21 [Matt]

298 22 82
                                    

Potarłem ręce. Może i miałem na nich prowizoryczne rękawiczki, ale nadal zmarzły mi jak cholera. I przemokły. Ale czego mogłem się spodziewać? Że wszystko będzie przyjemne i wspaniałe? Ta. Chyba w innym życiu. Albo przed apokalipsą.

Brnąłem przez śnieg w stronę najbliższego świerku o dopuszczalnej wielkości, mijając przy tym mnóstwo zdecydowanie zbyt wysokich. Buty też już dawno mi przemokły. Będę musiał je wysuszyć - o ile znajdzie się miejsce przy kominku. Każdy ma ten sam problem. Przynajmniej drewna starczy nam na długo, z tego co widziałem. Nie będziemy musieli się o to martwić. Przynajmniej podczas tych mrozów. O ile dożyjemy kolejnych.

- Ten? - spytałem głośno Ambera. Blondyn przekrzywił głowę, lustrując wzrokiem świerk, który mu pokazałem.

- Wracajmy już. - jęknął Adam, obejmując się ramionami. Nie zwróciłem na niego uwagi. Nadal niespecjalnie go lubię. Nie żebym go nienawidził, ale powoli mnie irytuje. Musimy znaleźć dobre drzewo, bo reszta będzie patrzyć na nas z nienawiścią przez najbliższe kilka tygodni.

- A myślisz, że dobre? - mruknął Amber, przekrzywiając głowę.

Wzruszyłem ramionami.

- Wygląda na dobre. - odparłem, tak jak pięć razy tego dnia.

Chłopak skrzywił się, pokręcił głową, zamarł, pokiwał, pokręcił. Sam nie wiem co chciał mi przekazać, więc czekałem cierpliwie.

Do czego to doszło. Czy to nie on chciał nas kilka miesięcy pozabijać?

Jakoś nikt o tym nie pamiętał. A ja teraz czekam na jego decyzję.

Uśmiechnąłem się. Jednak ludzie są w stanie sobie pomagać wzajemnie w obliczu zagrożenia.

- Bierz to drzewo i wracamy! - rzucił niecierpliwie Adam. Przewróciłem oczami.

- Zamknij się. - mruknąłem. Popatrzył na mnie ze złością.

- Zimno nam wszystkim. Bierzmy je i wracamy.

Amber nie wyglądał na przekonanego, wodził wzrokiem od drzewka do chłopaka stojącego obok niego.

- W sumie to przydałoby się trochę ciepła. - powiedziałem ostrożnie - chodzimy po lesie od półtorej godziny.

Przypomniało mi się, jak u nas wyglądało szukanie choinki. Jechaliśmy do jakiegoś sklepu budowlanego, w którym były powystawiane drzewka. Mnie nie obchodziło nic oprócz tego, żeby nie ubrudzić się igiełkami albo ziemią porozrzucaną po całej podłodze przez małe dzieci, Tom był zawsze, podkreślam, zawsze, nachlany w trzy dupy, Tord mu dokuczał, a Edd jako jedyny próbował coś dla nas wybrać. Pytał się co chwila "a ta podoba się?" albo "może tą chcecie?" i oczywiście nie dostawał odpowiedzi. Czasem Tord i ja mówiliśmy, że "Tak, ja jest świetna." ale on nas nie słuchał i szedł dalej, w gąszcz drzewek w doniczkach, pościnanych, wysokich, niskich. Prawdziwy las.

- Dobra. Ścinamy. - zdecydował wreszcie Amber, zarzucając siekierę na ramię.

Odetchnąłem i pokiwałem głową.

Odgarnąłem dolną warstwę igieł i zrobiłem mu czyste pole do ciosu. Zamachnął się, ostrze wbiło się w drewno. I jeszcze raz. I jeszcze.

Po chwili zmienił się z Adamem, który zaczął robić to samo. Może ten pierwszy był wyższy (nie ode mnie oczywiście), ale  ten drugi miał w sobie krzepę.

Kiedyś musimy urządzić sobie konkurs na siłowanie się ręką.

Gdy pieniek został wreszcie przecięty, sięgnąłem do niego przez igły i śnieg. Kilka wbiło mi się w skórę, ale byłem tak przemraźnięty, że czułem tylko jakiś nacisk. Uroki zimy i temperatury na minusie.

Nie przeżyjemy |  Eddsworld AUOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz