27 [Tord]

400 22 30
                                    

Stanęliśmy przed bramą, sporą i solidną, od której w obie strony ciągnął się trzymetrowy, metalowy płot z drutem kolczastym rozwiniętym na samej górze. Pomimo częściowego zardzewienia i kilku większych wgnieceń na jej całej długości, prezentowała się świetnie. O wiele lepiej niż sklecony na prędce, z płatów metalu i desek.

Stałem z przodu, ze spokojną miną, z rękami zwisającymi luźno przy ciele. Za mną stał Daniel, potem Edd z dzieciakami. Kilka sekund wcześniej Daniel zawołał tego, kto miałby być pod bramą.

I faktycznie, mniej niż minutę po tym rozległy się głośne kroki, wchodzące na schody nad bramą. Wpatrzyłem się w miejsce, gdzie jak podejrzewałem, pojawi się głowa żołnierza. Cierpliwie, spokojnie. Pomimo, że w środku drżałem z podekscytowania i niepokoju. Czy Thomas żyje? Paul? Ile osób, które znam? Trzeba będzie pokazać, kto tu rządzi?

Serce mi przyspieszyło, gdy pojawiła się brązowa czupryna. A potem twarz, oczy, szyja i tors. Mężczyzna zanim na nas spojrzał, ziewnął przeciągle, mrugając kilka razy, żeby się rozbudzić. Brwi automatycznie powędrowały mi do góry. Nagle zamarł. Całkowicie, totalnie zamarł. A potem rozszerzył oczy, powoli opuścił rękę od ust i wyprostował się, nie do końca wierząc w to co widzi.

Czekałem, przypatrując się mu z wyczekiwaniem. Cisza była bardzo zabawna, przynajmniej dla mnie. Dla niego pewnie nie.

- L... Leader...? - wymamrotał.

- Wpuść nas. - powiedziałem wyraźnie, rozkazująco.

Patrzył jeszcze na mnie przez kilka sekund, a potem zasalutował, gwałtownie odwrócił się i zbiegł po schodach. Rozległ się odgłos przypominający upadek, ale zaraz chyba wstał. Ktoś coś krzyknął, spytał, ale nikt nie odpowiadał. Zerknąłem jeszcze przez ramię na Edda, Marie i Guru uspokajającym wzrokiem. Potem musiałem wrócić do swojej 'przywódczej pozycji'.

Brama rozsunęła się na tyle, żebyśmy mogli wejść do środka. Ruszyłem. Mężczyzna, który otworzył drzwi, stanął z boku, wyprostowany, nie mogąc uwierzyć swoim oczom.

Od początku kilka osób wlepiało wzrok w wejście. Gdy zobaczyli, jak przez nie przechodzę, wytrzeszczyli oczy, a potem wielu zaczęło szturchać się i szeptać nerwowo. Kolejne i kolejne spojrzenia kierowały się w moją... naszą stronę. Szedłem spokojnie przed siebie, odruchowo splatając ręce na plecach. Po kilku krokach, cztery osoby, które jako pierwsze się ogarnęły, wstały na czymkolwiek tam siedziały i stanęły na baczność. Przesunąłem po nich wzrokiem w ciszy. Słychać było tylko kroki, moje, Daniela, Edda i dwójki dzieci. I wyciszające się już rozmowy.

Stanąłem na środku czegoś, co przypominało plac, i wyprostowałem się, rozglądając. Jeden wielki magazyn, z którego też już wychodzili ludzie. Milknący gwar. Trochę trawy, kilka rozstawionych namiotów.

Z jednego właśnie wychodziła jedna osoba. Ta, której tak cholernie nie lubiłem.

Thomas odgarnął połę zasłaniającą wejście i rozejrzał się zirytowany. Pierwsze co rzuciło mi się w oczy - miał grubą, długą bliznę ciągnącą się od czoła, tuż obok oka, przez policzek, na szyję, niknącą w swetrze, na którego miał zarzucony granatowy, brudny już płaszcz. Jego spojrzenie od razu przesunęło się na mnie.

Przysięgam na wszystko, że przez jedną sekundę przez jego twarz przemknął strach i niedowierzanie. Potem jednak opanował się i wyszedł z namiotu, przybierając tą durną i skuteczną arystokratyczną pozę, w której czaiło się niebezpieczeństwo. Przy pasie miał pistolet. Na nogach wysokie, ciężkie buty wojskowe, pod którymi zaskrzypiał żwir i piasek, gdy ruszył w moją stronę. Wyglądał zdecydowanie lepiej ode mnie, bo w końcu byłem w samej brudnej bluzie i rozpiętej kurtce zimowej, poobcieranych spodniach i butach, choć trochę podobnych do jego.

Nie przeżyjemy |  Eddsworld AUOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz