26 [Tom]

204 22 15
                                    

Siedzimy razem... jest spokojnie. Fajnie. Miło. Opieram głowę o jego ramię, obejmujemy się wzajemnie. Jest noc. Gwiazdy świecą milionem świateł... Nie ma księżyca. Siedziemy na plaży, nad cudownym morzem, w którym odbijają się gwiazdy, przez co jest ich jeszcze więcej niż normalnie. Wręcz widzę linie, które łączą je w najróżniejsze gwiazdozbiory.

Patrzymy po sobie. Jest taki jak zwykle - karmelowe włosy ustawione w dwa rogi, jedno bursztynowe oko i jedno ślepe, łobuzerski uśmiech. Spalone pół twarzy, błyszczące bliznami. Porusza ustami, ale nie słyszę go. Zbliża się do mnie. Jego usta, trochę naruszone przez blizny, są tuż przy moich. Czuję, jak coś mówi, jak muska moje wargi. Patrzę na niego w wyczekiwaniu, bo chcę, żeby to zrobił... Żeby zrobił...

Ktoś szturcha mnie za ramię. Sen zamiera. Nadal go widzę... Siedzi obok mnie... Gwiazdy... błyszczą...

Znowu.

Mamroczę coś pod nosem i wciskam twarz głębiej w kawałek materiału, który służy mi za poduszkę. Gwiazdy... Jego usta... Wyobrażam sobie jak mnie całuje. Ale to nie to samo. Sen już uciekł. Nie mam jak do niego wrócić...

Znowu.

- Co jest?! - warknąłem, otwierając nagle oczy. Coś mi się odechciało nagle spać.

- Lotos nie wytrzymuje. - powiedział łamiącym się głosem Amber.

Odetchnąłem głęboko i przetarłem oczy, siadając.

- Co znowu?

Pamiętam to jakby zdarzyło się przed chwilą. Panika. Wołanie Taylor... Wszyscy uciekają. Totalny chaos. Każdy biegnie gdzie popadnie, zabierając ze sobą podstawowe rzeczy. I Lotos, chroniący kilka osób, podczas gdy zęby trupa wbijają się w jego dłoń. Jego krzyk.

A potem... jakoś to było. Wolę nie myśleć.

Podniosłem się ociężale. Liam zginął. Nie było więc nikogo, kto miałby jakąkolwiek wiedzę o tym, co można robić, gdy kogoś dziabnął trup. Schyliłem się, żeby nie uderzyć głową w sufit samochodu, i wyskoczyłem na zewnątrz. Był bardzo wczesny poranek, choć słońce już wychodziło zza drzew. Westchnąłem. Teoretycznie ja i Matt jesteśmy najstarsi... I mam wrażenie, że jako jedyni myślimy jeszcze racjonalnie. Pomijając Lotosa, który leży na prowizorycznym łóżku zrobionym z fotela, i jęczy z bólu i gorączki.

Ruszyłem za Amberem, który wyglądał naprawdę źle. Blond włosy miał potargane, jakby go zupełnie nie obchodziły, ubranie brudne, oczy podkrążone. Przez moment zastanawiałem się, dlaczego poszedł po mnie, a nie po Matta, ale uświadomiłem sobie, że rudzielec miał mieć dzisiaj wartę. Do której sam się zgłosił.

Doszliśmy do Lotosa. Obok niego kucał William, przykładając do jego czoła śnieg, który od razu topniał. Przekrzywiłem głowę. Amber prawie płakał.

- Co mamy robić? - zapytał.

Powstrzymałem się od powtarzania, że nie mam pojęcia. Ktoś musi to zrobić. Spróbowałem ruszyć swoje fałdy mózgowe i przypomnieć sobie o gimnazjum i liceum, o jakichś zajęciach z Edukacji Dla Bezpieczeństwa... Albo coś z wojska... Ach, tak, resuscytacja krążeniowo-oddechowa. Raczej mi się nie przyda.

Przykucnąłem przy Lotosie. Był w swoim tradycyjnym płaszczu. Jego ugryziona ręka spoczywała wyprostowana. Wydawała się bardzo... niezdrowa. Czubki były zielonkawe, żyły wypukłe i pulsujące. Zanikały w skórze gdzieś tak dopiero przy nadgarstku.

W tym momencie chłopak jęknął. William przytrzymał go, żeby się nie miotał. Zamknąłem na moment oczy. Tord... Otworzyłem je. Nie będę teraz rozpamiętywał przeszłości, nie ma mowy.

Nie przeżyjemy |  Eddsworld AUOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz