6 [Matt]

360 29 8
                                    

Zamrugałem niepewnie.

Gdzie jestem...?

Popatrzyłem do góry.

Zieleń. Liście. Drewno.

C...co...?

Potrząsnąłem głową.

Co tu się stało...?

Uniosłem się na łokcie i rozejrzałem. Obok mnie leżał Edd, na boku, z krwią na nodze. Trochę dalej Tom, Tord, jakiś blondyn i Patryck. Wszyscy leżeli cicho i zupełnie bez przytomności. Ich klatki piersiowe lub boki unosiły się, czyli nie byli martwi.

Podniosłem się na nogi i od razu musiałem chwycić jakiejś gałęzi. Zachwiałem się. Zrobiło mi się ciemno przed oczami.

Prowadzony najgorszymi przeczuciami obejrzałem siebie dokładnie, gdy mroczki już minęły. Wszystko wydawało się w porządku. Czułem się trochę poobijany, to prawda, ale chyba nic konkretnego mi się nie stało.

Stękąłem czując burczenie w brzuchu. Ileż czasu mogłem być nieprzytomny...?

Rozejrzałem się ponownie, tym razem patrząc dalej w las. Nie był zbyt gęsty, ale nie widziałem jego końca. W pewnym momencie mój wzrok przesunął się na wrak helikoptera. Zamrugałem. Powoli zaczynałem wszystko sobie przypominać. Przylecieliśmy tutaj helikopterem. Prowadził Patryck. Potem... Jakiś brytol nas trafił, prosto w silnik. Była awaria, Tord wszystkich uspokajał, mówić, że nie ma czego się obawiać, ale tylko ja się go słuchałem.

Zamrugałem.

Ale jednak się rozbiliśmy.

Ruszyłem w stronę leżącej maszyny. Jak tylko zrobiłem pierwszy krok, zacząłem dostrzegać leżące wszędzie rzeczy. Niedaleko leżał nawet wyrwany fotel. Moja stopa natrafiła na coś twardego i metalowego, popatrzyłem więc na to. Okazało się, że to karabin. Podniosłem go i oparłem o ramię. Po chwili namysłu położyłem palec na spuście. Gotowy na każdą możliwość.

Podszedłem jeszcz bliżej wraku. Nie unosił się z niego dym, metal był zimny. Czyli leżeliśmy tak conajmniej dzień.

Prawie podskoczyłem, gdy z mojego brzucha wydostało się burczenie. Gardło ścisnął mi lęk. Oby nikt tego nie usłyszał.

Przeszedłem jeszcze kilka kroków i nagle spostrzegłem, że ziemia jest usłana tutaj trupami zombie. Zatrzymałem się. To nie wygląda zachęcająco. Ale, co tu się musiało stać...? Wszyscy wyglądali na nieprzytomnych, mam wrażenie, że to ja jako pierwszy wstałem. Może ktoś ocknął się wcześniej, na przykład tuż po wypadku, obronił nas, odciągnął od miejsca zdarzenia i ponownie zemdlał? Odwróciłem się do miejsca, gdzie leżała reszta. Nie było żadnych wyraźnych śladów ciągnięcia, czyli musieliśmy być przeniesieni. Ale... Jak?

Burczenie odciągnęło mnie od jakiegokolwiek myślenia. Muszę znaleźć coś do jedzenia.

Rozejrzałem się. Czy w takich helikopterach wozi się cokolwiek do jedzenia? To nie brzmi prawdopodobnie. Ale ja muszę coś zjeść.

Westchnąłem i spróbowałem się uspokoić. Dobra. Co mogę zrobić? Rozejrzałem się w poszukiwaniu czegokolwiek, może jakichś jagód albo innych owoców. I, ku mojej uldze, było kilka krzaków z niebieskimi kulkami kilkanaście metrów dalej. Podszedłem do niego i sięgnąłem po pierwsze owoce, ale zamarłem. Co, jeżeli to wilcze jagody? Spróbowałem przypomnieć sobie podstawówkę, gdzie to było mówione. Tak... Stara pani Lattoein, od przyrody, przyniosła kiedyś na lekcję garść obu jagód, tych normalnych i trujących... Zapytała o różnice... 

Zamknąłem oczy chcąc je sobie przypomnieć. Na pewno się różniły. Jedne... Jedne były matowo czarne... a drugie... granatowe, z plamami błękitu. Otworzyłem oczy i popatrzyłem na małe, granatowe owocki z nieco jaśniejszymi i ciemniejszymi plamkami na całej powierzchni. Tylko, które były którymi?

Nie przeżyjemy |  Eddsworld AUOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz