|2| Rozdział 108

971 142 28
                                    

Ociągałam się przez weekend, ale na miły poniedziałek łapcie rozdział. 100 gwiazdek - kolejny :D

- Naprawdę nie miał kiedy sobie umrzeć. - burknęła Anastazja, wchodząc z niezadowoloną miną do swojej kuchni, w której Krzysztof smażył naleśniki, a matka przeglądała jakieś gazety. Siadła na krześle obok kobiety i złapała łyk herbaty z jej kubka. 

- Ana takich rzeczy się nie wybiera. - skarciła ją mama, patrząc na córkę ze zmarszczonymi brwiami. 

- No przecież wiem, że nie. Ale on zrobił to specjalnie, nie mógł wcześniej, albo poczekać trochę na mnie. Teraz zostałam sama z całą tą kliniką, a na skrzynce mam informację, że ten jego zastępca od siedmiu boleści idzie na urlop zdrowotny, a dyrektor szpitala coś tam innego. Mamo oni się wszyscy na mnie mszczą? Bo ja już nie wiem jak mam to nazwać. - westchnęła dziewczyna, pokładając głowę na blacie stołu. 

- Dyrektor? - zdziwiła się kobieta, patrząc z niezrozumieniem na córkę. 

- Sam i ja to właściciele, on był dyrektorem, ale był też jeszcze jeden dyrektor, mianowany po śmierci ojca. Teoretycznie ja jako właścicielka zostałam z jednym zastępcą tego drugiego dyrektora, skomplikowane. - machnęła ostatecznie ręką. - Brakuje mi kadry do szpitala, to jest problem. A nie mam kogo się poradzić, bo wszyscy jakby mają niewiele wspólnego z medycyną. 

- A może ty nie potrzebujesz kogoś kto się zna na medycynie, a kogoś kto umie zarządzać i wychodzi mu to całkiem nieźle. Mówiłaś kiedyś, że ta żona Chrisa pracuje w domu starców, wydaje się porządną kobietą, może ona mogłaby? 

- Co kto mógłby, ja mogę? - zaoferował się Kuba wchodząc do pomieszczenia, w odpowiedzi Ana wywróciła oczami. Zaczynała denerwować ją ta jego otwartość i chęć pomocy na każdej płaszczyźnie. 

- Raczej nie, chyba, że chciałbyś w kitlu biegać po szpitalu. - roześmiał się Krzysiek, wyobrażając sobie swojego kumpla w białym ubraniu i laczkach na korytarzu kliniki Any. 

- Ajajaj ale zabawne.  - wywrócił oczami, spoglądając na kobiety, które z niedowierzaniem, a wręcz delikatną kpiną wsłuchiwały się w wymianę słów panów. 

- Przestańcie. - westchnęła w końcu dziewczyna, układając dłoń na klatce brata, gdy już chciał podejść do kumpla. - Podwieziesz mnie do kliniki? - zapytała Grabowskiego, licząc że przystanie na jej prośbę, a ta oderwie go na chwilę od jej brata, z którym od jakiegoś czasu ciągle się spinał, a ona nie mogła zrozumieć dlaczego i co jest tego powodem. 

- Jasne, a podjedziemy później jeszcze do Targetu? Wcześniej nie mogłem sam znaleźć, a chciałbym kupić kilka rzeczy. - poprosił ją, idąc za dziewczyną do jej pokoju, gdy nie zamknęła za nim drzwi, czuł, że dostał pozwolenie by wejść za nią, co też zrobił. 

- Jak chcesz. - wzruszyła ramionami, chowając do torby swój laptop. - Będziesz na mnie czekał? Mogę Ci pokazać drogę i pojedziesz w czasie, w którym ja będę w klinice. - zaproponowała, spoglądając na chłopaka, który opierał się o futrynę. Nie wyłapała tego, że on chciał jechać z nią, gdziekolwiek. 

- Myślałem, że będę mógł wejść z Tobą, jeszcze kiedyś obiecałaś mi, że jak będzie okazja to pokażesz mi kawałek swojego światka. - przypomniał jej, obserwując jak wciągała na siebie za dużą bluzę, nie musiał długo główkować by domyśleć się, że materiał należy do Nathaniela. 

- Kiedyś, Kuba kiedyś. - zaznaczyła, wymijając go w drzwiach. 

- Myślałem, że to wciąż aktualne. - wybronił się, wchodząc za dziewczyną do przedpokoju, chodził jak jej cień, a tylko chciał zdobyć jej uwagę. 

- Aktualne czy nie, nie zabronię ci wejść do środka. - wywróciła oczami, chowając sznurówki do butów. - Gotowy jesteś? Bo ja już wychodzę. - zastraszyła go, sprawiając, że uśmiech pojawił się na ustach Marii, która obserwowała tą dwójkę z kuchni. 

- Moment no. - pokręcił głową, idąc do swojego dotychczasowego pokoju, pod nosem szepcząc coś o kobietach. 

- Mam nadzieję, że się przesłyszałam. - stwierdziła, gdy pojawił się przy niej z męską saszetką w ręku. 

- Jasne, kobiety na najpiękniejszy wytwór natury. - uśmiechnął się, wciągając na swoje stopy buty. 

- Tak ma być. - puściła mu oczko, wciskając w ręce kurtkę, ale już nie czekała aż do niej dołączy, a sama wyszła z mieszkania, krzycząc słowa pożegnania do swojej matki. 

- Bywa okropna. - stwierdził głośno, spoglądając na matkę przyjaciela. 

- Wytrzymasz, dla jej dobra. - puściła mu oczko, znikając w kuchni, a chłopak wyszedł z mieszkania za dziewczyną.

DIABEŁ SIĘ TYLKO UŚMIECHNĄŁ | QUEBONAFIDExKRZYKRZYSZTOFOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz