|2| Rozdział 172

674 88 12
                                    


Ze snu zbudził go alarm zza okna. Niechętnie opuścił krainę Morfeusza, do której by chętnie powrócił, bo sen sprawił mu wielką przyjemność. Dawno nie śnił o czymś tak pozytywnym, że aż chciałby wracać z powrotem do swojej wyśnionej rzeczywistości. Liczył, że przekręci się na drugi bok i ponownie zostanie porwany w objęcia boga marzeń sennych. 
Ramieniem próbował wyszukać Anastazję, ale jej tam nie było. Otworzył leniwie powieki, rozglądając się po pomieszczeniu, w którym pozostał sam. 

- Ana! - zawołał w eter, jednak odpowiedziała mu głucha cisza. 

Bardzo szybko ściągnął z siebie kołdrę i stanął na równe nogi, podążając w stronę łazienki. Liczył, że wstała rano i wzięła prysznic, a teraz stoi przed lustrem i wmasowuje sobie specyfiki w twarz. Ale nic takiego miejsca nie miało, bo w pomieszczeniu nie było nikogo. To samo z kuchnią, w której nie przywitał go aromat kawy, a do połowy napełniona szklanka wodą, otwarta butelka i rzucony gdzieś na podłogę korek. Śpieszyła się. A śpieszyć się mogła tylko w jedno miejsce, na samolot. Tak podpowiadała mu intuicja, której się słuchał. Bowiem nie przychodziły  mu do głowy inne miejsce, w które mogłaby uciec jego partnerka. 

Znalazł się przy szafce w salonie, w której trzymali swoje paszporty. Ale znalazł tylko jeden. Swój. W przedpokoju nie było jej niezniszczalnych trampek, a na komodzie portfela. Zostawiła tylko klucze do jego mieszkania i wszystkie swoje rzeczy. Co wcale go nie pocieszało, bo przywiązania do przedmiotów materialnych nie miała. 
Opcji miał kilka. Najwłaściwszą wydawał się telefon do niej. I chociaż za dwoma pierwszymi połączeniami miał sygnał, tak za trzecim razem wyłączyła urządzenie. Trochę go to uradowało, bo nie była w samolocie, jeśli miała włączony telefon. Jednak mogła też być na lotnisku, w czasie przesiadki. 
Kolejną opcją był telefon do Scottów, ale dziewczyna w Stanach mogła zawitać za kilka dobrych godzin, w czasie których on zniósłby prędzej jajko, niż darował sobie brak informacji o jej stanie. 
Inne były o wiele bardziej skrajne i nieodpowiedzialne, więc nawet nie brał ich pod uwagę. 

- Cześć mamuś, jesteś w domu? - zapytał, przysiadając na podłokietniku fotela. Uznał, że wybierze opcję drugą, ale czas, w którym dziewczyna mogłaby dotrzeć do Stanów, musiał sobie jakoś wypełnić. Więc gdzie indziej, niż w ramionach własnej matki? 

- No a gdzie ja bym mogła być, synuś? - roześmiała się Elżbieta. - Odkąd załatwili mi przymusową rentę, nie ruszam się nigdzie. - dodała, mówiąc o sytuacji, z której oczywiście zdawał sobie sprawę. 

- To dobrze, wstałem chwilę temu i stwierdziłem, że nie mam co dziś robić. A ty ciągle narzekasz, że Ci czasu mało poświęcam, więc ogarnę się i ruszę na twoje rewiry. - zobowiązał się. Krążył po całym salonie, starając się brzmieć jak najbardziej realnie w swoich kłamstwach. 

- A Anastazja? Przyjedziesz z nią? - padło pytanie, którego się spodziewał, ale odpowiedzi na nie nie zdążył sobie ustalić. Przymknął oczy i przetarł swoją twarz, a cisza, która zapanowała, dała wiele do myślenia jego rodzicielce. - Kubuś, jesteś? 

- Tak mamo, jestem. Anastazja wyszła dziś do kliniki, ma ustalać coś tam w sprawie budowy tego swojego projektu. Powiedziała, że wróci późno, więc... - kłamał jak z nut, licząc, że uda mu się przekonać matkę, a ta z uwagi na swoją sceptyczność względem jego partnerki, nie będzie dopytywała. 

- Tak, tak. A gruszki na wierzbie rosną. Tyle samo masz wspólnego z grą aktorską, co ja z baletem. - prychnęła, od razu orientując się, że syn ją robi w balona, wymyślając historie niestworzone. 

- Obawiam się, że więcej masz wspólnego z tym baletem. - szepnął sobie pod nosem, wzdychając. Chociażby się starał, chociażby pracował i dopracowywał swoje kłamstwo do perfekcji, Elka zawsze wiedziała, że coś innego jest na rzeczy, niż syn jej mówi. 

- Powiem tylko, że a nie mówiłam. Ale zawsze tak jest. Stara matka się nagada, naplecie, na wkłada do głowy, a później wychodzi, że miała rację, gdy już karty są rozdane. - swoją gadką jeszcze bardziej dokładała mu do pieca, a tak liczył, że pojedzie do niej na ciepły obiad i nic więcej nie dostanie w ofercie. Odechciewało mu się odwiedzać rodzinne strony. - Mówiłam Ci synu, ona z Ameryki jest, one lubią skakać z kwiatka na kwiatek. Ogołociła Cię pewnie na pieniądze i dała nogę. No pewnie, wiedziałam, że tak będzie, ale nie słuchałeś mnie, więc teraz cierp. 

-Przestań, już przestań. Wiem, że oczekujesz przyznania racji, ale tego nie zrobię, bo jej nie masz. Anastazja nie jest ze mną dla pieniędzy, ma swoje własne. A Ty po prostu oceniasz ją z perspektywy jej ojca, może spójrz na nią z myślą, że uratowała Ci mamę. - syknął jadem, zezłoszczony na swoją rodzicielkę. - Przyjadę po południu, cześć. 

Rozłączył, czując, że rozmowa jest już zakończona, a on nie ma nic więcej do dodania. I nie miał, wszystko co chciał, już powiedział. Chociaż powtarzał wielokrotnie, bo nieraz mówił o swoich rozterkach, które miał, gdy matka mieszała Anastazję z błotem. W takich momentach był między młotem a kowadłem, bo przecież mamę się ma tylko jedną. 

Bił się z myślami, czy powinien zadzwonić do mamy Anastazji i powiedzieć jej o wszystkim. Chciał wybadać teren i dowiedzieć się, czy dziewczyna podzieliła się ze swoją rodzicielką problemami, czy jednak wyleciała bez słowa. 
Miał też w głowie telefon do Kondrackiego, jednak wiedział, że ten prędzej by go zwyzywał, niż powiedział czy cokolwiek wie. Oczywiście wcześniej, wyciągając wszystko od Kuby, bo z pewnością siostra go o niczym nie poinformowała. 
Najpewniejszym źródłem byłaby młoda Tomaszewska, ale z Natalią Anastazja miała spięcie, więc ją najmniej interesowało życie starszej siostry, co działało na niekorzyść Kuby. Bo blondynka z pewnością powiedziałaby mu wszystko co wiedziała. W końcu trzymali razem sztamę. 

- Dzień dobry, chciałem zapytać czy jest pani dziś w domu i czy mogę przyjechać na chwilę? Chciałbym pogadać, a to raczej nie rozmowa na telefon. - zaznaczył, krążąc niespokojnie wkoło, w czasie połączenia, które wykonał, dzwoniąc do matki swojej dziewczyny. 

- Tak Kuba, jestem. Stało się coś? - zapytała, grając najlepiej jak mogła. - Coś z Anastazją? 

- Przyjadę, około popołudnia powinienem być. - zaoferował się, całkowicie lekceważąc pytanie Tomaszewskiej. 

- Dobrze, czekamy. Może wyrobisz się na 14? Będziemy mieli obiad, nie będziesz jadł tego szybkiego żarcia po drodze. - zaproponowała, próbując całkowicie nie stwarzać podejrzeń, które dałyby Kubie do myślenia. A, że rodzinne obiady u Tomaszewskiej były w cenie, bo raper bardzo często wpadał na obiady do matki przyjaciela, nawet nie przeszło mu przez głowę, że w tym wszystkim może być jakiś podtekst, którego nie zdążył okiełznać. 

- Postaram się, ale w razie czego, nie czekajcie na mnie. - nienawidził się zobowiązywać, a już na pewno nie do czasu przybycia, więc odpowiedź nieznacząca wiele, wystarczała. Pożegnał się z Marią i zakończył połączenie, idąc w kierunku łazienki, by się ogarnąć i wreszcie ruszyć do tego Ciechanowa. 

Miał cichą nadzieję, że Ana powiedziała matce o swoim wyjeździe, czy planach, które miała na najbliższe dni, a jemu uda się wydębić od Tomaszewskiej te informacje. Chociaż, nawet jeśli wyleciała do Stanów, nie mógł zrobić wiele. Miał koncert w rodzinnym mieście na dniach, nie mógł go odwołać, nie mógł do niej lecieć, ani wysłać Kondrackiego, który był mu niezbędny na scenie. Nie chciał się zastanawiać nad tym, co zrobiłby, gdyby ona jednak faktycznie wyleciała. Chociaż tylko taki scenariusz podsuwała mu intuicja. 

Starał się kompletnie nie myśleć o słowach, które wczoraj padły. Próbował je jakby wyprzeć ze swojej głowy, udając, że nie usłyszał tak wielu przykrych wyrazów, których słyszeć nie chciał już nigdy. A padły one z ust najbliższej mu w ostatnim czasie osoby. Zdawał sobie sprawę z tego, że on również ją zranił i to wszystko nie działało tylko w jedną stronę, ale w tej sytuacji widział tylko czubek swojego nosa, bo to on odczuwał swój własny ból psychiczny, nie miał pojęcia co dzieje się w jej głowie. A działo się pewnie wiele, skoro uciekła. 

Zatrzymał się przed domem rodzinnym Kondrackiego i od razu zabiło mu szybciej serce, gdy na podjeździe stała Toyota Krzyśka. Myśli mógł mieć różne, wiele podpowiadała mu głowa, ale miał tylko jedną nadzieję, że przyjaciel nie zrobi żadnego teatru w obecności swojej matki i ojczyma. 
Przeszedł na podwórko i przywitał się z Kingiem, który od razu skoczył na jego nogi. Mężczyzna pogłaskał go za uchem i poklepał po boku, rzucając ringo, które przyniósł mu pies. Wszedł po schodach i zapukał do drzwi, od razu wchodząc do środka. Nie czekał na reakcję rodziny, a wszedł jak do siebie. Tak jak zazwyczaj. 

- Dzień dobry! - krzyknął, ściągając buty i przeszedł do kuchni, kiwając głową na przywitanie Marii, która właśnie odlewała ziemniaki. 

- Cześć, cześć. Wchodź, zaraz podaję. - uśmiechnęła się, pokazując mu ręką na salon, w którym siedziała już reszta, oczekując obiadu. Przeszedł do środka, podając rękę Grzegorzowi i zbił grabę z przyjacielem. Był nieco niepewny zaistniałej sytuacji. Nikt go nie zapytał o Anastazję, nikt nie patrzył krzywo, a wszyscy z uśmiechami zaczęli dyskusję o jakimś meczu piłki ręcznej, więc nie odzywał się, bo to zupełnie nie była jego bajka. 

- Kiedy przyjechałeś? - zapytał przyjaciela, nawiązując do tego, że jeszcze wczoraj wieczorem był w Warszawie i rozmawiał z nim w czasie spaceru z Biggiem. 

- Dziś nad ranem. - odparł mu kumpel, odbierając od matki półmisek z ziemniakami. - Czujesz się już lepiej? 

- Tak, zdecydowanie. - skłamał. Bo tak naprawdę stan jego zdrowia się nie polepszył, a on nawet nie poświęcił chwili, żeby zrobić coś w tym kierunku. 

- Idź ją obudź, jest w swoim pokoju. - odezwała się Maria, stając nad siedzącym Kubą. Z początku myślał, że chodzi o Natalię, ale kobieta wyraźnie spoglądała na niego. Zmarszczył swoje kruczoczarne brwi, posyłając jej niepewne spojrzenie. - Anastazja, śpi w swoim pokoju. Idź do niej. 

_________
Będzie mi bardzo miło, jeśli dacie jakiś znak o swojej obecności tutaj ;) 

DIABEŁ SIĘ TYLKO UŚMIECHNĄŁ | QUEBONAFIDExKRZYKRZYSZTOFOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz