16 [Edd]

227 27 13
                                    

Poczułem się... trochę... Cóż. Dziwnie, słysząc moje imię z ust Torda.

On właśnie mnie wydał.

Zacisnąłem zęby. Gdzieś tam jest jeszcze Tom. Chciał ocalić Toma. Ale... dlaczego?

Powstrzymałem narastającą zazdrość i zacisnąłem mocniej ręce na karabinie. Mogę się poddać. Albo ich pokonać.

Siedziałem na bujnym dębie, schowany w liściach jakieś czter metry nad ziemią. To była świetna kryjówka, a płaszcz dodatkowo mnie maskował. Tom na pewno nie jest tak niewidoczny jak ja. Szczególnie, że siedzę na gałęzi wyłącznie metr dalej od ogniska.

Odetchnąłem głęboko. Czas mijał. Jeżeli Tord zdradził moją obecność, a nie Toma, to znaczy, że ma jakiś dobry powód. Tom lepiej strzela, na pewno to też miało wpływ. W końcu nie bez powodu powiedział wtedy na statku, że jestem strategiem, a Matt i Tom wojownikami. Bo taka prawda.

- Edd! Ostatnie ostrzeżenie! - rzucił Wayde. Lydii pomogło kilka ludzi Ambera, uniosło ją i zaczęło opatrywać. Tord nie miał na twarzy żadnego poczucia winy, nie dziwię się mu. Chociaż ja, zamiast strzelać do przywódcy, strzeliłbym do rudej. I zabiłbym ją. Albo strzelił w przeponę, żeby umierała w męczarniach. - Jak sobie chcesz!

- Czekaj! - wykrzyknąłem, ruszając się. - Idę!

Zapadła pełna oczekiwania cisza. Odetchnąłem po raz ostatni i zwiesiłem się z gałęzi jednym sprawnym ruchem. Szorstka kora otarła mi palce. Puściłem się, leciałem przez mniej niż sekundę i spadłem na ziemię zginając kolana, żeby nie połamać sobie nóg. I tak kostki zaczęły mnie piec.

Z obu stron chwycili mnie jacyś mężczyźni i wykręcili ręce. Wszystkie oczy zwrócone zostały w naszą stronę. Skrzywiłem się, ale nie stawiałem oporu. Wypuściłem karabin. Uchwyciłem spojrzenie Torda. Na twarzy miał wymalowaną determinację i głęboko skrywaną wściekłość. Nie chciałbym być obok, gdy jego zapora mentalna pęknie. Nigdy nie kończyło się to dobrze.

Podprowadzili mnie do ognia. Taylor uśmiechnęła się do mnie słabo. Odwzajemniłem uśmiech, a potem zrobiłem to samo do Matta. Był smutny. Nawet nie zły. Po prostu załamany. Lotos klęczał na ziemi z wykrzywionymi ramionami i czerwoną twarzą. Ktoś zerwał mu jego chustkę z narysowanym kwiatem lotosu, więc widać było jego zakrwawione usta.

Na chwilę zapadła cisza. Potem Eryk wybuchł śmiechem. Szyderczym, głośnym śmiechem. Podszedł do Torda. Wedge również.

- Myślałeś, że tak łatwo nas pokonać?

Norweg nic nie odpowiedział, wpartywał się tylko bez wyrazu w twarz mówiących do niego mężczyzn.

- Mów!

Nie odpowiedział. Kąciki ust zadrżały mu do góry.

- Mów, mówię! - i kopnął go w brzuch.

Karmelowowłosy zgiął się wpół i upadł na kolana. Nie wypuścił z siebie nawet stęknięcia. Ktoś chwycił jego włosy i odciągnął do tyłu. Miał krew na twarzy w miejscu, gdzie został spoliczkowany i uderzony.

W mojej piersi zapłonął ogień. Może i nie był najlepszym człowiekiem, ale był moim przyjacielem. A moich przyjaciół się nie bije. Nie bez konsekwencji.

Jest moim przyjacielem, poprawiłem się zirytowany w myślach.

Wedge pokręcił głową, zdegustowany. Odwrócił się. A potem zawrócił gwałtownie, zamachnął się prawą ręką i uderzył Torda prawym sierpowym. Jego głowa odrzuciła się do tyłu, podobnie całe ciało. Ledwo zdążył się podeprzeć rękami. Znowu bez żadnego odgłosu. Poczułem rosnący szacunek do mojego niskiego przyjaciela. Ja bym krzyczał z bólu.

Nie przeżyjemy |  Eddsworld AUOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz