7 [Tord]

347 28 25
                                    

Gdy tylko zobaczyłem za Mattem, kilka metrów dalej, człowieka siedzącego na ziemi, wiedziałem, że jesteśmy w dupie. Jak najszybciej wziąłem jego pistolet i ruszyłem na niby polowanie. Tak naprawdę odszedłem tylko za helikopter, wystarczająco, aby słyszeć kogokolwiek, kto przyjdzie na nasze miejsce. Tkwiłem bez ruchu i w milczeniu, przysłuchując się całej sytuacji. Matt walczył, ale nie dał im rady. Dobrze zrobił, że zbyt się im nie stawiał. To mogłoby się źle skończyć.

Nadal jednak nie byłem w stanie ocenić, czego od nas chcą. Zabić na pewno nie. Pewnie jakoś wykorzystać. Najprawdopodobniej fizycznie.

Oddech miałem cichy i głęboki, aby na pewno mnie nie usłyszeli. To byłby koniec dla mnie, a jakoś niespecjalnie ciągnie mnie do śmierci.

Słysząc, że wreszcie idą dalej, spiąłem mięśnie i wychyliłem się tuż przy ziemi. Całą zwartą grupą, trzymając Toma, Edda, Patrycka i Taylor, szli w przeciwną stronę niż ja się kryłem. Matt szedł mniej więcej w środku, ze związanymi rękami.

Cofnąłęm się z powrotem za helikopter, zaciskając palce na pistolecie. Nie zastrzelę ich wszystkich naraz, poza tym mógłbym trafić kogoś z moich, a do tego nie mogę dopuścić.

Gdy ich kroki stały się mocno przytłumione, ruszyłem cicho. Stawiałem nogi w taki sposób, aby żadne gałązki ani liście nie trzeszczały pode mną. Nie próbowałem się schylać ani kucać, szedłem normalnie, byleby nie hałasować. Nie spodziewają się, że ktokolwiek wróci. Myślą, że poszedłem na polowanie. Prawdę mówiąc, chętnie bym coś zjadł, ale skłamałem Mattowi mówiąc, że umieram z głodu. Jestem w stanie przeżyć bez jedzenia znacznie dłużej niż ktokolwiek inny.

Metalowe palce zaciśnięte były na pistolecie z dwunastoma nabojami. Idąc tak zastanawiałem się nad planem. Może strzelić kilka razy w górę, a potem zastrzelić każdego po kolei? Nie no, trafię w kogoś ode mnie. Nie zaryzykuję. Musiałbym podejść bliżej, i ich zaskoczyć, ale muszę mieć pewność, że trafię w kogo zechcę.

Ruszyłem nieco sprawniej do przodu. W pewnym momencie jeden z nich wykonał taki ruch, jakby chciał się obejrzeć. Znieruchomiałem.

Prawie wszyscy, których znam, rzuciliby się w bok i znieruchomieli dopiero wtedy, ale to przyciągnęłoby uwagę patrzącego. W taki sposób mieszam się z otoczeniem. Co prawda czerwona bluza nie za bardzo pomaga we wtopieniu się w zieleń, ale nie jest najgorsza.

Ten, który się odwrócił, przesunął po mnie wzrokiem, jakbym był kimś niewidzialnym. Uśmiechnąłem się bardzo delikatnie. O to chodziło.

Gdy tylko wrócili do normalnego stanu rzeczy, zrobiłem kilka szybszych kroków. I wtedy wpadłem na jeszcze inny pomysł.

Może po prostu będę ich śledzić, a potem zaatakuję w nocy, gdy będą mieć obniżoną czujność? Albo po prostu uwolniłbym moich przyjaciół? To brzmi pewniej... Ale nie mam pojęcia, ile jest ich na miejscu. Może być ich dwunastu, ale jednocześnie trzydziestu. I w takim stanie rzeczy na pewno nie dam rady ich uwolnić.

Głupie komplikacje.

Zacisnąłem palce na pistolecie, zrobiłem jeden, bardzo ryzykowny krok i schowałem się za drzewo, dociskając się do niego plecami. Są ode mnie oddaleni o mniej więcej siedem metrów. Osiem... Dziewięć...

Wyskoczyłem zza drzewa i przykucnąłem odrobinę.

- Nie odwracaj się! - rzuciłem twardo, najlepszym firmowym głosem jakiego kiedykolwiek używałem. Firmowym, znaczy przekonującym i groźnym. Wszyscy zamarli, Matt też, ale on raczej z miłego zaskoczenia - ktokolwiek ma broń, niech ją rzuci!

Nie przeżyjemy |  Eddsworld AUOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz