Rozdział 4

1.7K 105 60
                                    


Powrót do rodzinnej miasta wiąże się z powrotem wspomnień, czasem takich, o których wolimy nie pamiętać. Są miejsca, w których pierwszy raz się przewróciłaś, bazarek, na którym kłóciłaś się z bratem o to kto będzie wkładał warzywa do torebki, boiska, na których krzyczałaś "podaj", ale byłaś tak kiepska w piłkę nożną, że nikt nie brał Cię na poważnie, ławki szkole, w których przesiedziałaś tyle chwil, ale do tej pory nie wiesz czemu w Polskim są te dziwne znaki.  Jednakże są też miejsca, w które wrócić nigdy nie chcesz. Ja też mam wiele takich miejsc w swoim rodzinnym tym mieście, one kojarzą mi się z ciężkimi chwilami, takiej nieporadności, smutku i tysiąca pytań dlaczego, odpowiedzi są wciąż nieznane.

Spotkanie u notariusza, u którego jest testament mojego ojca mamy na 13, więc zdążyliśmy jeszcze przejść się po Ciechanowie. Sam z samego rana zganił mnie  z łóżka bo nie wiedzieć czemu, bardzo nalegał na spacer po moim rodzinnym mieście. Zjedliśmy szybkie śniadanie i wyszliśmy na miasto, nie miałam pojęcia gdzie powinnam go zabrać, w sumie sama nie widziałam gdzie mam iść.

Z pomocą przyszedł nam Pan taksówkarz, który podrzucił nas na Plac Kościuszki, kazał iść prosto przez Warszawską, później na rynek, a na koniec Zamek Książąt Mazowieckich. Właśnie taką drogę obraliśmy. Zmieniło się dosłownie wszystko, to nie był już ten sam Ciechanów. 

Kiedyś pełno było samochodów na jednej z tych ulic, którą teraz nazywa się deptakiem i auta nie mają tu wstępu, budowle kompletnie się pozmieniały. Po prostu to miasto zaczęło tętnić życiem, oczywiście to nie jest Warszawa, żeby co chwilę człowieka spotykać, ale znacznie bardziej się rozwinęło. To na pewno na plus. 

- Zaprowadzisz mnie pod Twój dom rodzinny? - zapytał nagle Samuel, więc odwróciłam głowę w jego stronę i zmarszczyłam brwi. 

- Po co? - mężczyzna wzruszył ramionami i kopnął jakiś kamyk, który wpadł mu pod stopy. 

- Chcę zobaczyć jak mieszkał Mikołaj. - odpowiedział jakby to było oczywiste. 

- Nie ma takiej potrzeby, poza tym mogę Ci pokazać zdjęcia jak jakieś znajdę w Bostonie. - wzruszyłam ramionami i trochę przyśpieszyłam kroku. 

- Daleko jesteśmy tego domu? - mężczyzna nie dawał za wygraną i drążył bardzo niewygodny dla mnie temat.

- Tak, wystarczająco daleko by tam nie iść. - burknęłam pod nosem, poprawiłam swoje okulary korekcyjne, które w sumie nosiłam dość często w ostatnich chwilach. 

- Chcę po prostu zobaczyć, Ty na pewno też chcesz. - wcale nie byliśmy daleko, jakieś kilka metrów, może kilometr, na spokojnie dotarlibyśmy tam na pieszo, ale ja po prostu nie chciałam tam iść. Tam się wychowałam, postawiłam pierwsze kroki i powiedziałam pierwsze słowa, ale to w Bostonie rozłożyłam skrzydła, zaczęłam latać. Tam był mój dom, ten do którego wracać chciałam, a do Polski wracać nie chcę. 

- O co to, to na pewno nie. - roześmiałam się sztucznie i pokręciłam głową. - Specjalnie wczoraj podkreśliłam, że wolę kolację na jakimś neutralnym gruncie, a nie mój dom rodzinny. Zresztą dobrze znasz mój dom rodzinny, ja mieszkam w Stanach, tam jest mój dom. - sarknęłam pod nosem i wyjęłam telefon by zrobić kilka zdjęć.

- Mylisz się. - Sam włożył dłonie do kieszeni i patrzył przed siebie, posłałam mu znudzone spojrzenie. 

- Ty się mylisz, w ogóle wracamy do Stanów, a imiona Maria, Krzysztof, Adam i Janina nie istnieją w naszym słowniku, zapamiętaj to. - wytknęłam go palcem, ale ten tylko przewrócił oczami. 

- Będziesz żałowała. - skomentował krótko.

- Och daruj sobie już te umoralnianie. - wyrzuciłam ręce w powietrze, przeszliśmy kawałek, po którym na szczęście nasza rozmowa nabrała tematu czysto kumpelskiego, opowiadałam Samowi o tym jak wyglądało to kiedyś, a ten zadziwiał się Polskimi budowlami. 

DIABEŁ SIĘ TYLKO UŚMIECHNĄŁ | QUEBONAFIDExKRZYKRZYSZTOFOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz