|2| Rozdział 123

770 163 38
                                    

100 gwiazdek - nowy rozdział :) 

Kuba grał w jej życiu ważną rolę. I chociaż pojawił się nieoczekiwanie, można powiedzieć, że w jednej z trudniejszych chwil, bo tuż po śmierci Mikołaja, zagościł tam na dłużej. 
Pierwsze spotkania i starcia tej dwójki nie były łatwe. Musieli zmierzyć się ze swoimi charakterami, trudnościami i wzajemną niechęcią do drugiej osoby. Może trochę z dystansem, na początku obojętnie, podchodzili do swojej znajomości, której droga różami usłana nie była, ale wciąż trwali obok siebie, ciągle potykając się o własne nogi. 

Z całą pewnością, żadne z nich, w tym samolocie, nie powiedziałoby, że kiedykolwiek spędzą razem kilka wspólnych nocy. Anastazja i jej niechęć do rapera, wynikająca z jego niecodziennego wizerunku, wskazywała nawet na to, że będzie trzymała się z dala od niego. Chociaż, umówmy się, szansa na ponowne spotkanie po wspólnym locie do Paryża, była niewielka, wręcz wcale jej nie było. Rozchodzili się w dwie różne, całkowicie skrajne strony.  

Kto pomyślałby, że wybryk Samuela i jego plany wobec Anastazji, zadziałają w tą stronę i dziewczyna pozna miłość swojego życia? Z pewnością nie sama Pani doktor i jej pesymistyczne nastawienie do życia, które miała w tamtym momencie, gdy zniesmaczona musiała postawić kolejne kroki na znienawidzonej ziemi ojczyzny, z której chciała uciekać jak najdalej. 

I chociaż czerwone Porsche prześladowało ją, zupełnie tak samo jak czerwona czupryna brata, zdecydowała się do niego wsiąść, nie tylko raz w swoim życiu. 
Pozwoliła zawozić się do mieszkania, a co spotkanie poszerzała destynację, do której się zbliżali. Aż w końcu, spotkali się w Warszawie, w swoich mieszkaniach, wymieniając na każdym kroku śliną i czerpiąc samą przyjemność ze swojej wzajemnej obecności. Swoje uczucie mogli mianować miłością, a do siebie zwracać się dziewięcioma literkami, które tworzyły niesamowite sformułowania. 

Co prawda, należeli do pary niekonwencjonalnej. Kochanie, skarbie, misiu? Nie w ich przypadku, nie z ich ust. Częściej mordo, ziom, Grabowski. To byli cali oni, ich przyjazne zwroty, takie, w których czuli się naprawdę okej i nie przeszkadzał brak miłości, nie oczekiwali buziaczków, przytulasków i setki innych, romantycznych wyznań na każdym kroku. Żadne z nich nie czuło się dobrze w takich wymianach słów. 

- Tak, mamo? - nie zdążyła nawet obejrzeć się po pustym pokoju, zastanowić czy przemyśleć tego co miało miejsce, bo rozdzwonił się jej telefon, a matce obiecała, że będzie odbierała każde połączenia, więc nie mogła tego zbagatelizować. 

- Wreszcie skarbie. - mogła się założyć, że Maria wymachnęła rękami w obie strony, chociaż było to jej pierwsze połączenie do córki tego dnia. 

- Nie dzwoniłaś. - zauważyła dziewczyna, przysiadając na brzegu łóżka. Pochyliła się po tą karteczkę i z westchnieniem przejechała palcem po namazanym słowie. 

- Ale cały dzień nie słyszałam Twojego głosu, wystarczający powód by się stęsknić. - odparła Maria, a po policzkach Kondrackiej potoczyła się pierwsza łza. - Co u Ciebie, opowiadaj, jak Kuba? Jest obok? 

- Mamo... - wyjąkała, zgniatając biały papier i wyrzuciła go przed siebie. - Muszę kończyć, zadzwonię jutro. - dodała jeszcze i odrzuciła telefon na drugi koniec łóżka, a sama spadła na ziemię, układając się na podłodze. 

- Anastazja, Ana! Ana, kurwa! - dało się słyszeć z telefonu, na którym nie zakończyła połączenia, ale nie reagowała, a pozwoliła sobie na głuchy jęk, rozkładając się w bólu. 

Dając mu wybór, nie myślała, że sytuacja potoczy się tak, jak potoczyła. Miała nadzieję, że jednak nie będzie zastanawiał się nad swoją decyzją, a oczywistym będzie pozostanie z nią. Jednak życie bywa przewrotne, a jego decyzje nie tak oczywiste, jak wydawać by się mogło. 
 
Płakała, wręcz wyła rzewnymi łzami, zalewając się smutkiem i rozpaczą po jego odejściu. 
Nie chodziło o brak obecności Kuby w trakcie leczenia, brak obecności Kuby w ogóle. Dała mu jasno do zrozumienia, że odchodząc, znika na zawsze z jej życia, a on mimo to, wybrał taką drogę, sprawiając wielką przykrość dziewczynie, którą kochał ponad wszystko. 

Zastanawiała się, co właściwie kierowało jego decyzją. Powtarzał na każdym kroku, jak mu na niej zależy. Do Szwajcarii przyleciał ze swojej własnej woli. Do Stanów również. 
Kochał ją, była pewna. Ale czy miłość na tyle go przytłumiła, że potrzebował powodu do odejścia? Tego już nie wiedziała. Zdawała sobie jedynie sprawę z tego, że jego decyzja na zawsze pozostawi ciężar na jej sercu, a przecież tak bardzo chciała wiązać z nim przyszłość. 

Zranił ją. Wielokrotnie. 
Sprawiał, że tak wiele razy łzy toczyły się po jej policzkach, wbijał setki noży w jej poranione serduszko, a ona mimo to, wciąż go kochała i pragnęła tej obecności i ramienia, w którym znajdywała upragnione bezpieczeństwo i radość, za którą tak bardzo tęskniła, każdego dnia, od śmierci ojca. Zakochała się w nim, a był pierwszą, obcą osobą, której poświęciła tak poważne uczucie, zwane miłością. Oddała wielki kawał serca, ale uzyskała to samo z jego strony. Co prawda, w zakładzie, jednak wierzyła, że naprawdę ją kochał. 

Wielokrotnie to podkreślał, chociażby swoim przylotem do Stanów, czy Szwajcarii. O żadną z tych rzeczy nie prosiła, robił to dobrowolnie, czym dawał im obojgu jakąś nadzieję. Ona też to robiła. W końcu nie wygoniła go nawet razu z mieszkania, hotelu, ciągle akceptowała jego wybryki i obecność. Chciała jej. 

Przebaczyła tak wiele zła, które jej zrobił. Zakład, każdą jedną kłótnię, chociaż powodu żadnej nie pamiętała. Wszystko uchodziło na sucho, bo kochała go. Miłość była tak wielka, że przymykała oko na wybryki natury i godziła się z tym jak trudną miłością darzą się wzajemnie. 

Chociaż może to była przesadna miłość. W końcu przymykała oko i wybaczała wszystkie potknięcia, za które inna dziewczyna już dawno dałaby kopa w pysk i kazała spać na wycieraczce, po drugiej stronie drzwi. 
Może jej miłość do niego była na tyle silna, że zamykała jej oczy i nie pozwalała oddzielać dobra od zła, a ciągle widziała jego osobę przez różowe okulary, we wszystkich wspaniałościach i samych superlatywach. Czy to był czas najwyższy by kopnąć go w genitalia i zakończyć tą chorą relację?

Nawet jeśli był, nie miała takiej silnej woli by to zrobić. 

- Otworzysz? - usłyszała nawoływanie zza drugiej strony drzwi, ale nie miała ochoty na czyjekolwiek wizyty, słowa wsparcia czy pociechy. Co miała odpowiedzieć na - nie płacz, będzie dobrze? Sama wiedziała jak będzie, a te nędzne słówka nigdy nikogo nie pocieszały, a jeszcze bardziej denerwowały, przecież nie da się przestać płakać na zawołanie. 

- Pamiętaj o gwiazdeczce!

- Nie ma mnie, nie mam ochoty na rozmowę. - wypowiedziała w miarę poważnie, dając do zrozumienia, że wcale nic się nie stało, ale ona woli pobyć sama. 

- Okej, jasne. Jak wolisz, ale jak coś to wiesz gdzie jestem. - dodała jeszcze Aga i po kilku chwilach, gdy zorientowała się, że Anastazja nie odpowie, odeszła spod drzwi i cofnęła się do swojego pokoju. 

Brunetka wróciła w końcu na łóżko, ale tym razem Kuby. Okryła się kołdrą, którą pozostawił w cholernym rozgardiaszu i wtuliła się w jego poduszkę, licząc na możliwie szybki sen w towarzystwie jego zapachu. Chciała zapomnieć o wszystkim i obudzić się nowego dnia, w zupełnie innym ciele, zapominając o istnieniu jakiegoś tam Quebonafide. 

Ku jej zmartwieniu, sen nie przychodził, a ona ciągle rzucała się na łóżku, zasypiając na jakieś 15 minut i budząc się chwilę później. Nie była to jej noc, a ta ogromna chęć odpłynięcia i determinacja, jeszcze bardziej ją rozpraszała, sprawiając, że myśli krążyły wkoło wszystkiego. 

To była ta chwila, w której przypominała sobie każdą jedną scenerię z Afganistanu. Jak umierał jej kolega, rozpaczliwie chude dzieci, proszące o jedzenie i ona. Daleko od domu, rodziny, ciepła i bliskości drugiej osoby, pragnąca odbyć najtrudniejszą z możliwych kar psychicznych za utratę swojego malucha. Nie myślała, że tak ową dostanie ponownie, tym razem od ojca nienarodzonego dziecka. 

- Kurwa! - wydarła się na całe gardło, siadając prosto w pościeli, gdy w trakcie piętnastominutowej drzemki przed jej oczami stanęła ta scena, dokładnie ta sama, którą widziała już wielokrotnie w koszmarach. - Uspokój się Anastazja, nie płacz. - pocieszała samą siebie, ciągnąc mocno za włosy, jednak te słowa, tak jak w przypadku obcych osób, nie dawały za wiele. Łzy same się cisnęły do oczu, a paraliżujący strach odbijał się dreszczem po rdzeniu. 

- Cichutko, jestem tutaj. Nie płacz. 

Czy miała zwidy? 

______________________________

To było tak słabe, że dwadzieścia razy chciałam kliknąć delete, ale nie zrobiłam tego. Przecież w Barbórkę, tak ważne święto dla całego Śląska, nie mogę was zostawić bez rozdziału. Za to, Wy nie możecie wyjść bez pokolorowania gwiazdki!!! 

DIABEŁ SIĘ TYLKO UŚMIECHNĄŁ | QUEBONAFIDExKRZYKRZYSZTOFOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz