|2| Rozdział 101

968 129 32
                                    

Wróćmy do korzeni, 100 gwiazdek - rozdział :D

- Niestety, muszę potwierdzić diagnozę. Widać czarno na białym na USG, poza tym, guz jest wyczuwalny pod palcami. Przykro mi. - lekarz spojrzał na dziewczynę smutnym wzrokiem, jednak jej to nawet nie zasmuciło. Wzruszyła ramionami, chowając zdjęcia USG do swojej torebki i spojrzała na mężczyznę, czekając aż pozwoli jej w końcu stamtąd wyjść. 

- A na chemię i leczenie, mamy iść do doktora Rodriguez? - wtrącił się Samuel, który był obecny przy całym badaniu. Liczył się z podejściem Any, wiedział, że albo wcale tam nie pójdzie, albo ominie połowę faktów, którą przekaże jej doktorek. 

- Jakie leczenie? - dziewczyna prychnęła, wchodząc w zdanie przyjacielowi. Wstała z krzesła od razu je wsuwając. - Kto powiedział, że ja będę chciała z tym walczyć i leczyć? - oburzona podeszła do drzwi, dziękując za wizytę skinięciem głową. 

- Do Rodrigueza. - lekarz tylko potwierdził pytanie Sama, po którym został sam dźwięk trzaskania drzwiami, bo ten pośpieszył za córką swojego najlepszego przyjaciela. 

-  Wróć tutaj, nie mam tyle siły, żeby za Tobą biegać! - krzyknął za nią, jednak nic sobie z tego nie zrobiła, wręcz wsiadła do windy, zamykając jemu drzwi przed nosem, ale zdążył wstawić nogę między nie i wszedł do środka, łapiąc się barierki by złapać oddech. 

- Co to miało być, rozmawiałeś ze mną o leczeniu, że wtykasz nos między nie swoje sprawy? - ryknęła na niego, nie zważając na złe samopoczucie mężczyzny. 

- To było oczywiste. - stwierdził, spoglądając na nią spod byka. 

- A u Ciebie? Czemu u Ciebie nie jest to oczywiste? - prychnęła wychodząc z metalowej puszki i od razu skręciła do swojego gabinetu, otwierając go. 

- Ale ja mam lat 64, a Ty? Nawet trzydziestki nie dosięgasz. - wszedł za nią do środka, nawet lekceważąc fakt, że chciała zatrzasnąć mu drzwi przed nosem. - Anastazja kurwa mać! - ryknął przeklinając, co rzadko zdarza się z jego strony. - Myślisz, że tak bez problemu sobie będziesz żyła, jakby nigdy nic? Przecież to Cię wykończy. 

- Ale Ciebie już wtedy nie będzie, więc w czym problem?  - roześmiała się, siadając na krześle. 

- Do tego pijesz? Co, jeśli ja pójdę na leczenie, też to zrobisz? - zapytał czysto teoretycznie, licząc, że odpowiedź będzie twierdząca. 

- Żartujesz sobie? Doskonale wiem jak wyglądają Twoje rokowania i jedna czy dwie chemie nic Ci nie pomogą.

- Ale Tobie mogą. - prychnął. 

- Ale ja nie chcę by cokolwiek i ktokolwiek mi pomagał, zrozum. 

- Tak cholernie go kochasz, to jest nienormalne. - odwrócił się w jej stronę z łzami w oczach. - Ana ojciec na pewno nie chce Ciebie u siebie, on woli patrzeć na Ciebie z góry i... I na pewno nie pragnie byś do niego dołączyła w niebie. 

- Przestań mi pierdolić o niebie, ojcu czy innych piekłach. - syknęła, wstając. 

- To jakie jest inne wytłumaczenie na to, że nie chcesz się podjąć leczenia, no proszę, wyjaśnij mi.  - poprosił ją spokojnie, opierając się o ścianę z rękami założonymi nad brzuchem. 

- Po prostu nie chcę się leczyć, nie chcę wyjmować włosów ze szczotki i udawać, że za miesiąc wcale ich tam nie, nie będzie. Nie chcę słabnąć z chwili na chwilę i obserwować jak znikam w oczach przez jakieś pseudo leki, które i tak niewiele mi pomogą, a zniszczą mój organizm, rozumiesz? 

- Nie jest to wielkie stadium, masz wielkie szanse, dlaczego od razu się skreślasz? 

- Może dla tego, że chcę pomagać innym, a pomocy od kogoś nie potrzebuję. 

- Ana proszę Cię. - wręcz ją błagał, robiąc wszystko by piekące łzy nie wypłynęły z jego policzków, jednak ona pozostawała nieugięta. - Mama wie? 

- Jeszcze nie. - szepnęła, przewalając dokumenty na biurku. 

- Kiedy jej powiesz? 

- Dziś zadzwonię. - zapewniła go. 

- Zostawię Cię samą, zadzwoń do niej i powiedz, musi wiedzieć. I przemyśl na poważnie decyzję z leczeniem. Ana to nie są przelewki. - zasugerował, posyłając jej ostatnie spojrzenie i westchnął głośno, pozwalając na upust łzom, gdy wyszedł z gabinetu dziewczyny. 

Nie umiał sobie poradzić z tym, że jego najbliższa kobieta, nie chce podjąć się leczenia. Była jak jego córka, ciągle obok i ciągle pod jego wpływem, mógł wpływać na jej decyzje, jednak wiedział, że w tym temacie jej nie przegada, bo medycyna i wszystkie decyzje, które podejmowała z nią związane, to jej sacrum, z którym nikt nie miał prawa dyskutować.

Mógł siłą ją zmuszać do podjęcia leczenia, ale nie miał prawa fałszować jej zgody i podpisu. Nie chciała się leczyć,a on musiał to zaakceptować, albo prosić każdego dnia by jednak zmieniła decyzję. Wiedział, że nie będzie to łatwe, bo Ana to jednak uparty człowiek, ale wierzył, że z pomocą rodziny z Polski nieco na nią wpłynie. 

Bała się cholernie przekazać wiadomość matce. Zastanawiała się jaka może być jej reakcja, płacz i rozpacz odkładała na ostatnie pozycje, bo jednak wątpiła, że matka mogłaby rozpaczać za nią, jednak przeczuwała, że złość będzie nieunikniona. 

Wróciła do swojego mieszkania i powolnie się ogarniała, chcąc jak najbardziej odsunąć w czasie umówioną z mamą dyskusję na facetime, jednak 15 pojawiła się na zegarku szybciej niż myślała, a telefon zaczął wibrować, dając znać o połączeniu. 

- Anastazja! Córeczko, wreszcie. Mów jak lot, co tam u Ciebie? - matka nawet nie dała jej dojść do słowa, od razu wypytując o wszystko. 

- Cześć mamo, lot dobrze, zniosłam jakoś. Ale lepiej powiedz jak koncert, wybawiłaś się? Wróciliście już do domu? 

Zaczęła dyskusję z mamą jak zwykle, na najbardziej błahe tematy, byleby tylko nie schodzić na jakieś wymagające więcej zaangażowania, a nie daj Bóg emocji i uczuć, nad którymi nie panowała w tej sytuacji. Maria opowiadała jej jak zepsuł się samochód w drodze powrotnej z Krakowa, jak wyglądał koncert i jak skocznie Kuba się prezentował, nie omieszkała porównać go do małpy w gaju, co wywołało śmiech Kondrackiej. 

Sam: 
Mam nadzieję, że Maria wie, inaczej sam to przekażę. 

Przełknęła nerwowo ślinę, widząc powiadomienie o wiadomości od przyjaciela. Spojrzała na matkę, która dzieliła się z nią jakimiś przeżyciami, jedna córka nie skupiała się na tym co mówi kobieta, a na treści wiadomości od Sama i jej rozweselonej twarzy, nie chciała psuć jej humoru swoją informacją, ale wolała mieć to za sobą. 

- Mamo jesteś sama? - zapytała w końcu, licząc, że kobieta będzie w samotności. 

- Tak, sprawdzałam właśnie klasówki na górze, a dlaczego pytasz? - zdziwiła się, siadając wygodniej. 

- Muszę Ci coś powiedzieć. 

- Ocho, Ana brzmi poważnie. Podejrzewałabym ciążę, ale to chyba... 

- Niemożliwe. - dokończyła za matkę. 

- To powiedz o co chodzi, stresujesz mnie dziecko. 

- Mam nowotwór, genetyczne zmiany w prawej piersi. - powiedziała w końcu. 

Maria patrzyła się pustym wzrokiem na córkę, myśląc, że się przesłyszała, jednak mina Anastazji wcale na to nie wskazywała, wręcz powaga bijąca od dziewczyny zmiotła ją z planszy. Pomrugała dwukrotnie powiekami, chcąc odgonić łzy, które się napatoczyły i uśmiechnęła się delikatnie, kręcąc głową. 

- Kochanie, prima aprilis obchodzimy za cztery miesiące. 

- Mamo ja nie żartuję. - zapewniła ją, mówiąc ciszej. - Jestem chora. 

- Ana to niemożliwe, zaraz. Ale jak, o czym ty mówisz dziecko. 

- Nie badałam się, byłam na misjach, nie miałam czasu na oglądanie swoich cycków pod prysznicem, a on rósł i rósł. Do takich rozmiarów, że jest teraz bardzo wyczuwalny pod palcem. Genetyczny, więc odziedziczyłam po cioci Dorocie. Ojciec mi mówił, że zabiła się bo wykryli u niej nowotwór. 

- Dziecko, ale ty nie masz nawet trzydziestu lat. - matka zacisnęła mocno wargi, nie chcąc dopuszczać do siebie myśli, że słowa córki są prawdą. 

- Rakowi to nie przeszkadza. - wzruszyła ramionami, obserwując łzy matki. - Ale nie płacz, nie ma się tym co przejmować, tak miało być. 

- Nie płacz? Córka ma nowotwór, a ja mam spokojnie siedzieć w miejscu? O czym mówisz, dziecko. Przylecę do Ciebie. - postanowiła, ocierając policzki. 

- Nie musisz, naprawdę. Nie zmienisz losu, pojawiając się u mnie. 

- Ale będziesz miała moje wsparcie w czasie pierwszej chemii, wiem, że to ważne. - zapewniła ją, sprawiając, że Anastazję również zaczęły piec oczy. 

- Mamo, ale ja nie podejmuję się leczenia. - przyznała w końcu, zagryzając policzek. - Chcę oddać się w całości losowi, co ma być, to będzie, nie będę walczyła i przeciwstawiała się. Myślę, że opaczność już podjęła decyzję i to czy umrę, czy przeżyję nie zależy od tego czy podejmę się leczenia, czy też nie.

- Anastazja, o czym ty mówisz? Jeśli podejmiesz się leczenia... 

- Zagwarantujesz mi, że przeżyję? - przerwała jej, przełykając gorzkie łzy. - Nikt mi tego nie zagwarantuje, śmierć jest pewniejsza i to z nią wolę współpracować, a nie z nowotworem. 

Cukierek albo psikus?

DIABEŁ SIĘ TYLKO UŚMIECHNĄŁ | QUEBONAFIDExKRZYKRZYSZTOFOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz