Rozdział 86

913 163 17
                                    

100 gwiazdek - nowy rozdzialik ;p 

- Gdzie jest? 

Weszli na recepcję szpitala w Bostonie. Samuel najchętniej zrobiłby raban na cały szpital, oczekując tylko odnalezienia swojej dziewczynki. Już stał gotów do krzyczenia imienia dziewczyny, jednak syn pociągnął go za rękaw i pokazał recepcję, tłumacząc, że trzeba na spokojnie załatwić tą sprawę. 

- Dzień dobry, my jesteśmy jedyną i najbliższą rodziną Anastazji Kondrackiej, która została przywieziona z misji... - chłopak na spokojnie chciał wyjaśnić recepcjonistce, że on i jego ojciec to najbliższa rodzina, którą ma w Stanach, bo wiedział, że z uwagi na brak więzi krwi niedostaną informacji o jej stanie zdrowia.

- Sam? - na korytarzu rozległ się głos pielęgniarki z przychodni, która zadzwoniła do mężczyzny i poinformowała go o obecności Any w szpitalu.

Całe szczęście, że zjawiła się ona w tym momencie, gdyż staruszek był już na skraju swojego wybuchu. Pod nosem krytykował szpital, w którym się znajdują, za brak szybkiej obsługi. Najchętniej to już poprzestawiałby wszystko co tam było, poza tym przeszkadzało mu lekceważące podejście kobiety na recepcji, która niesamowicie wolno wyszukiwała dane Anastazji. Całe szczęście, że zjawiła się Lea, przywołując do siebie mężczyznę. 

- To ona do mnie dzwoniła. - zgarnął swojego syna za ramię i pociągnął w stronę kobiety, która stała na końcu korytarza z rękami zawieszonymi na biodrach. 

- Dobrze, że jesteście, nie do końca pamiętam dolegliwości Any, a wiem, że była chora na serce. - zaczęła od razu, gdy do niej podeszli i sprawnie pokonywali korytarz szpitala, nie tracąc czasu na rozmowy w miejscu. 

- Tak, jest chora na serce. Ma endoprotezę w kolanie i kilka innych dolegliwości, ale ojciec zabrał jej karty zdrowia z kliniki, masz je tato? - odezwał się Nate, od razu podłapując rozmowę. 

- Co? - Sam wyrwał się z zamyślenia, spoglądając na młodszego syna, który głęboko westchnął, wiedząc, że takie zachowanie dla ojca w ostatnim czasie, jest na porządku dziennym. 

- Karty zdrowia, Any. Masz? - dopytał dobitnie, wchodząc do windy. 

- Chyba. - stwierdził, patrząc na swoje dłonie, a potem znowu na syna. - Zostawiłem w aucie, pójdę. 

- Nie, zostań. - zrezygnowany Nate położył dłoń na ramieniu ojca i kiwnął głową w kierunku pielęgniarki. 

- 4 piętro, będziemy przed OIOMEM, 2 drzwi po lewo, zajmę się ojcem. - zapewniła go kobieta, gdy chciał odjeść by wrócić po papiery dziewczyny. 

- Dzięki. - uśmiechnął się wdzięcznie i szybkim krokiem podążył do miejsca, z którego przyszli, chcąc jak najprędzej znaleźć się przy Anie. 

On tak samo jak ojciec i w zasadzie reszta jej rodziny, bardzo się przejmował brakiem dziewczyny. Chociaż bardziej przeżywał to wewnątrz, bo taki miał sposób bycia, dzięki czemu dogadywał się też z Aną; to na pewno nie było mu obojętne to, że jej nie ma. Ciągle sprawdzał serwisy informacyjne i podsyłał ojcu nowe artykuły dotyczące wojny. 

Najcięższy jednak był dla niego moment, gdy dowiedział się, że Anastazja była w ciąży, a wiedział, że dziecko nie mogło być jego. Jako mały chłopiec przeszedł poważne operacje układu rozrodczego, przez co nie może mieć dzieci. Wiedział  o tym doskonale, jednak był to dla niego wstyd i zabezpieczał się prowizorycznie, aby nie musieć się tłumaczyć, że jego jądra nie produkują plemników. 

Chciał żeby to dziecko było jego, cieszyłby się niesamowicie, bo byłby to moment, w którym Ana wreszcie potraktowałaby go na poważnie, może nawet mieliby okazję na jakąś relację. Jednak od lat było tak, że tylko zaspakajali swoje potrzeby, nie oczekując niczego wzajemnie. Tak było w teorii i tylko przez jakiś czas. A jak to lubi być z relacjami przyjaciel - przyjaciółka, jedno zatraciło się, a Anastazja wrzuciła go do friendzone, nawet nie biorąc pod uwagi związku  z nim. 

Lea szybko doprowadziła Sama na oddział, na którym znajdowała się Anastazja. Mężczyzna nie dzielił się z nią swoimi obawami, wręcz nic nie mówił. W środku przeżywał wszystkie emocje, chociaż starał się nie ekscytować tym, że Ana jest żywa między nimi, jakby obawiając się wciąż, że kobieta po prostu pomyliła jego Anastazję z kimś innym, a on po prostu się zawiedzie, oczekując tego, że Kondracka faktycznie wróciła do nich. 

- Tutaj jest, możesz do niej zaczekać, chyba że wolisz zaczekać na syna. - zaproponowała kobieta, stając z  Scottem przed drzwiami na salę Anastazji. 

- Nie, on niech robi co chce, ja do niej wejdę. - odparł spokojnie, bez słowa odbierając zielony płaszczyk od kobiety i pchnął drzwi, wchodząc do środka. 

Teraz powinnam zrobić polsat, ale za bardzo was lubię, więc w podzięce proszę o gwiazdkę. 

Szedł ze wzrokiem utkwionym w podłodze, bał się spojrzeć na łóżko, jakby wiedząc, że za chwilę się załamie, widząc obcą kobietę na łóżku, która miała być niby jego dziewczynką. 
Najbardziej nie pasował mu  fakt, że została znaleziona w Iranie, a nie Afganistanie, gdzie docelowo pojechała na misję i to właśnie on zmywał mu sen z powiek i sprawiał, że przez długa chwilę obawiał się spojrzeć na łóżko pacjenta. 

- Ana. 

Momentalnie zaczął niespokojnie oddychać, ręce zatrzęsły się mu, a sam stracił na chwilę równowagę, całe szczęście, że stał przy łóżku i mógł się złapać podnóżka, który zapewnił mu to, ze nie upadł na ziemię, a ciągle się trzymał na równych nogach. 
Na drżących nogach podszedł do dziewczyny i ujął niepewnie jej chudą dłoń, bojąc się, że to tylko sen, a on za chwilę wybudzi się z niego.

- Kochanie, córeczko. Ty żyjesz. - szczęście, które przemawiało przez niego było nie do opisania. Momentalnie łzy pociekły po jego policzkach, a on nie był ich w stanie opanować.  

Stał przy tym łóżku, a przed nim leżała jego maleńka dziewczynka, która była najważniejszą kobietą w jego życiu. Mimo, że docelowo nie był jej ojcem, to tak się czuł. Czasem miał poczucie, że zachowuje się jak jej ojciec, a Mikołaj to taka mamusia, która na wszystko jej pozwalała, dopiero on piłował przyjaciela, dając mu do zrozumienia, że źle postępuje, rozpieszczając córkę.  

Spędził z nią większość jej życia, patrzył jak z wielkim uśmiechem gra przed całą szkołą na gitarze, był przy jej każdym egzaminie, zasiadając za stołem egzaminatorów. Wręczał jej licencjat, magisterkę i na końcu doktorat. Spędzali razem każdą wolną chwilę, wspólnie uczyli się do jej egzaminów. W końcu to jemu asystowała przy swojej pierwszej operacji i to on pozwolił jej na pierwszy, samodzielny zabieg. Uczył ją życia, kiedy Mikołaja nie było obok. 

- Skarbie... - wyłkał, całując dłoń dziewczyny. Jej chude ciało było nakryte kołdrą, do jej dłoni przez wenflon była podpięta kroplówka, a na palcu pulsoksymetr. Była tak bezbronna, wymęczona i chuda, że ledwo przypominała siebie sprzed pół roku. - Nawet nie wiesz jak mi Ciebie brakowało, tak się bałem... 

Mówił jakby  sam do siebie, wręcz łkał, ale potrzebował tego teraz. Nie był w stanie wyjaśnić jak bardzo za nią tęsknił. Ale chyba dopiero, gdy ją zobaczył, uzmysłowił sobie jak bardzo mu jej brakowało. Do tej pory za każdym razem, gdy ktoś poruszał jej temat, zbywał rozmowę, bo nie był w stanie zaakceptować faktu, że dziewczyny może nie być obok. Nie przechodziło mu to przez usta, chociaż powoli akceptował tą wiadomość. 

- Jest bardzo słaba, nieprzytomna. Musimy ją kroplówkami postawić na nogi... - zaczęła mówić pielęgniarka, która dołączyła do Sama na sali. 

- Mogę ją... - zaczął mówić. 

- Do kliniki? - przerwała mu, pytając. 

- Chciałbym, żeby była u siebie. 

- Myślę, że teraz to nie jest najlepsze rozwiązanie, nie powinniśmy jej męczyć, a jednak podróż na koniec miasta nie jest niczym dobrym. 

- Przyleciała z Iranu. - stwierdził. 

- Dajmy jej czas dziś, a jutro porozmawiamy o możliwości przewiezienia jej do Was. 

DIABEŁ SIĘ TYLKO UŚMIECHNĄŁ | QUEBONAFIDExKRZYKRZYSZTOFOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz