Rozdział 32

99 5 4
                                    

Natychmiast odebrałam.
-Halo?
-Dobry wieczór. Czy rozmawiam z panią Martyną?
-Tak, to ja. Co z Alanem?
-Wybudził się- poczułam, jak kamień spada mi z serca, a do oczu napływają łzy szczęścia- Jutro może pani do niego przyjechać. Dzisiaj potrzebuje spokoju.
-Dobrze. Będę na pewno. Dziękuję bardzo!
Rozłączyłam się i zaczęłam skakać. Nie obchodziło mnie, czy wszystko słychać pode mną. Mój Alan się wybudził! Żyje! Poszłam się umyć, po czym położyłam się spać. Nadal byłam podekscytowana, jednak wiedziałam, że muszę się wyspać. I nagle naszła mnie myśl. Przecież nikt nie wie o wypadku. Ani Alana rodzice, ani Mohammed, Alexander, czy Gunnar. Muszą się martwić. Nawet nie wiem, czy odwołali poprzedni koncert. Nie dzwonili, nie odwiedzali mnie, ani Alana. Trudno, jutro będę o tym myśleć. Chwilę leżałam, po czym odpłynęłam w objęcia Morfeusza.
                                ***
Obudziłam się o 8 z pomocą budzika. Natychmiast wstałam i zaczęłam się ogarniać. Tak bardzo nie mogłam się doczekać, aż w końcu zobaczę się z Alanem. Szybko umyłam zęby, ubrałam się i uczesałam, po czym wyszłam z hotelu. Nie malowałam się, bo nie wyglądałam aż tak źle. Wsiadłam w pobliski autobus i już po 15 minutach byłam na miejscu. Wbiegłam do szpitala i zaczęłam szukać wzrokiem lekarza, który po chwili do mnie podszedł.
-Dzień dobry. Mogę zobaczyć się z Alanem?
-Dzień dobry. Tak, może pani. Proszę za mną.
Poszliśmy w kierunku sali Alana. Gdy tylko lekarz otworzył przede mną drzwi, wbiegłam do środka i rzuciłam się na chłopaka.
-Alan!- krzyknęłam szczęśliwa.
Ten spojrzał na mnie zdezorientowany, najwyraźniej jeszcze nie ogarniając co się dzieje, ale po chwili się uśmiechnął.
-Martiś!- rozłożył przede mną ręce, a ja się w niego wtuliłam.
-To ja może państwa zostawię...- powiedział lekko zmieszany lekarz, po czym opuścił salę.
-Alan, wiesz jak mi stracha narobiłeś?
-Wiem, przepraszam. Już więcej tego nie zrobię, obiecuję.- powiedział, po czym mnie czule pocałował. Tak bardzo za tym tęskniłam.- Długo tak leżałem?
-Jakiś tydzień, może półtora... Tak czy siak cholernie się stęskniłam...- tym razem to ja go pocałowałam
-Ja za tobą też. Kocham Cię.
-Ja ciebie też.
-Tak w ogóle to ci nie podziękowałem.
-Za co?- spytałam wybita z tropu
-Za nerkę. Nie musiałaś tego robić.
-Ale chciałam. I nie żałuję.
-Dziękuję.
-Nie masz za co. Teraz ja cię będę ochrzaniać.- zaśmialiśmy się- Alan...
-Hmm?
-Bo... Wczoraj wieczorem nad tym myślałam i... Dzwonił do ciebie Mohammed, Alexander lub Gunnar?
-A ci powiem, że nie wiem.- sięgnął po telefon, po czym go odblokował- Tak. Dzwonili wszyscy. A co?
-Bo wiesz... Koncert na pewno został odwołany, do mnie nie dzwonili, ani nie przychodzili do pokoju, więc myślałam, że... W sumie to nic nie myślałam...
-Czekaj, zadzwonię do Mohammeda.
   Jak powiedział, tak zrobił. Chwilę z nim rozmawiał, po czym się rozłączył.
-Tak, odwołali. Nie dzwonili do ciebie, bo nie mają numeru. Kiedy nie przyjechaliśmy na próbę, pojechali do hotelu, ale nikt nie otwierał przez prawie tydzień. W końcu odpuścili.
-Cholera, jaka ja głupia- pacnęłam się ręką w czoło- Powinnam od razu skojarzyć, że nie mają numeru.
-Przestań być dla siebie taka surowa. Pomyłka ludzka rzecz. Zresztą na pewno byłaś zdenerwowana, a w takich momentach człowiek nie myśli logicznie.
Czasami mam wrażenie, że Alan po prostu mi czyta w myślach. Jak to jest, że ja powiem zaledwie 3 słowa, a on już wie dokładnie, o czym myślę. Od A do Z.
-Przyjadą tu?
-Tak. Mohammed powiedział, że będą za pół godziny.
-Szybcy są.
-Szybcy? To są największe ślimaki, jakie w życiu spotkałem.- zaśmiałam się- Serio. Dla nich 5 minut to 15, a strach dopiero pomyśleć, co to dla nich pół godziny.
Jakże niezwykle interesującą rozmowę przerwał nam dźwięk otwieranych drzwi. Stał w nich nie kto inny, jak Mohammed, a tuż za nim Alexander i Gunnar. O rany. To nawet nie 3 minuty. Spojrzałam na Alana, a on tylko wyszczerzył zęby.
-No! Nie wiedzieliśmy, co się z wami dzieje. Cześć.- powiedział Moh, po czym przytulił mnie, zbił grabę z Alanem, a jego kompani uczynili to samo. Zaczęliśmy rozmawiać, a właściwie to chłopaki zaczęli rozmawiać o koncertach. Oczywiste jest, że te które miały odbyć się w ciągu najbliższych 3 miesięcy, zostaną odwołane. Z jednej strony to dobrze, bo Alan odpocznie, ale z drugiej będzie musiał wrócić do Bergen, co oznacza że nie będziemy mogli się spotkać. Wiadome jest, że będę starać się jak najdłużej cieszyć się jego obecnością, ale wiem, że ta rozłąka nie będzie dla mnie łatwa. Mogłabym jechać z Alanem, ale mam jeszcze niespełna 3 miesiące nauki. Właściwie to 2, bo brałam zwolnienie. Będę cholernie tęsknić, ale no cóż... Nic na to nie poradzę. Zresztą Alan też. Ma inne koncerty za granicą i najlepiej, żeby się kurował w domu, a nie w hotelu. Dziwne też jest to, iż lekarze nie poinformowali o niczym rodziny Alana. Myślałam, że zawsze szukają w kontaktach ostatni wybierany numer, lub kogoś bliskiego, po czym dzwonią. A tu? Nic. Witajcie w Polsce. Wciąż się nad tym wszystkim zastanawiałam, aż w końcu z zamyślenia wyrwał mnie głos mojego chłopaka.
-O czym tak myślisz?
-Ja? O niczym. Jakoś tak się zamyśliłam...
-Wszystko ok?
-Tak- okłamuję samą siebie
-No powiedzmy, że ci wierzę...
    Cholera, naprawdę czasami mam wrażenie, że Alan zna mnie od wielu lat. A nie, sorry. On zna mnie lepiej, niż sama ja. Po kilku minutach do sali wszedł lekarz, informujący Alana o tygodniowym pobyciu w szpitalu. Gdy wyszedł, chłopak przeciągle jęknął, na co się zaśmiałam.
-Ha ha, bardzo śmieszne- powiedział, próbując udawać poważnego.
Dalej rozmawialiśmy i śmialiśmy się, po czym Alanowi chyba się coś przypomniało.
-Ej, kochana. Ty lepiej już leć. Pamiętasz, co ci mówiłem o wychodzeniu samej?- uniósł brew w górę
-Daj spokój. Odwieziemy ją.- wtrącił się Mohammed
-Naprawdę to nie problem?- zapytałam
-A czemu miałby być problem? Jedziemy w to samo miejsce- zaśmiał się
-Dziękuję
-Nie masz za co- mrugnął do mnie
-Ej, bo będę zazdrosny- tym razem wtrącił się Alan, śmiejąc się. Mohammed najwyraźniej chciał się jeszcze z nim podroczyć.
-No weeeź... Pooglądamy jakieś filmy... Pobawimy się w berka...- wszyscy wybuchnęli śmiechem- Potem pobawiny się chowanego... Będziemy dzwonić na obce numery i gadać teksty typu ,,ładne ma pani majtki"- wybuchnęłam głośnym śmiechem, gdy sobie to wyobraziłam.- No co? Trzeba szaleć. Możemy też zadzwonić z Martyny numeru do mojej mamy i gadać jakieś głupoty, udając pijanych...- czułam, że zaraz pęknę ze śmiechu. Może to, co mówił nie było jakieś śmieszne, ale sposób w jaki gestykulował i to tłumaczył, był po prostu komiczny. Siedzieliśmy tak jeszcze 3 godziny, aż w końcu postanowiliśmy jechać. Alan przyciągnął mne do siebie i bardzo czule pocałował.
-O jejku, jakie słodziaki!- krzyknął Gunnar, na co znów rozbrzmiała salwa śmiechu.
Wyszliśmy ze szpitala, po czym wsiedliśmy do samochodu i pojechaliśmy do hotelu. Gdy byliśmy na miejscu, moją uwagę przykuł mężczyzna stojący niedaleko naszego okna.
-Coś się stało?- zapytał Moh
-Nie, nie. Po prostu się zagapiłam.- wymusiłam uśmiech, na co chłopak obdarował mnie podejrzliwym spojrzeniem. Nie wiem, czy Alan im powiedział o stalkerze, ale przypuszczałam, że tak. W końcu musieli zauważyć moją nieobecność, kiedy mnie porwano.
-Martyna... Ja wiem, że nie znamy się długo i teraz możesz mnie wziąć za kretyna, że takie coś powiem, ale wiedz że możesz nam zaufać. Może to dziwnie brzmieć, ale wiążąc się z Alanem i nie tylko to mam na myśli, dołączyłaś do naszej małej Walkersowej rodzinki, w której wszyscy się wspierają. Jeśli będziesz miała jakiś problem, od razu wbijaj do nas. Choćby o 3 w nocy.- zaśmiał się, a ja mu zawtórowałam
-Naprawdę wam dziękuję za te miłe słowa i ogółem ciepłe przyjęcie, ale naprawdę nie musicie się tak o mnie troszczyć. Po prostu jestem przewrażliwiona. Nic się nie dzieje.
    Czułam się źle, kłamiąc w żywe oczy, ale nie miałam wyjścia. Nie mogę ich obarczać moimi problemami. Już i tak to zrobiłam. Wysiedliśmy z samochodu, a już 2 minuty później byliśmy w pokoju chłopaków. Alexander stwierdził, że nie mogę siedzieć sama i się nudzić. Oczywiście pozostała dwójka go poparła, więc... Nie miałam wyjścia. Graliśmy w prawdę czy wyzwanie. Od razu uprzedzam, że nie było sprośnych pytań, ani nic z tych rzeczy. Raczej takie zapoznanie się. Świetnie się bawiłam i nim się obejrzeliśmy, była już 22. Gdy miałam wychodzić, Mohammed od razu mnie zatrzymał, po czym odprowadził pod same drzwi mojego pokoju, twierdząc iż obiecał Alanowi, że nic mi się nie stanie. Naprawdę nie wierzyłam, w to co słyszę. Jest taki kochany. Troszczy się o mnie nawet wtedy, kiedy nie może. Umyłam się, po czym położyłam do łóżka. Niemal od razu zasnęłam.
************************************
Cześć wszystkim! Jak tam kwarantanna? Ja już mam dość tych lekcji... Do zobaczenia i miłego czytania!

Teraz wiem, co to znaczy szczęście...//Tymek & Alan Walker Pt.I ✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz