|2| Rozdział 141

679 138 9
                                    

Pamiętaj o pokolorowaniu gwiazdki ;D

W sobotę 30 marca, dzień koncertu Kuby, spędzili naprawdę czynnie czas w okolicy Reykjaviku. Wyruszyli z hotelu z samego rana, korzystając z tego, że mieli wypożyczony samochód, podróżowali w wkoło miasta, zatrzymując się co chwilę by zobaczyć jakieś przepiękne miejsca, które przykuły ich uwagę przez szybę auta. 

Było tam niesamowicie. Miasto miało taki cudowny klimat. Małe, kolorowe domki, wszystko blisko siebie, a dodatkowo pokryte śniegiem, nieistotne w jaką porę roku. 
Anastazja uwielbiała takie klimaty, a jeszcze bardziej podobało jej się wszech panujące zimno. Od zawsze wolała Skandynawię, czy Alaskę razem z Point Barrow. W jej opinii, mroźne miejsca, były zdecydowanie ciekawsze, niż gorący Dubaj czy Tajlandia. Chociaż, zobaczyć chciała każdy zakamarek. Jej ciekawość świata nie miała granic i chyba właśnie z tym była wyjątkowa, zawsze odważnie kroczyła, chcąc poznać coraz to nowsze i bardziej skrajne kultury świata. 

- O Jezu, Krzysiek zatrzymaj się! - poprosiła rozradowana, zauważając konie na jednym z przydrożnych pól. 

Konie kochała od małego. Jeszcze w Polsce ojciec zabierał ją na pobliską agroturystykę, na której jego kolega miał kilka koników. Co prawda, nie umiała wtedy na nich jeździć, ale radował ją sam czas spędzony z nimi. Pamiętała jak lękała się, gdy z niewielką ostrożnością odbierały z jej ręki kostki cukru czy marchewki, ale mimo to nie uciekała, a chciała więcej i więcej. W pierwszych miesiącach w Stanach, ojciec koniecznie chciał ją odciąć myśleniem od mamy i rodziny w Polsce, więc zapisał ją na lekcje jeździectwa i zakochała się jeszcze bardziej. Do czasu, bo nieszczęśliwy wypadek sprawił, że jej marzenia o karierze jeździeckiej stały się tylko wielkim snem, o którego spełnieniu myśleć już nie może. 

- Ana zaczekaj! - zawołał ją Kuba, gdy tylko wysiadła  z samochodu i pędem ruszyła w kierunku zwierząt. - Tam jest ogrodzenie, nie wiadomo czy nie pod napięciem. - powiedział głośniej, trzaskając drzwiami i zbliżał się w jej kierunku. 

- Wiem, ale chciałabym go dotknąć. - stwierdziła jakby nigdy nic, dotykając butem ogrodzenia. Nie bała się czy kopnie ją prąd, zawsze taka była, odważna i ryzykowna. Sama kariera kardiologa mówiła wiele. Nie każdy podjął by się takiego wyzwania, jakim było ratowanie ludzkiego serca.

- Co ty robisz, dziecko drogie. - westchnął zrezygnowany, podchodząc do dziewczyny. Złapał ją od tyłu i ociągnął, gdy stała na jednej nodze, sprawdzając nogą napięcie kabli. - Kopnie Cię i co zrobimy. - pokręcił głową, oglądając się za Maćkiem, który szedł w ich stronę. 

- A Ciebie może kopnąć, tak? - prychnęła, zakładając ręce pod biustem  i spojrzała z wyrzutem na twarz chłopaka. - Grabowski, co to za stereotypowe myślenie, co? Baba to gorsza, słabsza, niezdarna? 

- Nie chcę żeby Cię kopnął prąd, tyle. Nigdy nie powiedziałem, że jesteś gorsza czy jakakolwiek z wymienionych przez ciebie przymiotników. Rwiesz się z motyką na słońce i Bóg raczy wiedzieć jakie kiedyś będą tego konsekwencje. - odparł, dotykając dłonią kabli. 

- No i co robisz? - warknęła, odciągając chłopaka, gdy gołą dłonią dotknął przewodników. 

- Czyli się martwisz. - zauważył, uśmiechając się szeroko i odszedł o krok, nie chcąc jeszcze bardziej denerwować dziewczyny, chociaż niesamowicie podobało mu się, gdy tak się wkurzała.

- Przecież te kable nigdy nie są pod napięciem. - mruknął w końcu Maciek, podchodząc do dwójki gagatków. Kobieta z wyrzutem spojrzała na Kubę, który wręcz nie mógł powstrzymać uśmiechu. 

- Jesteś popieprzony. - fuknęła pod nosem, tupiąc nogą i w końcu odeszła od ogrodzenia, wracając do samochodu. 

- Nie chcesz dotknąć tych koni? - zawołał za nią Kuba, ale tylko podniosła do góry środkowy palec prawej dłoni i wsiadła na miejsce pasażera w samochodzie, zajmując siedzenie młodszego Grabowskiego. 

- Wkurwił Cię? - zapytał, siedzący za kierownicą Krzysiek, który oderwał wzrok od telefonu. 

- Wkurwił to mało powiedziane. - burknęła, zapinając pas. - Żartował sobie ze mnie. - dodała jeszcze, ściągając rękawiczki. 

- Ale każdy głupi wie, że te kable nie są pod napięciem. - zauważył brat, spoglądając z kpiącym uśmieszkiem na swoją siostrę. 

- Dość. - westchnęła, przymykając oczy i wyciągnęła telefon, odpisując na wiadomość Nathanielowi. - Sama sobie kupię konia i będę go dotykała 24 godziny przez 7 dni w tygodniu. 

- Nie wątpię. - głośny śmiech brata, wypełnił cały ich samochód. Przez chwilę patrzyła na niego ze zmrużonymi oczami, zastanawiając się co właściwie go rozbawiło. 

- Ale ty jesteś głupi, serio. - syknęła jeszcze bardziej rozzłoszczona, uświadamiając sobie jakiego konia na myśli miał jej brat.

Atmosfera w samochodzie się delikatnie poprawiła, gdy rozanielony Krzysiek zaczął żartować z Grabowskim. Ich żarty rozbawiły nawet Kubę, który drugi dzień był nieobecny i jakby nieświadom tego co  się działo. Jego samopoczucie obawiało Anastazję i nie tylko pod względem koncertu, a jego ogólnego stanu psychicznego. Chciała się dowiedzieć co męczyło chłopaka, jednak był zamknięty w sobie i swoim bezpiecznym kręgu, który utworzył wkoło siebie, nie pozwalał na dostęp do tego zranionego serduszka, w którym zamknął swoje kłopoty. 

Zjedli obiad, w jednej z bardziej luksusowych restauracji stolicy Islandii i wrócili do hotelu zgodnie z prośbą Que. Chłopak od razu po wejściu do pokoju rzucił się na łóżko i oświadczył, że idzie się zdrzemnąć, więc Ana miała chwilę by skorzystać z czasu wolnego i zasiadła przed laptopem, wymieniając kolejne maile z personelem jej kliniki. 

- Wybacz jeśli Cię obudziłam, zapomniałam wyciszyć. - wymruczała, wkładając słuchawkę do ucha, gdy poczuła jak pod jej lewym ramieniem rusza się Kuba. 

- Powinienem i tak już wstawać. - odparł, przecierając swoją twarz i spojrzał przez ramię dziewczyny, mrużąc oczy by dopatrzeć jaki filmik właśnie włączyła. - Co to jest? 

- To, a... - zacięła się, gdyż właśnie oglądała spot promujący jej nową klinikę w Polsce. Już w Bernie wyznaczyła ekipę, która miała dla niej nagrać filmik, którym poinformowałaby swój kraj, że rozpoczyna się budowa nowego sanitariatu na terenie Warszawy. 

- To, to. - podciągnął się na rękach i usiadł prosto, opierając się o zagłówek i odebrał jej laptop, układając go na swoje kolana. Zaciekawił się, gdy zobaczył tam jej zdjęcie i napis POLSKA. - Włączam to. - oznajmił, nawet nie oczekując zaprzeczenia dziewczyny i po prostu puścił nagranie. 

Na ekranie pojawiła się rodzina, wkoło której kręciła się cała historia. Morałem filmiku była choroba małego chłopca, której można było uniknąć przez wcześniejsze badania prenatalne, przeprowadzone w czasie ciąży. Na koniec pojawiły się napisy, informujące o budowie nowej kliniki imienia Mikołaja Kondrackiego, w której takie badania będą możliwe do wykonania.

- Ej, bo chyba nie rozumiem. - kiedy pojawił się czarny ekran, spojrzał na dziewczynę, która opierała się o jego ramię i razem z nim  pierwszy raz oglądała spot do swojego nowego projektu. 

- Samuel przeznaczył budżet i wykonał pierwsze plany na budowę kliniki w Polsce. Jestem zobowiązana do kontynuowania jego zamiaru. I w przyszłym roku powstanie klinika w Warszawie, jakby filia ze Stanów. Jednym z jej oddziałów będzie właśnie ginekologia, na której kobiety będą mogły badać... Sam widziałeś o co chodzi. - wyjaśniła, wyłączając karty w laptopie i zamknęła jego klapkę, dopiero po chwili spoglądając na mężczyznę. 

- Dlaczego mi nie powiedziałaś? - zapytał zdezorientowany, odkładając laptop na łóżko. 

- Nie wie nikt. Nawet mama. - wyznała szczerze i przetarła swoją twarz. - To wymaga ode mnie wiele pracy, boję się, że nie dam rady i wolałam najpierw postawić pierwsze mury, a dopiero później chwalić się osiągnięciem Sama. Wiesz jak jest z biznesami, ciągle coś, a ja już teraz miałam wiele problemów z tym, dlatego wolałam poczekać do momentu, w którym wszystko będzie pewne i wtedy mówić,  że coś jest na rzeczy. - wyjaśniła jeszcze, kładąc dłoń na nadgarstku Kuby. 

- Mogłaś mi powiedzieć, wiesz że pomógłbym Ci, na ile bym mógł. - zapewnił, uśmiechając się blado i przejechał dłonią po jej policzku, odsuwając włosy za ucho. 

- Wiem, ale tyle mi już pomogłeś, że nie chciałam korzystać z Twojego wielkiego serca. Poza tym, teraz to tylko plany i wizyty u notariuszy. Dlatego muszę wrócić do Stanów i osobiście po podpisywać wszystkie dokumenty, które czekają na mnie od kilku miesięcy. - przyznała, uśmiechając się niepewnie. 

- Dlatego nie możesz zostać w Polsce. - mruknął sobie pod nosem. 

- Między innymi na pewno dlatego. - przyznała, zagryzając policzek. - Chcę wrócić do operacji, a tutaj nie mam gdzie. Nie przyjmą mnie do Warszawy, nie mam zamiaru użerać się z ordynatorem w Ciechanowie, więc muszę wrócić do siebie. Będę sama sobie dyrektorem i tak czuję się najlepiej. 

- W Polce będzie kardiologia? - zapytał wreszcie, patrząc w jej szare oczy, które wręcz płonęły od szczęścia, gdy mówiła o medycynie. 

- Będzie. - pokiwała głową, klepiąc go po udzie. - Wtedy się mnie nie pozbędziesz, będę częstym gościem w Warszawie. - roześmiała się, schodząc z łóżka. 

- Przez ten rok oczekiwania jeszcze tyle może się zmienić. - westchnął, opadając na materac. 

_________
Pamiętajcie o gwiazdkach, za które niesamowicie dziękuję i odwdzięczam się jak mogę!

DIABEŁ SIĘ TYLKO UŚMIECHNĄŁ | QUEBONAFIDExKRZYKRZYSZTOFOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz