Rozdział 55

1.1K 93 13
                                    

Siedziałam na tym krześle i krążyłam załzawionym spojrzeniem od Sama przez Chrisa aż do Nate, ale żaden z nich nie powiedział nawet słowa. Ba, oni nawet nie patrzyli na mnie. Każdy miał zwieszoną głowę i wpatrywali się w ten marmurowy blat kuchennej wyspy, jakby to on teraz był najważniejszą rzeczą na tym świecie. 

- Słucham? - zapytałam w końcu, odchrząkując. Miałam małą nadzieję, że się przesłyszałam, albo może mieli na myśli inną Anastazję, przecież w Bostonie jest tak wiele innych An, dlaczego zawsze musi chodzić o mnie? 

- Wpadłem w tarapaty, których nie odkręcę kasą. Oni chcą ode mnie towaru, którego nie mam. Grożą mi, ale wiedzą, że najbardziej dotknie mnie Twoja śmierć. Chcą Cię skrzywdzić. - odparł Nathaniel, spoglądając na mnie. 

I wtedy kolejna łza spłynęła po moim policzku, głośno odbijając się od marmurowego blatu, swoim uderzeniem, rozpierając nieprzyjemny dźwięk w mojej głowie, który włączał alarm ostrzegający przed złem, które mnie spotyka. Ponownie. 

Ponownie w tym roku byłam w niebezpieczeństwie, znowu ktoś chciał mnie zabić, sprawiając ulgę samemu sobie, krzywdząc przy tym innych. Krzywdząc przy tym mnie. 
Szkoda, że mnie nie miał już kto bronić. Mój ojciec od prawie roku wąchał kwiatki od spodu, rodzina była w Polsce, a Scottowie sami byli w to zamieszani. Byłam zdana tylko na samą siebie. 

- Dlatego lepiej byłoby, gdybyś wróciła do Polski. Oni nie mają pojęcia, że tam przebywasz, więc nie dopadną Cię tam. - stwierdził Chris, przerywając kolejną ciszę. 

- To, że jestem w Polsce to żadna tajemnica. Na stronie szpitala są widoczne kontrakty, które podpisujemy, na pewno już dawno wiedzą, że przebywam za granicą. - westchnęłam, przecierając twarz. 

- Tak czy inaczej, bardziej bezpieczna będziesz w swojej ojczyźnie, niż tutaj. - przyznał Sam, podchodząc do mnie. - Ana tak bardzo mi przykro, ale nie możemy nic zrobić. 

- Nie możecie? Przecież policja, detektywi nie wiem, oglądasz tyle programów tego CSI czy innych kryminałów, nie możecie ich powiadomić? - warknęłam, włączając się żywo do rozmowy, ale moje ciśnienie po prostu skakało góra dół. 

- Policja już dawno wie, jednak Ci panowie wykonywali swoją pracę w białych rękawiczkach, ciężko znaleźć na nich jakieś dowody. - wtrącił Christopher. 

- Chcę wrócić do siebie. Gdzie jest Natalia? - zeskoczyłam z krzesełka, zabierając swój telefon z blatu i szybko podążyłam do przedpokoju, zabierając swoją kurtkę. 

- Anastazja, zostańcie tutaj. Przynajmniej są jacyś ludzie. - powiedział za mną Sam, idąc za mną.

Czułam, że on też jest już zdenerwowany, zazwyczaj zwracał się do mnie per Ana, nie Anastazja. 
Ja również byłam zdenerwowana, co ja mówię, ja byłam wściekła. Nie mieszałam się w żadne gangi, mafie i inne stowarzyszenia umarłych idiotów, a tutaj ni stąd, ni zowąd, mogę wrócić do Polski w czarnym worku, albo urnie. To tak jakby kara za niewinność, szkoda, że nie ma żadnej wojny, a toczy się normalne, spokojne życie, gdybym umierała z myślą, że poległam podczas wojny, w walce o kraj, podejście byłoby inne; ale chyba nikt nie chciałby umierać dla czyjejś radości. 

- Co za różnica czy umrę dziś czy jutro. Żadna. - burknęłam jeszcze i wyszłam z apartamentu Scottów, trzaskając drzwiami. 

Akurat zawołałam windę, a na piętrze przyjaciela zatrzymał się dźwig, z którego wysiadła Sophie razem z Natalką. 

- Młoda, wracamy do mnie. - odezwałam się do dziewczyny po Polsku, wiedziałam, że będzie czuła zdenerwowanie od mojej osoby, ale nie miałam zamiaru ukrywać przed nią faktu, który zataili przede mną Scottowie. 

DIABEŁ SIĘ TYLKO UŚMIECHNĄŁ | QUEBONAFIDExKRZYKRZYSZTOFOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz