13 [Tord]

255 28 21
                                    

Rzuciłem się twarzą na łóżko, cały obolały. Już zapomniałem, ile siły i wytrzymałości trzeba do rąbania i przenoszenia drewna. Lewa ręka jakby paliła mnie żywym ogniem, czułem wyraźne zakwasy na kolejny dzień. Prawa radziła sobie oczywiście lepiej, ale jestem pewny, że gdyby nie była mechaniczna, również nie byłbym nią w stanie poruszyć.

Odwróciłem się na plecy i jęknąłem. Naprawdę aż tak się starzeję, żeby plecy zaczęły mnie boleć? Aż tyle się nie schylałem, żeby teraz czuć się jak ostatni staruszek.

Odetchnąłem kilka razy i przeczesałem dłonią włosy. Jakimś cudem rogi nadal utrzymały się na swoim miejscu, nie zmieniły się w żałosne, sterczące pasma włosów. Całe szczęście. To wyglądałoby nieestetycznie.

Błagam, nie chcę wstawać z łóżka do jutrzejszego poranka. Chyba nawet na kolację nie zejd...

Na zewnątrz rozległ się alarmujący krzyk. Zwróciłem oczy do góry, błagając o pomstę do niebios. Czy ja kiedykolwiek odpocznę?

Uniosłem się z jękiem, który wydostał się z moich ust tak naprawdę bez mojej interwencji. Podszedłem do okna i wyjrzałem za nie. Eva, ta, którą postrzeliłem dobry miesiąc temu, stała przy zachodnim płocie i machała zdrową ręką pokazując na horyzont. W drugiej trzymała pistolet. Ze zrezygnowaniem popatrzyłem w tamtą stronę i po plecach przeszedł mi dreszcz. W naszą stronę kierowała się spora grupka ludzi, na oko uzbrojona w broń palną? Szczerze, mam pewne doświadczenie, i wiem, jak wygląda ktoś, kto idzie, żeby zabić, a jak ktoś, kto chce wyłącznie zastraszyć.

To na pewno było zastraszenie, ale ze stabilnym podłożem. Znaczy, mieli czym nas straszyć.

Bo pewnie chodzi im o nas.

Zmusiłem nogi do poruszenia się i wyszedłem z pokoju drzwiami, które jeszcze nawet nie zdążyły się same zamknąć po moim przyjściu.

- Mamy gości! – rzuciłem donośnie. Z kilku pokoi od razu wyłoniły się głowy, kilka następnych trochę potem. Dwa lub trzy spojrzenia skierowały się z niepokojem na schody. – Nie tutaj, na zewnątrz. Gdzie Lotos?

- W kuchni. – rzucił Guru, ziewając. Wyglądał, jakby właśnie wyrwano go z drzemki. – chyba piecze ciasto z jabłkami...

- To się nazywa szarlotka. – burknął Adam, trącając go łokciem

- Jak zwał tak zwał... Mówił, że będzie zajebiste...

- Mhm, to fascynujące. – mruknąłem, schodząc prędko po schodach. Mięśnie nóg zaprotestowały, ale bez skutku.

Będziecie się mierzyć tym razem ze mną.

Wpadłem do kuchni, opierając się o framugę.

- Lotos, Eva zauważyła kogoś na horyzoncie. – rzuciłem.

Czarnowłosy miał ręce całe ubabrane w mące, którą też ostatnio zdobyliśmy z jakiegoś opuszczonego gospodarstwa. Popatrzył na mnie z niepokojem.

- Kogo?

- Nie wiem, jakieś dzieciaki. Chyba. Może starsi od was, z pistoletami, karabinami. – mruknąłem, wieszając się na framudze i pochylając do przodu. Całkiem niedaleko stoi miska z obranymi, przepysznie wyglądającymi jabłkami pokrojonymi w plasterki...

Niepostrzeżenie sięgnąłem tak ręką i wsunąłem jednego do ust. Kwaśno-słodki, ale jaki zajebisty...

- Dzieciaki? Jak my? – zmarszczył brwi, gdy pokiwałem głową. Na jego twarzy wystąpił niepokój. – to brzmi jak ten obóz, o którym ci mówiłem. W sensie drugi, z którym nie mamy najlepszych relacji.

Nie przeżyjemy |  Eddsworld AUOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz