|2| Rozdział 103

908 137 23
                                    

Mimo, że nie ma 110 gwiazdek, publikuję. Następny jednak dopiero po 100 gwiazdkach ;c

W piątek z rana Anastazja weszła do biura Samuela z wielkim uśmiechem na ustach. Wczoraj wieczorem dostała jeszcze wiadomość od polskiej telewizji, która zaproponowała jej występ w programie śniadaniowym, w którym miała opowiedzieć o swoich przeżyciach z wojny. Spodobała jej się ta propozycja i trochę odciągnęła ją od myślenia o tym co wyniosła z notatek ojca. Nawet pizdnęła je w bok i nie przejmowała się faktem, że kolejny raz ktoś, coś przed nią zataił. Miała w dupie rozczulanie się nad czymś na co wpływu nie miała. Wychodziła z założenia, że mało czasu jej pozostało na współczucie. Występ w telewizji Polskiej był czymś czego nie doświadczyła, a przed śmiercią chciała zrobić wszystko, czego jeszcze jej się nie udało, a poniekąd było marzeniem, celem, albo zupełnie poza jej oczekiwaniami. Chciała szaleć. 

- Cześć, mam news! - rozradowana znalazła się w jego biurze, jednak wystarczyło, że spojrzała na mężczyznę, a jej humor opadł. - Co się dzieje, Sam? - przywołała go, a ten popatrzył na nią od razu przybierając uśmiech. Sztuczny rzecz jasna. 

- O, Ana. - od razu się wyprostował, odsuwając na bok buty, z którymi się próbował uporać i podszedł na boso do biurka. - A co się ma dziać, co to za news. - tradycyjnie olał temat siebie samego, skupiając się na przyjaciółce. 

- Nie mydl mi oczu, co się dzieje? - zaszła go od tyłu, jednak buty i jego nagie stopy nic jej nie mówiły. - Mów kurwa. - syknęła, a mężczyzna wybuchnął gromkim śmiechem. 

- Oj dziewczynko, dziewczynko. Po prostu buty zakładałem, a Nate kupił mi za małe o rozmiar i musiałem się natrudzić, aż w końcu się poddałem. - wytłumaczył spokojnie, nawet się nie zająkując. - W takim razie, co to za news? 

- Dostałam propozycję od śniadaniówki z Polski żeby opowiedzieć jak było na misjach. - wyjaśniła nieco mniej zadowolona i zasiadła na krześle przy jego biurku. 

- Zwariowałaś? - prychnął, kręcąc głową z zażenowaniem. - Mi nie powiedziałaś jak było na misjach, nie pisnęłaś nawet słowem, a masz obcym ludziom opowiadać? Ana nie dasz rady, z motyką na słońce? - od razu sprowadził ją na ziemię. 

Dziewczyna nie pomyślała o tym z takiej perspektywy, spodobał jej się fakt, że miała możliwość poprowadzenia jakiejś rozmowy, wystąpienia w telewizji, ale Polskiej! To było dla niej coś wielkiego, jednak nie wzięła pod uwagę aspektu, że musiałaby tam opowiadać o swoich strasznych przeżyciach i czymś co siedziało w jej głowie. 

- Chyba za bardzo się rozradowałam. - mruknęła tylko, poprawiając swój kitel. Jak zwykle sprowadzał ją na ziemię, równał z podłożem, ale tego potrzebowała od niego. Zawsze był takim jej prowodyrem. 

- No chyba za bardzo. - stwierdził, podsuwając jej pod nos papiery. - Popatrz lepiej na to, nie powinienem Ci tego pokazywać, ale niech stracę, decyzji i tak nie zmienisz. 

- Co to jest? - złapała kartki i wytężyła wzrok, skupiając się na nagłówku. - Wytyczne pogrzebu i testament. - przeczytała na głos. 

- Tak, wytyczne to tam nieważne, bo nie jestem tak szalony jak Twój stary, chcę po prostu zostać skremowany i w całości pochowany na cmentarzu, ale popatrz na testament. - poprosił. Dziewczyna przekręciła kartkę, ale nie zdążyła nic przeczytać, bo zabrał jej to z ręki. - Albo w sumie sam Ci powiem. 

- Decyzja, Boże. - westchnęła, bo wystraszył ją tym wyszarpnięciem kartek. 

- Zastanawiałem się na kogo powinienem przepisać swoją część kliniki, bo w zasadzie mam chłopaków i wnuków, ale... 

- Sam nie. - przerwała mu, wiedząc co zarządził. 

- Tak Ana, nikt lepiej się nie zajmie niż ty. To moje oczko w głowie, a ty jesteś moim takim żeńskim okiem, najważniejszą kobietą w moim życiu i wiem, że ojciec chciałby żebyś miała tą klinikę w całości. Byłaś od samego początku jej tworzenia, wiesz wszystko, od a do z, nie mogę jej oddać chłopakom, którzy z medycyną nie mają nic wspólnego, należy się tobie. 

- Nie mogę tego przyjąć, Sam to za wiele. Jesteśmy w zasadzie obcymi sobie ludźmi... - łzy zaczęły spływać po jej policzkach. - Zresztą mi też niewiele... 

- Ale więzi krwi niewiele tutaj znaczą, ja się czuję jak Twój ojciec i  wiem, że dla Ciebie nim poniekąd jestem. Oddaję Ci to co dla mnie najważniejsze, bo podniosłaś mnie z kolan, gdy upadałem. Możesz uważać, że nic nie zrobiłaś, ale Twój uśmiech i radość z najmniejszych rzeczy, sprawiłaś, że zacząłem się uśmiechać, chcę Ci się odwdzięczyć. 

- Masz wnuki, synów, im powinieneś przekazać klinikę, przecież jestem już jej współwłaścicielką, prowadziłabym ją razem z Chrisem czy Nate'em. 

- Nate'em? Dziewczynko o czym ty mówisz, mój syn i taka ważna działalność? Nie ma takiej opcji. - pokręcił głową, śmiejąc się. -  I właśnie dlatego, że masz już jej część, dostaniesz drugą i wierzę, że to będzie jeden z promyków nadziei do walki dla Ciebie. 

- Przestań, nie zmienię zdania. 

- Zmienisz, bo moim ostatnim życzeniem jest podjęcie się leczenia przez ciebie, czy Ci się to podoba, czy nie. Ale masz to zrobić, bo ja nie pozwolę żebyś odeszła z tego świata w tak młodym wieku. Masz matkę, rodzinę w Polsce, klinikę tutaj i całe życie przed sobą. Masz dla kogo i czego walczyć. - srogo powiedział. 

- Nie masz prawa. - wyłkała, ocierając łzy. - Nie masz prawa, sam nie walczyłeś, a mi każesz? 

Słowa przyjaciela były dla niej za wielkim ciężarem. Wiedziała, że on nie spocznie dopóki nie nakaże jej się leczyć, ale nie myślała, że zrobi to w taki podły i okrutny sposób. Nie chciała by przepisał na nią klinikę, bo zdawała sobie sprawę, że za jakiś czas ona będzie musiała spisać swój testament i przepisać na kogoś, wolała przepisać część na drugiego współwłaściciela, którego wybrał Sam, a nie całość na... Właściwie nie miała na kogo. 

- Bo ja odchodzę do żony, nie miałem jej przy swoim boku prawie piętnaście lat i mam prawo się z nią wreszcie spotkać, a Ty? Do kogo chcesz odejść? Do ojca, on nie oczekuje Twojej wizyty. Masz założyć rodzinę i ja chcę Cię za 5 lat widzieć z psem, domem, dzieckiem i  mężem w zapasie. 

- Jesteś koszmarny, nie możesz tego żądać ode mnie. Nie w taki sposób. 

- W inny do Ciebie nie dociera, poza tym, już to zapisałem, podpisałem i dałem do lawyer'a, więc nie możesz się sprzeciwiać, bo zdania nie zmienię. 

- Nie może mnie nikt do tego zmusić. 

- Całe szczęście masz coś takiego jak sumienie i wiem, że prędzej czy później pójdziesz po rozum do głowy, a teraz zostaw mnie samego, mam dużo pracy. - puścił jej oczko, przekładając spokojnie kartki ze swoim testamentem. Wstała i z hukiem opuściła jego gabinet. 

Z momentem opuszczenia przez dziewczynę biura, Sam mógł znowu przybrać prawdziwy wyraz twarzy i wykrzywiać twarz w bólu,który przechodził po całym jego rdzeniu, ale nawet nie miał zamiaru iść i prosić o morfinę, chciał czuć i płacić za wszystkie grzechy popełnione za życia. 

Czuł, że śmierć zbliża się szybciej niż się spodziewa. Czekał na nią. Zrobił wszystko, bo właśnie ta rozmowa pożegnalna z Anastazją była dla niego ostatnią rzeczą, którą musiał jeszcze wypełnić. Podszedł do okna, zastanawiając się co powinien jeszcze zrobić by bardziej udupić swoją przyjaciółkę i zmusić ją do leczenia, gdyby jednak te sumienie nie zadziałało, a ona nie podjęła się leczenia. Wpadł na pomysł. W końcu był w posiadaniu jednego, ważnego numeru, dla którego posiadacza siostra była naprawdę ważna, szkoda, że po czasie, ale nie miał już czasu na negowanie tego. 

- Słucham? - Kondracki odebrał niepewnie telefon. - Och sorry, z przyzwyczajenia. - roześmiał się cicho, gdy rozpoczął rozmowę po polsku, orientując się dopiero po chwili, że Sam go nie zrozumie. 
 
- Słucham akurat znam. - Sam zawtórował mu, jednak po chwili spoważniał. - Dzwonię bo musimy pogadać. 

- Jasne, mów, słucham Cię. 

Wiadomość przekazana przez Sama wstrząsnęła chłopakiem do granic możliwości. Nie był w stanie się ruszyć i nawet biegający wkoło pies nie robił na nim wrażenia, siedział jak zamurowany. Nie przeszkadzały mu łzy spływające po policzkach, trzęsące się dłonie czy zbita szybka telefonu. Był ponad to. 

Dopiero po kilku chwilach się ogarnął, przyswoił nieco do wiadomości informację od przyjaciela siostry, jednak nie wiedział czy taką informację można zaakceptować w jakikolwiek sposób. 
Jak tylko się uspokoił, zabrał klucze z szafki, wziął psa pod pachę i zbiegł po schodach, wsiadając do swojego samochodu  obrał kierunek  - Ciechanów. 

Przez całą drogę jechał w milczeniu, nawet pizdnął do schowka płytę przyjaciela, nie potrzebował jego muzyki, musiał się uspokoić i wyciszyć, jednak ta cisza była bardziej frustrująca niż pomagająca. Bał się reakcji matki na wiadomość, którą mimo wszystko musiał jej jakoś przekazać, chociaż wolał by dowiedziała się od Any, a nie od niego. 

- Krzyś? Synu co tutaj robisz? - zdziwiła się Maria, gdy chłopak przekroczył próg domu i bez słowa schował się w jej ramionach, pozwalając by łzy rozmazały mu najbliższe obiekty. 

- Mamo... - wyjąkał dopiero po chwili się odsuwając. Kobieta spoglądała na niego z zdezorientowaniem. 

- Powiedz o co chodzi, nie denerwuj mnie no. - fuknęła w końcu. 

- Chodź, usiądźmy.  - poprosił ją, wcześniej ściągając swoje buty i kurtkę. 

Przeszli do salonu i usiedli przy stole. Widok zdezorientowanej i zakłopotanej mamy wcale go nie pocieszał, czekała na jego słowa, ale on mimo, że w drodze ustalał sobie tysiące scenariuszy jak jej przekazać informację, nie wiedział jak ma zacząć i co powiedzieć. Bał się dobierać słowa, pamiętając o chorym sercu matki. 

- Mów, kurwa synu! - warknęła w końcu, gdy ten siedział i przesypywał cukier w cukierniczce. Zabrała mu ceramikę i odstawiła z hukiem na drugi koniec stołu. 

- Bo widzisz, Ana pewnie Ci nie powiedziała, ale dzwonił do mnie Sam i... 

- O czym mi  nie powiedziała? - podchwyciła, patrząc na syna.

- Anastazja ma nowotwór piersi. - wyjąkał w końcu obserwując jej minę. Oczekiwał jakiegoś płaczu, jąkania i niedowierzania, zamiast tego uzyskał spuszczony na stół wzrok i zagrzanie policzka od wewnątrz. - Mamo, Twoja córka ma nowotwór! - krzyknął głośniej, obawiając się, że nie dotarło do niej, jednak ta wciąż milczała. - Zaraz... Ty o tym wiesz. - uśmiechnął się kpiąco i usiadł z powrotem na krzesło. - Powiedziała Ci. 

- Od razu jak dostała diagnozę. - szepnęła Maria, spoglądając na syna. - Obiecałam jej milczenie. - dodała jeszcze. W Krzyśku się zagotowało, zataiły przed nim, ale w zasadzie nie mógł mieć jej tego za złe, w końcu nie żyli w przyjaznych relacjach, więc czego miał oczekiwać po jednym, wspólnym wyjeździe. 

- Wiesz, że nie zamierza się leczyć? - zapytał jeszcze, jej milczenie upewniło go w teorii. - I nic z tym nie zrobisz? Przecież to Twoja córka. 

- Wiem, kurwa wiem! - warknęła w końcu, wstając od stołu i zaczęła spacerować po pomieszczeniu, trzymając się za włosy. - Ale co mam do cholery jasnej zrobić, co? Nie zaciągnę jej siłą na chemię, bo jest dorosła. Nie usiądę i nie będę płakać, bo to nic nie da. Zmarnowałam pół roku na płakaniu, bo myślałam, że zmarła, jak była na wojnie. 

- Jechać do niej. - szepnął. 

- Nie mam wizy, zejdzie się nim ją dostanę, a ona tego nie chciała. 

- Ale mnie chuj interesuje czego ona chce, lecimy do Stanów, rozumiesz? 




DIABEŁ SIĘ TYLKO UŚMIECHNĄŁ | QUEBONAFIDExKRZYKRZYSZTOFOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz