Rozdział 44

1.1K 97 51
                                    


Obiad z rodziną Grabowskich wydawał mi się przesadą. Z pewnością wykraczał poza granice, które sobie postawiłam w pracy lekarza. Obiecałam, że w życiu nie przyjmę łapówki, a tutaj było to niemą łapówką, która miała wylądować na moim koncie. Nie chciałam tak grać. Owszem, zrobiłam co w mojej sile by uratować Panią Mazur, ale wypłatę stosowną za to dostanę, nie potrzebuję innych wynagrodzeń mojego wyczynu. To moja praca, którą kocham i poświęcam jej całą siebie i nie oczekuję podziękowań w inny sposób niż zapłata na konto. I tutaj nie mogłam brać pod uwagę relacji, która łączyła mnie z Kubą czy Maćkiem, jakby nie było, ich babcia była dla mnie obcą osobą, po prostu pacjentem, którego leczyłam. To, że poświęciłam jej nieco więcej czasu, to nie oznacza, że teraz powinni mi w złocie za to dziękować. 

Próbowałam odmówić w każdy sposób, ale w żaden nie docierało to do rodziny Kuby, która już zarezerwowała stolik w restauracji i była gotowa na nasze spotkanie. Wolałam do tego nie dopuszczać, ale wszyscy cholernie się na to uparli i nie było zmiłuj. Obiecałam sobie, że to pierwszy i ostatni raz, ale z moimi obietnicami to jest jak jest, dziś są, jutro ich nie ma. 

Do pracy szłam na godzinę 18, więc dzień miałam cały wolny i mogłam bez problemu przygotować się na obiad, który był umówiony na 14.30. Jednak ja nie byłabym sobą, gdybym nie zrobiła czegoś po swojemu. Wstałam z samego rana i o 10 już pojawiłam się w szpitalu. Musiałam wykonać kilka badań jednemu z pacjentów i chciałam też dowiedzieć się co u Pani Basi, jednak u niej jak zwykle. Bez zmian. 

Nie miałam potrzeby by przesadnie się stroić na te wyjście, więc wpadłam do mieszkania o 13.40 i wiedziałam, że będę miała jeszcze chwilę w zapasie. Wzięłam szybki prysznic, delikatnie zakręciłam włosy na końcach, przeczesałam brwi i rzęsy, które zasługiwały już na wizytę u kosmetyczki, ale nadal nie znalazłam odpowiedniej w Warszawie. Włożyłam swoją ulubioną koszulę, eleganckie spodnie i byłam gotowa. Dosłownie o 14.15 wyszłam z mieszkania i nawet się nie śpieszyłam. 

- Dzień dobry. - z uśmiechem powitałam przystojnego kelnera, który po podaniu nazwiska wskazał mi odpowiedni stolik, na uboczu sali, przy którym siedziała już cała rodzina Kuby. 

Idąc do stolika miałam okazję by rozejrzeć się po wnętrzu. Powiem szczerze, że nieco mnie zszokowało. Myślałam, że pójdziemy do jakiegoś Manekina czy innej, znanej restauracji. Ale nie oczekiwałam wnętrza jak na ostatnim piętrze w Hiltonie. O wiele lepiej czułabym się w salad story albo restauracji pod złotymi łukami. Tam byłoby odpowiednio. 

- Dzień dobry. - przywitałam się nieco speszona z rodziną Kuby i zajęłam miejsce przy chłopaku, bo tylko te było wolne. 

- Dobrze, że przyszłaś. - odezwała się tleniona blondynka, której imienia nie mogłam sobie przypomnieć za nic w świecie. Jednak w odpowiedzi pokiwałam głową z uśmiechem i zerknęłam na Kubę, który z powagą wpatrywał się w menu przed swoim nosem. Nie zaszczycił mnie swoim spojrzeniem, ale to może i lepiej. 

- Chciałam odmówić, przyznaję się szczerze. Jednak, gdy poinformowali mnie, że Pani Basia nadal się nie wybudziła, postanowiłam spotkać się z państwem, bo i tak nie miałabym co robić w szpitalu. - powiedziałam samą prawdę, poprawiając się na krześle. 

- Kuba mówił, że nie bardzo lubisz nawiązywać nowe znajomości. - stwierdziła Elżbieta, wpatrując się we mnie swoimi zielonymi jak trawa oczami. Już wiem po kim syn ma takie piękne oczy. 

- To prawda. - przyznałam, spuszczając wzrok. Nie myślałam, że młodszy Grabowski prowadził rozmowę z mamą na mój temat. A to nie było zbyt wygodne. 

- Mamo, daj jej spokój. - w mojej obronie wstawił się Maciek i powinnam mu za to szczerze podziękować. Nie chciałam byśmy rozmawiali personalnie o mnie, nie czułam takiej potrzeby, poza tym wolałam pozostać na gruncie uniwersalnych rozmów. Wystarczające, że wyszłam na obiad z obcymi ludźmi. Co ta Polska ze mną robi? 

- Jaka jest szansa, że moja mama się wybudzi dziś? - głos zabrała ciocia chłopaków, więc ułożyłam łokcie na blacie stołu i podparłam głowę na dłoniach, spoglądając na nią.

- Z medycznego punktu widzenia... - zaczęłam mówić. 

- Raz w życiu bądź realistką, tylko raz. - przerwał mi Kuba, nieuprzejmie wchodząc w zdanie. Nie powiem, bo ciśnienie mi skoczyło, ale postanowiłam zlekceważyć jego słowa, chociaż widziałam te karcące spojrzenie jego mamy. 

- Nie wiem, nie umiem tego ocenić. Każdy organizm jest inny, a śpiączka farmakologiczna działa inaczej u młodej osoby, a inaczej u schorowanej. Ciężko jest mi powiedzieć, że dziś na pewno się wybudzi, już wczoraj to mówiłam i nie wyszło. - wzruszyłam ramionami i posłałam współczujący uśmiech. 

- Zdajemy sobie sprawę, że gdyby nie Twoja chęć zabrania babci do Warszawy, że teraz mogłoby jej nie być na tym świecie... - szepnęła Pani Elżbieta, a w jej oczach mimowolnie pojawiły się łzy. Maciek, który siedział obok kobiety, od razu przytulił ją do swojego boku i ucałował w czubek głowy, dając do zrozumienia, że nie jest sama. Aż musiałam spuścić wzrok, za dużo czułość na jedną chwilę. 

- Wierzę, że ordynator Orzechowski również zrobiłby co w jego mocy. - zapewniłam z uśmiechem. 

Chwilę później przyszedł do naszego stolika kelner i odebrał zamówienie. Nie byłam jakoś szczególnie głodna, więc też nie wybrałam wielu rzeczy. Zdawałam sobie sprawę, że muszę być trzeźwa na dyżur, więc alkoholu również nie zamawiałam. 
W gronie rodziny Kuby czułam się całkiem swobodnie, nie padły już żadne nieodpowiednie pytania, na które nie chciałabym odpowiadać, raczej rozmawialiśmy o pracy lekarza, którą uwielbiam. 

- Kubuś nam powiedział, że pasję do medycyny zaszczepił w Tobie tato, to prawda? - zainteresowała się jego ciotka,  która już się dowiedziałam, że nazywa się Ewa. Byłam akurat w momencie gryzienia swojego jedzenia, więc skinęłam głową i szybko popiłam wodą jedzenie. 

- Tak, mój ojciec był kardiologiem i od dziecka uwielbiałam z nim o tym rozmawiać. On wracał z pracy, sadzał mnie na swoje kolano i opowiadał o tym co działo się w szpitalu. Słuchałam tego z rozdziawioną buzią i w myślach powtarzałam sobie, ze kiedyś będę taka jak tata. Wyjazd do Stanów wiele mi ułatwił, tam podjęłam decyzję, że nie chcę być chirurgiem, a kardiologiem i cieszę się, że taką drogę wybrałam. - odpowiedziałam, miałam nadzieję, że dość wyczerpująco. 

- Twoja mama była nauczycielką w jedynce, prawda? - tym razem pytanie zadała mama Kuby, na której zatrzymałam chwilowo spojrzenie. Widać było po niej, że jest kobietą po przejściach, ale zmarszczki mimiczne od uśmiechania, dodawały jej uroku. 

- Nadal uczy w jedynce i kilku innych szkołach. Jednak już nie uczy niemieckiego, a poświęciła się tylko muzyce, bo na co dzień pracuje w szkole muzycznej. - wyjaśniłam.

- Nie miałaś z nią dobrego kontaktu. - zauważyła ciotka Ewa. 

- Ciociu. - upomniał ją Maciek, ale pokręciłam głową i uśmiechnęłam się nieśmiało. To nie jest temat tabu, trzeba rozmawiać o takich sprawach.

- Spokojnie, jest okej. - zapewniłam mężczyznę, posyłając mu pewne spojrzenie. - Nie miałam żadnego kontaktu z mamą. Ale to działało też w drugą stronę, mój brat nie miał kontaktu z ojcem. Stało się jak się stało, życie się pozmieniało i ja przyleciałam do Polski, co prawda nie ze swojej woli, ale próbuję odnowić relację z mamą i dziadkami. 

- Krzysiek nadal Ci nie pozwala na dostęp do siebie? - ponowne pytanie padło z ust czerwonowłosej kobiety. Sama się zdziwiłam, że obca dla mnie osoba umie wyciągnąć takie wnioski, ale po chwili uświadomiłam sobie, że na pewno zna Krzyśka, przecież to przyjaciel kryminalisty. 

- To ciężki temat. - ucięłam krótkim wyminięciem, ale po ostatniej sytuacji w domu rodzinnym, nie chciałam o tym dyskutować. 

- A Twój tato opowiadał Ci kiedyś o... - zaczęła tleniona blondynka, już chciałam wiedzieć co miała do powiedzenia, ale nie było mi dane. 

- Przepraszam, to ze szpitala. - mój telefon zaczął wibrować, a po zobaczeniu numeru szpitala, byłam zmuszona odebrać. Wstałam od stołu i przeszłam w stronę toalet, by na spokojnie poprowadzić rozmowę. 

- Pani Kondracka? - usłyszałam od razu, gdy tylko odebrałam połączenie, więc potwierdziłam swoją tożsamość. - Pani Mazur Barbara się wybudza i powstają komplikacje. Proszę o jak najszybsze stawienie się w szpitalu. 

W tamtym momencie zrozumiałam, że jest naprawdę źle. Zazwyczaj, gdy pacjent wybudzał się z narkozy czy śpiączki farmakologicznej, miał jakieś komplikacje, ale nie były to aż tak wielkie ubytki, że pielęgniarki musiały ściągać nieobecnego lekarza. A zajmował się tym ten, który pełnił dyżur w tamtym momencie. 
Przez moją głowę przeszły tysiące myśli, co mogło się stać tej kobiecie. Starsza babka, która nie ma zdrowia dwudziestolatki, a trochę słabszy organizm, który nigdy nie jest przewidywalny. Z takim najciężej się pracuje, a ja włożyłam wiele serca w uratowanie tej babci. 
Poniekąd chciałam udowodnić Grabowskiemu, że praca lekarza nie jest najgorszym wyczynem świata, a ja w swoim zawodzie odnajduję się idealnie. Ale zawsze coś musi stanąć na drodze. 

- Ja przepraszam bardzo, ale nie mogę dokończyć z państwem tego obiadu. - oznajmiłam od razu, gdy tylko dotarłam do stołu, przy którym siedziała reszta osób. Od razu wszystkich wzrok skupił się na mojej osobie, a ja czułam się jak taka Wieża Eifla, którą każdy chce podziwiać. - Wasza babcia się wybudziła i nastały komplikacje. Muszę jechać do szpitala. 

Bałam się. Nigdy nie lubiłam takich sytuacji, bo kto lubi poprawiać swoją pracę, albo ponosić konsekwencje nieodpowiedniego zachowania? Nikt. W medycynie trzeba się do nich przyzwyczaić i ponosić każdą potyczkę. Ale za każdym razem czuje się taki zawód, bo zdajesz sobie sprawę, że zrobiłeś coś źle. Chociaż to też jest dobrą nauczką i kopem w dupę, który daje wiele mobilizacji. 

Wbiegłam na ten oddział z prędkością światła. Pokonałam całą odległość od wejścia do lekarskiego, rzuciłam swoją torbę na kanapę, nawet nie zwracałam uwagi na porządek, liczyła się pacjentka. Szybko zrzuciłam swój płaszcz i zmieniłam go na kitel, buty wrzuciłam pod szafkę i wyciągnęłam klapki, w których na co dzień chodzę po oddziale. W dwóch krokach znalazłam się przy umywalce i odkaziłam swoje dłonie. 
W pomieszczeniu nie było nikogo, kto mógłby udzielić mi odpowiedzi na pytanie co z Panią Barbarą, ale byłam dobrej nadziei. Naprawdę wierzyłam, że wszystko już z nią w najlepszym porządku. 

- Już jestem, co z nią? - krzyknęłam, wbiegając na salę, na której panowało niemałe zamieszanie. A w środku tego całego harmideru leżała ona, malutka staruszka, która była całkowicie bezbronna. 

- Zatrzymała się, ledwo ją uratowaliśmy. - odparł ordynator, który przyjął kolejną dawkę krwi, która miała być podana pacjentce. 

- Zabieramy ją na blok. - postanowiłam. 

Ta decyzja była kompletnie niespodziewana, nie myślałam nad tym, ale za wszelką cenę chciałam uratować tą kobietę, a miałam przepuszczenia, że pewne wiązanie z poprzedniej operacji mogło się rozluzować i pękła jedna z żył, przez co doszło do zatrzymania krążenia i Pani Barbara się zatrzymała. Z pomocą pielęgniarzy udało mi się przetransportować łóżko w kierunku bloku operacyjnego, jednak zatrzymała nas rodzina pacjentki. 

- Co z nią, gdzie ją wieziecie? - zrozpaczony Kuba od razu naskoczył na biednych mężczyzn, którzy byli niczemu nie winni, a wykonywali moje polecenie. Panowie wzruszyli ramionami i ruszyli dalej w kierunku wcześniej wyznaczonym. 

- Zabieramy ją na blok, Pani Barbara się zatrzymała, ledwo ją uratowali, a nie możemy dopuścić do takiej sytuacji. - wytłumaczyłam najbardziej skrótowo jak potrafiłam i miałam nadzieję, że nie będzie więcej pytań z ich strony, a ja po prostu będę mogła na spokojnie dołączyć na blok. 

- Anastazja. - usłyszałam swoje imię, gdy wyminęłam rodzinę i żwawo szłam w kierunku windy. Głos Kuby przeciął na pół mój cały organizm, zostawiając piętno na skórze w postaci ciarek i dreszczu po kręgosłupie. Dało się wyczuć, że cierpiał, a wiadomość o zatrzymaniu babci wpłynęła na niego boleśnie. Zatrzymałam się w półkroku i odwróciłam w stronę mężczyzny, który podążał w moją stronę. 

- Tak? - zapytałam cicho, ale jeśli powiedziałabym to normalnym tonem to zdradziłabym samą siebie, że ucięło mi nogi pod wpływem jego osoby. 

- Uratujesz ją. - powiedział sucho, jakby chciał mnie ukarać. - Uratujesz ją, bo to moja babcia, a Ty jesteś najlepszym kardiologiem jakiego poznałem. - dodał jeszcze. Nie miałam pojęcia co dzieje się w tamtej chwili, ale Grabowski po prostu przytulił mnie do swojej piersi i mocno zacisnął dłonie wkoło mojej talii, jakby chciał upewnić się, że na pewno nie odejdę na krok. Nie chciałam odchodzić, bo mimo wszystko i mimo wszystkich słów, pasowało mi to. Chciałam i czułam się bezpiecznie w tych ramionach, a jego bijące serce i przyśpieszony oddech, był najlepszą melodią dla moich uszu.

 Zauroczyłam się w idiocie. 


Ups. Ups. I did it, again ;( 

DIABEŁ SIĘ TYLKO UŚMIECHNĄŁ | QUEBONAFIDExKRZYKRZYSZTOFOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz