Rozdział 7

1.6K 101 40
                                    


- Znowu się widzimy. - odezwał się swoim melodyjnym, ale grubym głosem, od razu przeszły mnie ciarki po plecach, miał tak słyszalną chrypę, że człowiek tracił zmysły, gdy cokolwiek mówił. 

Dopiero po chwili zdałam sobie sprawę, że stoję o wiele za blisko mężczyzny, więc natychmiastowo odsunęłam się o krok do tyłu, co spowodowało, że mój oprawca zaczął się śmiać, ten dźwięk był piękny. W geście rezygnacji opuściłam swoje dłonie wzdłuż ciała, w lewym ręku wciąż miałam telefon, na którym toczyła się rozmowa z Samuelem, ale  nie byłam gotowa by cokolwiek mu odpowiedzieć. 

- Czyżby głos Ci odebrało na moją cudowność? - zapytał w końcu, a do mnie dotarło, że ten piękny głos to tylko jakaś przykrywka, tak naprawdę okazał się być zarozumiałym dupkiem, ale ja wcale nie oceniam książki po okładce. 

- Jak łazisz?! - warknęłam w końcu, mój głos był strasznie piskliwy, ale to przez to, że się wyraźnie poddenerwowałam tą sytuacją. W końcu moje górne kończyny powędrowały pod biust, a prawa noga lekko do przodu, czym chciałam udowodnić samej sobie, że nie dam sobą pomiatać. 

- Ja? Wiesz wydaje mi się, że w Polsce panuje ruch prawostronny i to Ty w tym momencie szłaś po złej stronie korytarza. - uśmiechnął się bez szczelnie, a mi udało się zauważyć słodziutki dołek w prawym policzku, jego oczy się rozszerzyły, przez co dostrzegłam tatuaż na powiekach... 

- Szpital to nie autostrada. - odbiłam piłeczkę i przymrużyłam oczy, chcąc pokazać, że wcale nie ma racji. 

- To Ty na mnie wpadłaś, koleżanko. - mruknął rozbawiony, no tak przecież wymiana zdań z lekarzem jest tak zabawnym zajęciem, że trzeba się śmiać wniebogłosy. 

- Ja? - roześmiałam się, wskazując palcem na siebie, nie mogłam być gorsza w tym śmiechu. - Poza tym nie przypominam sobie byśmy byli kolegami. 

- Bo oczywiście, że nimi nie jesteśmy. Kto chciałby się kolegować z kimś kto nie wie jak chodzić? - wybuchnął rżącym śmiechem, przykładając sobie dłoń do ust by się trochę uciszyć, prawdopodobnie dostał karcące spojrzenie od salowej. 

- Kto chciałby się kolegować z kimś kto jest największym dupkiem świata, huh na pewno nie ja. - wywróciłam oczami i spojrzałam na swoje skórki od paznokci, po chwili ciszy uniosłam swój wzrok na zielone tęczówki. - W tym momencie powinieneś przeprosić i odejść. - uśmiechnęłam się dumnie i prze stąpnęłam na lewą nogę. 

- To nie ja nazwałem Ciebie dupkiem. - odezwał się rozbawiony, swoją lewą brew uniósł do góry, a prawa dłoń spoczywała na jego biodrze, dosłownie jak panienka. 

- Bo jestem kobietą? - uniosłam roześmiana brwi do góry i pokręciłam głową. 

- Wredną kobietą. - dodał. 

- Wypraszam sobie, przeproś i daj mi spokój. - warknęłam podirytowana, miałam sporo pracy, a ten kretyn zajmował mój czas, chciałam już zakończyć tą zbędną dyskusję.  

- O nie, nie, nie. Ja nie przepraszam ludzi. - wyjaśnił i posłał mi chytre spojrzenie. 

- No tak, dzieci i ryby głosu nie mają. - burknęłam pod nosem i już chciałam wyminąć intruza, ale odezwał się. 

- Więc do końca życia będę się zastanawiał jakim sposobem akurat Ty mówisz. - odwróciłam się w jego stronę i posłałam mu gromiące spojrzenie, wiedział jak mnie wkurzyć, pewnie widział, że mnie denerwuje, podobało mu się, ale ja próbowałam pokazać, że wcale nie wytrąca mnie z równowagi, zna mnie jakieś 4 minuty. 

- Podobno inteligentni ludzie mogą się zawsze udzielać. - uśmiechnęłam się sarkastycznie i zarzuciłam teatralnie włosy na ramię. 

- Jesteś.... - zaczął, ale przerwał mu głos trzeci. 

- Dobra już, już. Przyjacielu daruj sobie tą dyskusję. - obydwoje obejrzeliśmy się za siebie, gdzie w drzwiach od swojej sali stał Krzysztof. Rozszerzyłam swoje oczy na jego widok, czy to właśnie oznaczało, że mój brat obronił mnie przed jakimś namolnym kryminalistą. 

- Bronisz jej? A gdzie męska solidarność? - odezwał się blondyn, więc wróciłam wzrokiem w jego kierunku, Krzysiek prawdopodobnie mu machnął ręką, bo ten odpuścił i wszedł do jego sali. Może się znali, chociaż wątpię, Krzysztof był całe życie dobrym dzieciakiem, nie zadawałby się z taką niziną demograficzną. 

Postanowiłam nie rozmyślać nad tym, nie poszłam również do sali brata, bo wszedł tam ten kryminalista, przez co ja wróciłam do dyżurki. Dokończyłam rozmowę z Samuelem, któremu nie opowiadałam z kim rozmawiałam, a wlepiłam jakąś pierwszą lepszą bzdurę, całe szczęście on Polaco nie capito*. 

Chciałam całkowicie zapomnieć o tej sytuacji, ale nie potrafiłam. Ciągle miałam z tyłu głowy, że Krzysiek wstawił się za mną u obcego mężczyzny. Być może uznał, że nie jestem tak silna i nie dam sobie rady z jakimś nachalnym mężczyzną, mylił się. Miałam już zamiar odejść, gdyby nie jego głos, może lata temu byłam malutką Anastazją, która potrzebowała wsparcia brata, ale teraz z całą pewnością nią nie jestem, mam prawie 24 lata i sama sobie poradzę w życiu. 

Kryminalista zirytował mnie doszczętnie, zarzucił mi, że się nie znam na ruchu drogowym, dodatkowo powiedział, że jestem wredną kobietą, a na sam koniec uznał mnie za dziecko. Znałam go może z kilka chwil, a już zdążyłam znienawidzić, jak można być tak dupkowatym człowiekiem, chociaż on z człowieczeństwem miał niewiele wspólnego. 

Przeszłam do pokoju ordynatora i porozmawiałam z nim o planie operacji, którą mamy przeprowadzać jutro z samego ranka, omówiliśmy jak będzie wyglądało nasze postępowanie, mężczyzna chciał mnie dopytać o mojego brata, ale ucięłam temat, mówiąc, że muszę iść do pacjentów. 

Opuściłam jego gabinet i chcąc, nie chcąc musiałam iść do sali brata, ponieważ była chwila przed 17, a równo o 17 mieliśmy podłączyć mu holter, by zaczął działać i rejestrować pracę serca Krzysztofa. Poprosiłam jedną z pielęgniarek, które siedziały na dyżurce. Z metalowej szafki wyjęłyśmy sprzęt i wymieniłam diody na nowe, by nie wystąpiły żadne zakłócenia działania. 

Wchodząc do sali mężczyzny zamarłam. Przy jego łóżku siedziała blondynka, w sali unosił się delikatny zapach kawy i dymu papierosowego. Zrobiło mi się dziwnie głupio, cała nasza trójka spotyka się w tak słabym miejscu, ręce zaczęły mi się pocić, a serce szybciej bić. Przełknęłam zdenerwowana ślinę, ale hardo uniosłam głowę do góry. Postanowiłam po prostu podejść do łóżka i jakby nigdy nic wykonać swoją pracę. 

- Proszę zdjąć koszulkę. - odezwała się pielęgniarka, przez co uwaga dwójki została zwrócona na nas. Kobieta roztworzyła szerzej swoje oczy, tak jakby nie dowierzała temu co widzi, ale to chyba normalne, nie codziennie się widzi swoją córkę zza oceanu w Ciechanowskim szpitalu. 

- Nie, nie mylisz się mamo. - odezwał się Krzysztof, gdy tamta na chwilę przeniosła swoje niebieskie tęczówki na jego osobę. - Też nie wiem co ona tu robi, ale nie zechciała mi odpowiedzieć. - przyznał ciszej, ale wykonał prośbę pielęgniarki i ściągnął swoją granatową koszulkę, którą zaczął składać, podczas gdy kobieta przygotowywała waciki by przemyć klatkę mężczyzny. 

- Dzień dobry. - odezwałam się w końcu i przerwałam ciszę, która panowała między nami, nie bardzo wiedziałam jak mam się zachować. Przytulić? Pocałować? Zlać? W końcu nasza relacja nigdy nie była, ani nie będzie normalna. 

- Anastazja, co tutaj robisz? - głos zabrała kobieta, był taki jak zapamiętałam kilka miesięcy wstecz. Chrypliwy, głęboki a zarazem cichy i spokojny, taki jak ten, który lata temu utulał mnie do snu, ale teraz to tylko bzdurne wspomnienie, które coraz częściej nachodzi moje myśli. Dlaczego? Sama nie wiem, być może wspominam ojca i każdą chwilę z nim spędzoną, a wiele spędzaliśmy we czwórkę. 

- Przyleciałam do pracy, Samuel mi to załatwił. Ale spokojnie, nie mam zamiaru... - chciałam powiedzieć, że nie chcę mieszać się w jej życie, obydwie mamy swoje własne doświadczenia, rodziny, chociaż ja jej nie mam. Nie było mi to dane, bo blondynka przerwała moją wypowiedź. 

- Nie chcę słyszeć tego, wspaniale, że jesteś na dłużej w Polsce. Koniecznie musimy się spotkać i porozmawiać, nawet nie chcę słyszeć odmowy. - oznajmiła z uśmiechem na twarzy, przez chwilę miałam wrażenie, że cynicznym, ale on po prostu był szczery. 

- Miło mi, że chcesz ze mną spędzać czas... - szepnęłam ciszej i podałam holter pielęgniarce, która już zdążyła przemyć klatkę mojego brata. 

- Przecież to oczywiste, jesteśmy rodziną. 

- Nie wiem czy to będzie takie proste, dużo pracuję, korzystam z tego, że mogę samodzielnie stanąć przy stole i nie mam za wielu chwil dla siebie. - wyjaśniłam. 

- Dla mnie też jej nie znajdziesz? Nie potrzebuję całego dnia, po prostu chcę chociaż trochę poznać swoją własną córkę, nie możesz mi odmówić. - przyznała nieco smutniej, w sumie to nie miałam co się jej dziwić, własna córka nie chce poświęcić jej czasu, ale ja się po prostu boję. 

- Może podam Ci swój numer i jakoś uda nam się zgadać. - zaproponowałam, podeszłam bliżej do brata i przysiadłam na łóżku, pielęgniarka już podłączyła diody, więc zostało mi podłączyć holter i ustawić odpowiednie parametry. 

- Świetnie. - odpowiedziała matka, ale ja się wyłączyłam, bo skupiłam na pracy. 

- Miał już kiedyś pan zakładany holter? - zapytałam chłopaka, z pełną premedytacją wyrażałam się w jego kierunku per pan, w końcu bruderszafta nie miałam okazji z nim pić, a rodziną już nie jesteśmy. 

- Dobrze wiesz. - odpowiedział zirytowany, co wyczułam po jego tonie. Dobrze wiedziałam, że miał zakładany holter, bo sama miałam w dzieciństwie wiele razy, obydwoje byliśmy nadciśnieniowcami, widać, że za naszą dwójką toczy się to przez lata. 

- Okej, w takim razie ustawiony jest na 17, do jutra do 17 będziemy kontrolować pracę serca. Dobrze byłoby gdyby pan trochę pospacerował po korytarzu, bo z samego leżenia to te wyniki nie będą bardzo wiarygodne. Wypuściłabym do domu, ale potrzebuję jeszcze pobrania krwi i kilku innych badań, więc nie ma opcji. - wytłumaczyłam spokojnie, przykręciłam ostatnie pokrętło i sprawdziłam czy diody są oby na pewno dobrze przymocowane. 

- Będzie zmiana leków? - dopytała się kobieta za mną, więc zeskoczyłam z łóżka i oddałam płyn do ekg pielęgniarce, kiwnęłam głową w kierunku drzwi, dając znać, że może iść, co oczywiście uczyniła. Odwróciłam się w stronę swojej mamy i wyjęłam długopis z kieszeni. 

- Nie wiem. Okaże się to po zapisie z holtera, być może będą potrzebne trochę mniejsze dawki, skoro te, które są teraz już za mocno działają, ale może być też sytuacja, że leki zmienimy całkowicie, to się okaże jutro po 17, gdy będę miała już całkowity zapis. - wyjaśniłam spokojnie, wpisując do karty pacjenta godzinę podłączenia sprzętu. 

- Zdałaś doktorat? - mama przeszła bliżej Krzyśka i pomogła mu przewrócić koszulkę na prawą stronę, mimowolnie się uśmiechnęłam. Cieszyłam się, że ich relacje są takie normalne, typowo matczyne, dogadują się dobrze, na pewno znacznie lepiej niż ze mną, w końcu to oczywiste. Zawsze tak było, że Ana z ojcem, a Krzyś z mamą. 

- Poszczęściło mi się. - przyznałam z uśmiechem, wzrok uniosłam na ich dwójkę. - Masz gdzie zapisać mój numer? 

- Tak, właśnie. - kobieta z kieszeni swojego płaszczyka wyjęła smartfon i włączyła go. Ja w tym czasie poświęciłam chwilę na przeskanowanie jej sylwetki, od zawsze była piękna, nigdy nie wstydziłam się iść z nią ulicą, czy zaprosić na dzień matki do przedszkola. Moja mama była ikoną mody, ona wiedziała co piszczy w trawie i jaki kolor będzie modny na wiosnę, uwielbiała te czasopisma, które czytała każdego dnia przy kubku kawy. Teraz nie zmieniło się to, jej szczupłe nogi opinały spodnie w szaro-czarną kratę, biała koszula kryła się pod beżowym płaszczykiem, a czarne botki dodawały jej kilka centymetrów. Idealnie proste, blond włosy sięgały jej do pasa, uwielbiała je, a ja tym bardziej. Kiedyś opowiadała mi, że niesamowicie za nie ciągnęłam, do dziś pamiętam tę historię. 

- 674353... - podałam swój numer, ta zapisała i puściła mi sygnał, ponieważ w kieszeni mojego kitla coś za wibrowało.

- Świetnie, może w przyszłym tygodniu, między dyżurami znajdziesz dla mnie chwilę i uda nam się wyskoczyć na jakąś kawę, bo jestem świadoma, że wolisz spotkać się na neutralnym gruncie. - oznajmiła z szczerym uśmiechem, którym również jej odpowiedziałam. 

- Tak, myślę, że w przyszłym tygodniu uda mi się znaleźć chwilę, a teraz proszę wybaczyć, ale pacjenci czekają. - posłałam przepraszające spojrzenie, długopis wrzuciłam do kieszeni kitla i odmaszerowałam w stronę drzwi. 

Już dosłownie przechodziłam przez próg sali, by znaleźć się na korytarzu, jednak los chciał inaczej i ponownie zetknęłam się z grubym łańcuchem, który odznaczył się na moim czole, zirytowana doszczętnie przymknęłam powieki, oby tylko nie wybuchnąć. 

- Co, teraz też moja wina? - zaczął blondyn, więc cofnęłam się o krok w tył i uniosłam swoje znudzone spojrzenie na tą roześmianą twarz i cyniczny uśmieszek, który czaił się na jego ustach, po prostu gdyby nie te zielone oczy i moja matka za mną, dostałby w pysk. 

- Błagam Cię, wyjdź z tego szpitala i nie pokazuj mi się już na oczy. Doszczętnie mnie zirytowałeś przez te kilka chwil. - sarknęłam pod nosem, próbowałam go wyminąć, ale ten zrobił sobie zabawę i jak ja w prawo, to on też w prawo. - Bawi Cię to? 

- Okropnie. - odpowiedział ze słyszalną kpiną. 

- Koleś zostaw mnie w spokoju, okej? - uniosłam prawą brew ku górze i założyłam dłonie pod biustem, chciałam pokazać swoje zirytowanie i zbudować jakąś barierę między nami, bo dzieliło nas maksymalnie 30 cm, o 30 cm za mało. 

- Zobaczymy. - roześmiał się, ale nic więcej nie powiedział, tylko wyminął mnie i wszedł do środka sali. Odkręciłam się za nim, ten zaczął się kierować do jednego z łóżek, moja matka posłała mi spojrzenie, jednak ja już nie zauważam, do którego z pacjentów przychodzi ten uporczywy dupek, bo po prostu wyszłam z sali i wróciłam do dyżurki. 

Bardzo spodobało mi się to, że moja mama zaproponowała spotkanie, sama z całą pewnością nie wyszłabym z taką inicjatywą, nie jestem tego typu człowiekiem, ja wolę spędzać czas sama, nauczyłam się tego i tak mi jest lepiej. To na pewno wpływa na to, że jestem mniej towarzyska, co odbija się na braku kontaktów z ludźmi, po prostu nie odczuwam takiej potrzeby, najlepiej czuję się w zaufanym towarzystwie, co za to idzie, swoim. 

Niemniej jednak spotkanie z mamą to coś nowego dla mnie, jakby nie patrzył, w moim życiu nie było wielu kobiet, do 9 roku życia wychowywała mnie mama i babcia, później w Stanach nie miałam żadnej dorosłej, autorytarnej dla mnie kobiety. Mój ojciec nie związał się z nikim, on twierdził, że mama była jego prawdziwą miłością, mimo tego wszystkiego co się stało, kochał ją, przez to nie stanęła na jego drodze żadna inna miłość, Samuela żona już nie żyła, on również nie poznał żadnej innej kobiety, co wpłynęło na to, że wychowywałam się w kręgu mężczyzn, to ojciec opowiadał mi o okresie, o pierwszym razie, pełnił funkcję ich dwojga. 

Oczywiście, że się obawiałam, przecież możemy się nie dogadać, w końcu żyłyśmy w dwóch różnych światach, ja dziewczyna, która przyjechała z Ameryki, można powiedzieć, że światowe dziewczę, bo tak nazwała mnie pielęgniarka w szpitalu; moja mama mieszkała w Polsce, w innym środowisku, nie spędzałyśmy razem czasu i tu nawet ta matczyna relacja może nie zadziałać, a tego się boję. Chociaż pocieszam się, że gorzej niż jest, być chyba nie może. 

W szpitalu spędziłam czas do 21, czyli do końca mojego dyżuru. Jeszcze na chwilę weszłam do sali Krzyśka, wcale nie musiałam tego robić, przecież jest dużo pielęgniarek, jednak chciałam zobaczyć czy wszystko okej gdzieś z tyłu głowy miałam te poczucie, że jesteśmy rodziną, a wiadomo, że rodzinę traktuje się lepiej niż obcych. Mężczyzna rozmawiał z Olą na facetime, nie przeszkadzałam im, tylko sprawdziłam czy wszystkie diody są przypięte, były, więc mogłam spokojnie wrócić do mieszkania. 

DIABEŁ SIĘ TYLKO UŚMIECHNĄŁ | QUEBONAFIDExKRZYKRZYSZTOFOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz