teraz prosto na nie... ale ukąszenia nie nadeszły.

Zamiast tego usłyszałam trzy głośne, jednoczesne wystrzały i jakaś ciecz rozbryzgała się na moje ręce. Otworzyłam niepewnie jedno oko i wypuściłam z siebie powietrze, gdy dostrzegłam trzy papki i kawałki ogonów, które zdobiły podłogę obok mnie.

Odwróciłam się do miejsca, z którego dotarł do mnie huk i dostrzegłam cztery postacie stojące na końcu korytarza. Dyrektora ze strzelbą, która zawsze zdobiła ścianę nad jego biurkiem, Ryana i Andy'ego z pistoletami w dłoniach i skamieniałą Savannah.

Odetchnęłam z ulgą i poczułam łzę, która spłynęła mi po policzku, opadając na papkowatą mieszankę krwi, łusek i jakiegoś białego śluzu pode mną. Złapałam się za głowę i wypuściłam głośny szloch.

Właśnie mogłam umrzeć.

- Boże, laska, nic ci nie jest? – zawołała Savannah, podbiegając do mnie. – Skąd się tu, kurna, wzięły te węże? Uciekły z sali biologicznej?

Przytuliła mnie mocno, pomagając wstać. Świadomość tego, jak blisko śmierci dzisiaj byłam, spadła na mnie taczka cegieł i ogłuszyła. Nogi zaczęły mi drżeć, przez co prawie bym się przewróciła, gdyby nie wsparcie Sav.

- To Mantorville – powiedział dyrektor, podchodząc do nas. – Zobaczyłem tych gnojków na monitoringu, po czym ciebie z tym ich byłym kapitanem. Złapałem strzelbę i przybiegłem najszybciej, jak mogłem.

- A nam Savannah powiedziała, że cię nie widzi, więc skorzystaliśmy z twojego nadajnika i cię namierzyliśmy. W ostatniej chwili – mruknął Ryan, zaciskając pięści.

- Te żmije są jednym z najniebezpieczniejszych gatunków wschodnich węży – wydusiłam z siebie. – Oni chcieli mnie zabić. Ja pierdolę, ja prawie umarłam.

Ci wymienili spojrzenia, a do mnie dotarło, że było to pierwsze przekleństwo, jakie wypowiedziałam w ciągu mojego osiemnastoletniego życia.

Narzeczona Bossa - [Zakończona.]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz