Rozdział 24.

33.3K 1K 1.4K
                                    

Rozdział 24. "Teraz jesteśmy towarzyszami niedoli."

Liczba słów: 4115


Obiecany nadprogramowy rozdział!

Enjoy!

***


Obudziły mnie kropelki jakiejś cieczy opadające na moją twarz. Skrzywiłam się, gdy jedna z nich wpadła mi do ust. Od razu uniosłam głowę.

I pożałowałam tego równie szybko.

Czułam się, jakbym była pod wodą. Na kacu. Uszy miałam zatkane, głowa łupała mi głucho, a przed oczami widziałam gwiazdki.

Chwilę potrzebowałam, by dojść do siebie. Poczułam, jak początkowe otumanienie chwilowo mija, co jednak poskutkowało tym, że zaczęłam czuć wszystkie swoje części ciała prawidłowo. Niestety.

Moje ramię paliło i mogłam poczuć, że było niechlujnie zabandażowane. Szybko się domyśliłam, że Savannah wycięła mi lokalizator, o którym doskonale wiedziała, by uniemożliwić mojej rodzinie odnalezienie mnie.

Moje bose stopy na zimnej podłodze stymulowały pęcherz do pracy. A prawy nadgarstek miałam przypięty kajdankami do szerokiego łańcucha przymocowanego do ściany. I do tego jeszcze brzuch bolał mnie tak, jakby został wielokrotnie skopany.

Wspomnienia zaczęły do mnie powracać z chwilą, gdy mój mózg nieco trzeźwiał.

Savannah.

To od początku była Savannah.

Udając moją najlepszą przyjaciółkę, była tak blisko mnie i mojej rodziny, że wtajemniczaliśmy ją praktycznie we wszystko. Nawet w to, gdzie miałam wszczepiony nadajnik. A ona z kolei zgrabnie odwracała od siebie uwagę, zrzucając wszystko na Stellę.

To dlatego tak nie mogła się dogadać z Sapphire. Bo rudowłosa podświadomie przeczuwała, że coś jest nie tak, choć nigdy nie ujęła tego w słowa, bo przecież Sav była moją najlepszą przyjaciółką.

- Kurwa – wyszeptałam.

Teraz znajdowałam się nie wiadomo gdzie, choć prawdopodobnie w Rosji i nikt o tym nawet nie wiedział. Rodzice byli daleko we Włoszech, opiekując się nonną, Ryan i Tony w domu, Sapphire z Alyssą w szpitalu, a Andy z Maddie. Już nie mówiąc nawet o moich ochroniarzach.

Mogłam mieć jedynie nadzieję, że z Caspienem wszystko było w porządku i zdołał wezwać pomoc. Choć biorąc pod uwagę, że powiedział, gdzie idzie w obecności Savannah, ta posłała za nim jakichś Rosjan. A Tylor i Gregory... nawet nie wiedziałam, czy przed łazienką leżały ich nieprzytomne ciała czy też zwłoki.

- To odpowiednie określenie dla naszej pozycji – odezwał się ktoś po mojej prawej.

Wytrzeszczyłam oczy i rozejrzałam się dookoła, ale było za ciemno, bym cokolwiek dostrzegła. Czy to mógł być twór mojej wyobraźni?

Przełknęłam ślinę i skuliłam się na tyle, na ile pozwalał mi łańcuch.

- Kto tu jest? – wyjąkałam.

- Moje imię nic ci nie powie, ślicznotko – zaśmiał się ochryple mężczyzna. – Siedzę tu zdecydowanie za długo, by ktokolwiek jeszcze myślał, że jestem żywy.

- Jak długo tu jesteś? – wyszeptałam.

- W tym miejscu czas płynie znacznie wolniej, niż gdziekolwiek indziej. Może rok, może parę. Może nawet kilka dekad. Nie mam pojęcia. - Na chwilę urwał, a ja wzdrygnęłam się na pustkę, którą dało się słyszeć w jego tonie głosu. Zimną obojętność. - Na początku liczyłem posiłki, ale strażnicy tutaj są całkiem sprytni, podają jedzenie i wodę w niestandardowych porach; raz dziennie, rzadziej nawet trzy, a czasami i w ogóle. Ciężko się zorientować.

Narzeczona Bossa - [Zakończona.]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz