|2| Rozdział 186

600 72 30
                                    


- Sprzedałam klinikę. - te słowa wybrzmiały z jej ust i spotkały się z wielkim milczeniem ze strony Grabowskiego. Nie powiedział nic, nawet nie ruszył się o milimetr. Wciąż z tą samą, nienaganną miną, wpatrywał się w twarz kobiety przed nim siedzącej i oczekiwał. Pytanie czego. Czy czekał aż krzyknie głośno, uświadamiając go, że jej słowa to swoisty żart, czy może jednak oczekiwał jej łez, bo przyznała głośno to, co zrobiła i właśnie dotarła do niej powaga sytuacji? Na cokolwiek by nie czekał, dostał tylko milczenie, będące oczekiwaniem na jego reakcję. 

I chociaż kilka miesięcy temu, ucieszyłby się z jej decyzji, teraz na krzyżu poczuł chłodny dreszcz, zwiastujący strach? Bał się? Z pewnością. Przeraziła go wizja Anastazji, która sprzedała swoje największe i najważniejsze osiągnięcie. Przeraziła go wizja kobiety, nieszczęśliwej i z czasem zarzucającej mu jego winę, bo mogła to zrobić przez wzgląd na niego i rodzinę w Polsce. Nie chciał jej kolejnych łez, już wystarczająco była niestabilna psychicznie, by jeszcze dobił ją brak władzy w klinice Massachusetts. 

Jakby w moment zaczął żałować i zarzucać sobie, że nie dał jej stuprocentowego zapewnienia, że może mu ufać. Żałował, że nie przyszła do niego z tym pomysłem wcześniej, gdy jeszcze karty nie były rozdane. Teraz, teraz nie mógł zrobić już niczego. Sama powiedziała, że sprzedała klinikę, co oznaczało, że nie może już na to nic poradzić. Chociaż bardzo chciał dyskutować i w swojej głowie odnalazł już setek argumentów, sugerujących, że decyzja kobiety to zły pomysł. 

- Sprzedałaś?  - wychrypiał dopiero po chwili, utrzymując spojrzenie w swojej narzeczonej. Po jego pytaniu skinęła głową i usiadła wygodniej, jakby już chciała przygotować się na wymianę obelg i kłótnię, wynikającą z jej decyzji. 

- Wczoraj wieczorem podpisałam dokumenty, potwierdzające moją decyzję. Jutro mam ostatni dzień w pracy, jako dyrektor kliniki, a od soboty będę pracowała tylko na oddziale, jako ordynator, do dnia naszego wylotu do Polski. - zaznaczyła, uśmiechając się blado do mężczyzny i przysunęła się do niego, przejeżdżając dłonią po zarośniętym policzku mężczyzny. 

- Powiesz mi wreszcie co się dzieje, Ana. - przywołał ją, ściskając nadgarstek od dłoni, którą go dotknęła. Liczył wreszcie na poważną rozmowę, chciał dowiedzieć się o co chodzi, bo jej wytłumaczenia, mydlące oczy i mówiące, że powie kiedyś, przestawały mu się podobać. 

- Ale co ma się dziać, Kuba?! - rozzłościł ją, do tego stopnia, że zeskoczyła z łóżka i poprawiła swoją bluzę, obierając kierunek wyjścia z sypialni. Przyznała się do popełnionej zbrodni, licząc na pozytywną reakcję z jego strony, a dostała kolejne zarzuty, mówiące, że zachowuje się źle w stosunku do niego. Nie potrafiła go zrozumieć. 

- Nie wiem, może Ty mi powiesz, co? - ryknął zdenerwowany i ruszył za kobietą, która skierowała się do kuchni i zajrzała do lodówki, ale skutecznie jej zamknął drzwi, skupiając na sobie uwagę dziewczyny. Wypalał ją tym zielonym, zdenerwowanym spojrzeniem, z którego aż tryskały iskry zdenerwowania. 

- Czepiasz się mnie, odkąd przyleciałeś. Mówią, że po zaręczynach i ślubie nic się nie zmienia, ale ja nie chcę wiedzieć, co będzie, jak dostaniemy ten papierek i obrączkę na palcu, skoro po zaręczynach jesteś taki właśnie. - sarknęła, odrzucając włosy na plecy i stanęła przodem do chłopaka, zakładając ręce pod biustem. Nie chciała pokazać swojej bierności względem niego, musiała udowodnić, że jego krzyki wcale na nią nie działają. 

- Jaki jestem? No powiedz mi, jaki jestem? - warknął, podchodząc bliżej Kondrackiej. Musiała aż zadrzeć głowę do góry, gdy tak nad nią stał. Górował, ale nie bała się go. Nie skrzywdziłby jej.  - Wydaje mi się, że to ja powinienem być tutaj tym poszkodowanym. Nic mi nie mówisz, wracasz sobie do mieszkania, zapłakana i liczysz tylko na ciszę i spokój z mojej strony. Co byłoby, gdybym to ja był na Twoim miejscu? Gdybym wrócił zapłakany i nie powiedział nawet słowa. - próbował wejść na jej ambicje, ale to nie był stan, w którym dziewczyna pozwoliłaby sobie wejść na głowę. Przemawiała przez nią złość, nie empatia. 

- Ale za co Ty teraz się wyżywasz? - burknęła, uciekając z muru, który wytworzył przy niej, swoim ciałem. - Za to, że nie powiedziałam gdzie byłam, sprzedałam klinikę, czy nie poświęciłam Ci czasu, co? - uniosła hardo głowę, taksując Grabowskiego spojrzeniem. - To trzy różne sytuacje, które łączysz w całość i zachowujesz się, jakbym Ci kogoś z rodziny zabiła. Opanuj się i przemyśl co mówisz, robisz, a później wychodź z zarzutami w moim kierunku. - dodała jeszcze spokojniej i uciekła do sypialni swojego ojca, w której zamknęła się na klucz i nie reagowała na jego krzyki, będące próbą rozmowy, czy kłótni. 

DIABEŁ SIĘ TYLKO UŚMIECHNĄŁ | QUEBONAFIDExKRZYKRZYSZTOFOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz