Rozdział 9

1.4K 88 34
                                    


Pierwszy grudnia zaskoczył nas wszystkich, do tej pory w Ciechanowie nie było nawet grama śniegu, z czego cieszyłam się niemiłosiernie, jednak w dzień poprzedzający moje urodziny, zima zaskoczyła kierowców. Ja nie miałam auta, więc ten problem mnie nie dotyczył, w Stanach śnieg padał bardzo rzadko, szczerze to może ze 4 lata była taka potężna zima, a tak to raczej omijała tereny Bostonu i przechodziła tak fazowo, więcej padał deszcz niż śnieg. 

Wracając w piątek nad ranem z dyżuru, miałam problem z widocznością, musiałam iść na pieszo, a śnieg padał pod takim kątem, że wpadał prosto w moje oczy. Osobiście uwielbiałam zimę, śnieg, po którym mogłam stąpać i słuchać tego przyjemnego skrzypienia pod podeszwami; zimą były też święta, które miały tak bardzo przyjemną atmosferę i aurę. Kilka lat temu zorganizowałam wyjazd do Francuskich Alp, pojechaliśmy bardzo dużą grupą ludzi, ja z ojcem i Samuel ze swoją rodziną, jeszcze wtedy nie było bliźniaków - Alexa i Alana, ale i tak bawiliśmy się świetnie, a my mieliśmy okazję przedstawić Kanadyjczykowi i jego synom, święta, które spędzaliśmy w Polsce, pełne śniegu i lampeczek. 

Mimo, że nie było przy mnie rodziny, mamy, dziadków i brata, to ja i tak kochałam święta, z całego serduszka. Uwielbiałam ten klimat, gdy wszyscy siedzą za stołem, z uśmiechem śpiewają kolędy i przyśpiewki świąteczne, dzielą się opłatkiem, podają nad stołem pełne talerze jedzenia, a po wszystkim dzielą się prezentami, oglądają Kevina i smakują pierniczki. Każdego roku te święta były takie prawdziwe, w gronie ludzi, których naprawdę się lubi, przebywa nie z musu, a z czystej przyjemności. Zawsze siadaliśmy przy kominku, ponieważ wigilia zazwyczaj odbywała się w moim i ojca mieszkaniu, ja siadałam na podłodze z gitarą, a ojciec i Samuel zabawiali się w piosenkarzy, którzy z wielkimi uśmiechami dośpiewywali słowa do mojej melodii, Chris siedział wtulony w Sophie, Nate z swoją codzienną miną, ale widać było, że to nie jest mu obojętne. Przy nich czułam się jak w rodzinie, czy tak też będę czuła się w te święta? Odpowiedź była jasna, dzielenie się z samą sobą opłatkiem, podawanie samej sobie talerza z barszczem i dośpiewywanie do swojej melodii kolędy, nie było spełnieniem moich najskrytszych marzeń. 

Te święta to będzie prawdziwy wyczyn dla mnie, pierwsze bez ojca, od lat niespędzane w Stanach, a w Polsce i to jeszcze samotnie. Bałam się ich, nigdy nie miałam czegoś takiego, że nie chciałam by dzień 24-ego grudnia nadchodził, a tym czasem on zbliżał się wielkimi krokami, z którymi narastał mój stres i strach. Miałam plan by wylecieć do Stanów, chociaż na te trzy dni, jednak plany legły w momencie, gdy ordynator wlepił mi dyżur na 28 grudnia, musiałam zostać w Polsce. 

W piątek przebudziłam się chwilę po 11, za oknem były wielkie zaspy śniegu, jeździło pełno samochodów, a akurat pod moim oknem zrobił się korek, ponieważ pług odgarniał śnieg i sypał solą ulice. Ciechanów zakorkowany, niecodzienny widok. Zwyczajnie to Warszawa tętniła życiem, dobrze pamiętam te poranki, podczas których była napięta atmosfera, ojciec na 8 do pracy, ja do szkoły, a korek na Marszałkowskiej ani drgał. 

Obiad ustaliliśmy na godzinę 16, ze względu na pracę męża mojej mamy i jej córkę, która uczy się, więc musieliśmy poczekać aż wróci do domu. Miałam kilka chwil do tego czasu, więc skorzystałam z wolnego i przysiadłam do gitary. 

Od śmierci ojca bardzo rzadko sięgałam po gitarę, jakoś tak nie miałam odwagi, po prostu jakby wyparowała ze mnie taka cząstka i jej brak oddziaływał tym, że nie mam śmiałości by złapać za instrument. Pierwsze chwile były takie, że próbowałam się z nią zapoznać, łapałam za struny, ale nie wygrywałam jakiejś konkretnej melodii, po prostu je drażniłam. Rozmyślałam co powinnam zagrać, miałam wrażenie, że cokolwiek to nie będzie, to źle mi wyjdzie, że już zapomniałam jak się gra. Dopiero po kilku chwilach wgapiania się w sofę obok mnie, złapałam porządniej sprzęt i zaczęłam wygrywać melodię, bardzo spokojną, znaną mi i ojcu, z moim policzków na bluzkę kapały łzy, a ja nie umiałam ich powstrzymać. 

Około 15 zaczęłam się ogarniać na obiad, nie bardzo miałam ochotę się stroić, tym bardziej, że byłam zmęczona jeszcze po dyżurze, ale obiecałam, więc musiałam się wywiązać. Włosy wyprostowałam, założyłam na siebie czarny golf i spodnie z wysokim stanem, które były w tym samym kolorze. Postanowiłam założyć okulary, oczy miałam i tak już zmęczone, więc nie chciałam ich męczyć w soczewkach, zdałam sobie sprawę, że po powrocie do Stanów muszę iść do okulisty, bo moja wada się pogarsza, a tego nie chcę. 

Wiedziałam, że na obiedzie będzie wiele osób, mama ze swoim mężem, Krzysztof z partnerką, dziadkowie i córka mojej mamy. Wylatując ze Stanów postanowiłam wziąć jakieś pamiątki dla rodziny, więc miałam figurkę dla dziadków, dla mamy również, ale dałam jej już w knajpce, dla Krzyśka kubek ze Stanów, a dla reszty po czekoladzie Amerykańskiej. Nauczona zostałam, że w goście nie przychodzi się z pustymi rękami, więc chciałam kontynuować tą tradycję. 

Pieszo do rodzinnego domu miałam kawałek drogi, ale znalazłam jakiś autobus i udało mi się nim podjechać kilka przystanków. Obawiałam się tej wizyty, w sumie szłam do obcych ludzi, którzy byli połączeni ze mną więzami, niczym więcej, nie znałam ich. Babcia z dziadkiem pewnie ucieszyli się na wieść, że ich wnuczka wróciła do Polski, Krzysztof na pewno nie był zadowolony, że musi spotykać się ze swoją siostrzyczką. Jak czuła się córka mojej mamy? Nie miałam pojęcia, ale ja na jej miejscu czułabym się źle. Przecież mogłam jej zagrażać w jakiś sposób, odebrać matkę czy próbować zająć miejsce w sercu kobiety. Ja tego nie chciałam, miałam nadzieję, że stosunki z dziewczyną będą łagodne, nie takie jak z naszym bratem, po prostu chciałam mieć komu się wygadać, albo nie czuć zagrożenia z kolejnej strony. 

Drogę od przystanku pokonałam pieszo, już po jakichś 4 minutach w oczy rzucił mi się żółty domek, mój rodzinny domek. Nie zmienił się wcale, elewacja była nadal w tym pięknym kolorze, może podwórko było bardziej zadbane, chodnik odśnieżony, brama odmalowana. Przeszłam przez bramkę, na moje nogi skoczył maleńki, czarny piesek. Uwielbiałam zwierzęta, gdy jeździłam do rodziców mamy na wieś, zawsze biegałam ze stadem piesków i doglądałam kotki, toteż tym razem pochyliłam się i pogłaskałam kundelka, który wesoło odbiegł ode mnie. 

Weszłam po schodkach i niepewnie kliknęłam dzwoneczek, widziałam samochody na podjeździe, czarna Toyota, czerwona Mazda i jakaś mniejsza, srebrna Toyota, stwierdziłam, że Krzysiek na pewno musiał przyjechać, a któryś z tych samochodów jest jego. Poprawiłam na ramieniu torebkę i oczekiwałam aż ktoś otworzy mi drzwi, w których już po chwili znalazła się moja matka. 

- Ana, skarbie. Wchodź, wchodź, proszę. - uśmiechnęła się czule i przepuściła mnie w drzwiach. Wyglądała jak zwykle, nienagannie. Blond włosy idealnie proste, piękna sukienka w ciemno różowym kolorze opinała jej chude ciało, a sama uśmiechała się od ucha do ucha. Czy ten uśmiech świadczył o radości, że przyszłam? Być może tak. 

- Dzień dobry, mam nadzieję, że nie spóźniłam się. - odparłam spokojnie, bo faktycznie było kilka chwil po 16, ale taka moja natura, nigdy nie jestem na czas. Przeszłam przez drzwi i znalazłam się w dobrze mi znanym przedpokoju. 

Na wprost mnie były schody na górę, gdzie znajdowały się mój i Krzyśka pokój, sypialnia rodziców i dwa pokoje gościnne; zaraz po prawej drzwi do salonu, trochę dalej do łazienki i toalety, ponieważ nasz dom był budowany lata temu, więc istniała rozdzielność między toaletą, a łazienką, a po lewej wejście do wielkiej kuchni. Od razu dało się zauważyć, że oprócz rozkładu, który był taki sam, zmieniło się wszystko. Nie było już boazerii na ścianie korytarza, a królowała biała kostka, parkiet z podłogi również zniknął, a zastąpiły go ciemne panele. Widać, że dom przechodził całkiem niedawno remont, ponieważ był urządzony w stylu nowoczesnym, z dużą ilością bieli i szarości. Stracił na wartości. 

- Daj spokój, Krzysztof zawsze się spóźnia, więc przyzwyczaiłam się. - machnęła ręką i zaprosiła mnie za sobą. Przeszłyśmy przez biały, przestronny korytarzyk, przed wejściem do salonu zatrzymał mnie głos dziewczyny mojego brata. Od razu odwróciłam się w jej stronę, a w oczy rzuciły mi się przepiękne blond włosy, a zaraz po nich niebieskie oczka. Dziewczyna była prześliczna, a jeszcze w połączeniu z tą szarą sukieneczką, którą miała dziś na sobie, wyglądała tak bardzo dziewczęco, uroczo. 

- O cześć. -z uśmiechem podeszła do mnie, wyglądała zupełnie tak jak ją zapamiętałam, aż dziwiłam się, że nadal jest z moim bratem, bo w szpitalu nie miałam okazji jej widzieć. - Miło Cię zobaczyć. - posłała mi szczery uśmiech i przytuliła. Zdziwiłam się jej niecodziennym gestem, ale odwzajemniłam uścisk. 

- Cześć, Ciebie również. - odparłam spokojnie, posłałam jej szczery uśmiech. Miałam wrażenie, że ona również szczerze się ze mną przywitała, że nie robiła tego pod publikę, a to chyba dobre wrażenie. Kobieta machnęła ręką w stronę salonu. 

- Chodź do salonu, przedstawię Ci wszystkich... - zaczęła, ale później zobaczyła nieprzyjemny wzrok mojej matki, której spojrzenie tryskało iskrami wkurzenia, oj chyba ktoś tu ma ciężką relację z teściową. 

- Nie, nie spokojnie. - odezwałam się, przerywając tą wymianę spojrzeń. Nie chciałam być powodem do kłótni matki z przyszłą synową. - Wyraziłaś się adekwatnie do sytuacji. - roześmiałam się cicho, na co dziewczyna posłała mi ciepły uśmieszek, ułożyła dłoń na moich ramionach i przeszłyśmy do salonu. 

W tamtym momencie czułam się jak w przedszkolu, gdy dochodzisz nowa do grupy i Pani na środku sali przedstawia Cię nowym osobom z klasy. Stałam na środku salonu, w którym znajdował się wielki, jadalniany stół, a za nim siedzieli prawie wszyscy. Moja babka, przy której na łokciu podpierał się dziadek, zaraz obok nich córka mojej mamy, na szczycie jej ojciec, a po drugiej stronie Krzysztof, który siedział tyłem do nas. Obok niego były dwa wolne miejsca, więc domyśliłam się, że to dla mnie i Oli, z drugiego szczytu było zarezerwowane dla mamy. Dziewczyna, która była cholernie podobna do mojej matki, wgapiała się we mnie swoimi niebieskimi tęczówkami, blond włosy spadały na jej ramiona, a uśmiech krył się gdzieś w cieniu twarzy. Czułam się mega dziwnie, ta cisza trwała pewnie jakąś chwilę, dla mnie była wiecznością. Mężczyzna, mąż mojej matki, również wpatrywał się we mnie, miał siwe włosy, niebieskie oczy i wielki nos, na jego wąskich wargach nie czaił się żaden uśmiech, nie widziałam by jego kąciki ust wędrowały do góry, wręcz przeciwnie, był jakby zły. 

DIABEŁ SIĘ TYLKO UŚMIECHNĄŁ | QUEBONAFIDExKRZYKRZYSZTOFOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz