Rozdział 95

944 156 98
                                    

100 gwiazdek - rozdział ;p

Rodzinne święta minęły im w bliskości i klimacie typowo rodzinnym. Cieszyli się i celebrowali chwile obok siebie, jakby próbując ich jak najwięcej zapisać w swoich głowach i przeżyć wspólnie, tak jak im się nie udało przez ostatnie kilkanaście lat, gdy rodzina nie była pełna, a ciągle im brakowało małego puzzla w postaci drobnej brunetki - Any. 

Ku zadowoleniu Marii, minęły one w naprawdę miłej i przyjaznej atmosferze, między bliźniakami nie wynikło żadne spięcie, co na pewno można było uznać za swego rodzaju sukces, który odnieśli. Nie podkładali sobie kłód pod nogi, a to na pewno był wielki progres w ich burzliwej relacji. 
Jednak to chyba po prostu wynikało z zaangażowania Krzysztofa, który widział, że siostra nie czuje się za dobrze, słabo wygląda i wciąż przeżywa wszystko wewnętrznie, więc nie chciał jej dokładać do tak zwanego pieca i sprawiać, że będzie czuła się jeszcze gorzej. 

- Gdzie idziesz? - zagaiła dziewczynę matka, gdy ta zaczęła się zbierać w środowy poranek. Wyjęła włosy z szalika i spojrzała na mamę, widząc jej zaniepokojenie na twarzy. 

- Idę do urzędu miasta, to jest nadal tam przy ratuszu, prawda? - zapytała, stając przed lusterkiem. 

- Tak, ale dlaczego potrzebujesz urzędu miasta? 

- Chcę kopi aktu urodzenia, która jest potrzebna do czegoś tam Samuelowi, załatwia jakieś sprawy z kliniką i oczekiwał tego ode mnie, więc skoro jestem na miejscu, to załatwię. - odparła spokojnie, nawet się nie zająkując w czasie składania fałszywych zeznań przed własną matką. 

- Hm, no okej. - powiedziała, jednak nie biło od niej przekonanie, a takie niedowierzanie w słowa córki, mimo to musiała zaakceptować jej wersję i nie drążyć tematu, przecież miała dorosłe dziecko. 

- A starostwo? Wciąż w tym szklanym budynku? 

- Ana, w starostwie nie odbierzesz aktu urodzenia. 

- Przecież wiem mamo. - uśmiechnęła się, cmokając rodzicielkę w policzek i już nie przedłużając, wyszła z domu trzaskając drzwiami. 

Powód jej wizyty w urzędach był zupełnie inny, załatwiała sprawy związane z misją, ze swoimi planami na życie, ale nie chciała o nich głośno mówić, wolała pozostawić do swojej własnej wiadomości, a oświecić rodzinę dopiero po fakcie. Obawiała się, że nie poprą jej planów, dość  kontrowersyjnych. 

Wyszła około 12 do miasta, a wróciła chwilę po 16, bo a to do drogerii zaszła po pastę do zębów, której w Stanach nie ma, a to korektor chciała sobie kupić i kilka innych, niezbędnych rzeczy, których po misjach wiele nie miała. 

- Hej, mogę? - siedziała chwilę w swoim pokoju, sprawdzając loty powrotne do Stanów, kiedy do jej drzwi zapukał brat. Zdziwiła się, widząc jego czerwoną czuprynę, wystawioną między futryną, a pokojem. Poprawiła się na łóżku, kiwając głową. 

- Jasne, wejdź. - odłożyła na bok laptop i poprawiła swoje włosy, nie wiedząc za bardzo co powinna zrobić i jak się zachować w bieżącej sytuacji. 

- Wiesz, tak się zastanawiam... - przysiadł na jej łóżku, ręką wygładzając poduszkę. - Chłopacy bardzo się ucieszyli, że przyleciałaś, wróciłaś i bardzo chcieliby się z Tobą spotkać. Ale oczywiście powiedziałem, że nie mają na co liczyć raczej, bo jesteś po powrocie z misji i... Nie chciałem Cię narażać. - wytłumaczył spokojnie, spodziewając się odpowiedzi siostry. 

Dziewczyna chwilę rozmyślała nad tym co faktycznie powiedział brat. Zastanawiała się jakie byłoby za i przeciw całej sytuacji, bo z jednej strony chciała wyjść do ludzi, zapomnieć o rzeczywistości, a z drugiej wciąż czuła się słabo i nie chciała się narażać na czynniki zewnętrzne jeszcze bardziej. 

- Źle odpowiedziałeś, ja chętnie pójdę się spotkać, nie widzę przeciwwskazań.  - odparła spokojnie, spoglądając na minę brata, która zmieniła się diametralnie w przeciągu sekundy, gdy tylko usłyszał jaka jest decyzja siostry. 

-  Naprawdę? - pisnął prawie ze szczęścia. 

- No naprawdę, dlaczego nie. - roześmiała się, kręcąc głową z politowaniem. 

- Nie to świetnie, cieszymy się fest, serio. 

- O której i gdzie? - dopytała, widząc jak zebrał się z łóżka, chcąc jak najszybciej przekazać reszcie wiadomość, którą cholernie go zdziwiła. 

- Myślę, że około 19 i pewnie tam gdzie zwykle, czyli w takiej małej karczmie jak się jedzie na Mławę, tam jest mało osób i nigdy nikt nam nie przeszkadza. - odparł spokojnie, chcąc zachować względne pozory obojętności, ale nie mógł nic poradzić, że serce mu wręcz skakało. - Dobra, to ja już pójdę. 

- Krzysiu. - zawołała go, a zdziwienie mężczyzny, gdy zwróciła się do niego taką odmianą jego imienia, było niesamowite. - Ale pójdziesz ze mną, prawda? 

- Oczywiście, maluchu. - uśmiechnął się szeroko i wyszedł z pokoju. 

Serce mu biło niemiłosiernie szybko. Radował się i cieszył, bo jego własna siostra po takim czasie wreszcie nazwała go Krzysiem, tak jak nie mówiła do niego od wielu lat, tak jak nie chciał być nazywany przez nikogo innego, bo to było zarezerwowane tylko dla niej... Jeszcze pytanie czy pójdzie z nią, jakby się bała, że wyląduje sama i nie będzie miała żadnej obstawy. Miękło mu serce, a tego przyczyną była mała osóbka, która pewnie nie zdawała sobie sprawy jak wielkie znaczenie mają jej słowa. 

- Gdzie idziesz, znowu? - podkreśliła Maria, słysząc jak Ana zbiega ze schodów i od razu wchodzi do korytarza po kurtkę. Wstała z kanapy i stanęła w progu, ale nie trzeba być Kolumbem by wiedzieć, że doznała szoku, widząc jak nie tylko Ana stoi w przedpokoju i się ubiera. - Wychodzicie razem? - musiała aż złapać się futryny, by nie przewrócić się z wrażenia. 

- Tak, idziemy się spotkać z chłopakami. - odparł chłopak, podając siostrze jej torebkę. 

- Razem? - ponowiła pytanie, jednak piorunujący wzrok córki, dał jej do zrozumienia, że razem. - No dobrze, tylko uważajcie na siebie i pilnujcie się. 

- Mamo, nie mamy pięciu lat. - upomniał ją syn. 

- Wiem, wiem. Ale wiecie, nie miałam wcześniej okazji waszej dwójce tego mówić, a teraz... To takie nowe, no wiecie. - wzruszyła ramionami, chcąc pokazać obojętność, ale w jej kącikach oczu pojawiły się łzy, gdy jej podświadomość podsunęła myśl, że przecież sama im odebrała siebie wzajemnie. 

- Ale już masz i tego się trzymajmy. Wrócimy w całości, cześć. - Kondracki przerwał te smenty i pociągnął Anę do wyjścia. 

- Jesteś niemiły dla niej. - zauważyła, gdy tylko zatrzasnęły się drzwi auta. 

- Nieprawda, po prostu nie chciałem słuchać po raz kolejny raz tych głupot, mama cały czas przeżywa to wszystko i staje się to dla mnie uciążliwe. 

- Ma prawo. - zaznaczyła. 

- Nie mówię, że nie. Ale może jednak zostawmy tą przeszłość za sobą? Skoro to przeszłość, to po co rozpamiętywać. 

Nie odpowiedziała już nic, więc chłopak potraktował to jako niemą zgodę i po prostu ruszył spod domu rodzinnego w kierunku drogi na Mławę. 
Czy się denerwowała? Poniekąd tak, w zasadzie to nie miała pojęcia kogo tam zastanie, był okres świąt, więc wiedziała, że większość chłopaków jest w swoich domach rodzinnych, czyli w Ciechanowie, więc nie miała jak domyśleć się kto z nich będzie im towarzyszył na tym spotkaniu. Wiedziała na pewno o jednym. Grabowski. Nieodłączny element, który nawet jej nie przeszkadzał. 

- Czemu nic nie mówisz? - zerknął kątem oka na siostrę, gdy tylko wyjechali z Ciechanowa, a ta wciąż milczała. 

- Myślę.

- Nad czym? Możemy razem podyskutować na ten temat, wiesz lepiej się z kimś podzielić myślami... 

- Czy powinnam wrócić na misje.  - przerwała mu, odwracając wzrok w jego stronę. Momentalnie zamilkł i do końca podróży nie odezwał się nawet słowem, nie mógł ingerować w jej decyzje, to było jej własne życie, a on nie miał w nim żadnego ważnego miejsca, więc nie mógł nawet prosić o zmianę decyzji. 

Podjechali pod niewielką, drewnianą chatkę usytuowaną w jednej z pobliskich wsi. Od razu w oczy rzuciło jej się dobrze znane Lambo, którym nie raz podróżowała i spędziła w nim naprawdę wiele chwil. Wysiedli i razem weszli do karczmy, stolik po lewej od razu rzucił się w jej oczy i osoby za nim siedzące również. 

- Anastazja!!! - Maciek od razu poderwał się z miejsca i wpadł prosto w ramiona dziewczyny, kiwając nią na boki i całując w  czubek głowy. Cieszył się niezmiernie i nie był w stanie zapanować nad swoimi emocjami, a wręcz nie chciał się z nimi kryć. 

- Maciek, udusisz ją. - pouczył go Krzysiek, co niesamowicie rozbawiło chłopaka, któremu na myśl przyszły chwile, gdy Ana uciekała z jego mieszkania w maju tego roku. 

- Dobra, dobra. 

- Cześć, dobrze Cię widzieć młoda. - Adam zdecydowanie spokojniej powitał się z dziewczyną, zresztą tak samo jak bracia Rogowscy. Już chwilę później wszyscy siedzieli za stołem, oczekując rozwinięcia sytuacji. 

Z pozdrowieniami dla osoby, która niedługo przejmie moje książki! Oby dobrze się pisało <3

DIABEŁ SIĘ TYLKO UŚMIECHNĄŁ | QUEBONAFIDExKRZYKRZYSZTOFOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz