Prolog

422 12 0
                                    

Opieram się o potężne metalowe drzwi i wstrzymuję oddech. Muszę czekać. Minuty wleką się w nieskończoność. 

Stara, opuszczona fabryka, w której się znajduję, pogrążona jest w mroku. Po drugiej stronie hali wolną przestrzeń oświetla jedna żarówka. Wychylam się lekko zza rogu. Oprócz cichego poskrzypiwania nie ma oznak życia. Jestem sama. Odruchowo sięgam do kieszeni po telefon, by się upewnić, że na pewno jest wyciszony. Nie mogę sobie pozwolić na najmniejszy błąd. 

Nagle czuję dreszcz na plecach. Coś jest nie w porządku. Wsuwam urządzenie do kieszeni i ponownie wychylam się zza rogu. Nieobcy mi świst przecina powietrze. Po cichu liczę do dziesięciu. Nim docieram do końca, po drugiej stronie hali rozlegają się donośne głosy mężczyzn. 

- Zabezpieczyć towar. Nie chcę widzieć najmniejszej rysy. 

- To profesjonaliści. 

- Profesjonalistą nazywałeś też tego niedojdę, który schrzanił poprzednią akcję. Szef powiedział, że tym razem pozbędzie się każdego, przez którego będzie stratny... Ruszajcie się... Co ty wyprawiasz?!

- Szefie, ale ten towar... 

- Ktoś ci kazał tam zaglądać?! 

Wystrzał z broni. Wzdrygam się, choć nie powinno mnie to zaskoczyć. 

- Za dziesięć minut pojawią się ciężarówki. Macie niecałe pół godziny, by je załadować. O północy transport wyruszy do klienta. 

Dwaj mężczyźni w czarnych marynarkach ruszają w stronę mojej kryjówki. Zbyt gwałtownie reaguję i zahaczam o plandekę, która pod wpływem wstrząsu, wprawia w drganie metalowe narzędzia. Nie - myślę, obserwując, jak kilka starych łopat z brzękiem opada na ziemię. 

- Słyszałeś to? 

Mam tylko jedną szansę, by się uratować. Rzucam się biegiem w stronę drogi, nie przejmując się tym, że moje buty zbyt głośno uderzają o ziemię. Myślę tylko o tym, by jak najszybciej stąd uciec. 

- Masz coś? 

Teraz albo nigdy - mówię w myślach. Muszę wydostać się przez dziurę w płocie, przebiec kilka metrów i będę bezpieczna. Księżyc oświetla mi drogę, więc z łatwością udaje mi się pokonać kilka przeszkód, przez co zyskuję na czasie. Gdy docieram do przejścia w płocie, odciągam siatkę na bok. Dwiema stopami ląduję po drugiej stronie płotu i oddycham z ulgą. Gdy mam pewność, że nikt mnie nie widzi, ruszam bezszelestnie w stronę głównej drogi. 

Wyciągam telefon z kieszeni. Jest prawie północ. Na pewno właśnie ładują ciężarówki, więc mam jeszcze kilka minut, nim wyruszą. Na ekranie widzę nową wiadomość, ale nim udaje mi się ją przeczytać, czuję na karku nieprzyjemne ukłucie zimna. 

- Odłóż zabawkę na bok - głos mężczyzny jest niski, bezbarwny, jakby wypowiadanie tych kilku słów nie robiło na nim żadnego wrażenia, podczas gdy u mnie wywołuje spływające po skórze kropelki potu. 

- No już - pogania mnie, dociskając pistolet do mojej skóry. Niezbyt gwałtownie unoszę obie ręce i wypuszczam telefon, który po chwili ląduje w błocie. Nagle czuję dłoń mężczyzny na plecach. 

- Masz coś jeszcze? - pyta, ale nim zdąży usłyszeć odpowiedź, wyślizguję się i z całej siły łokciem uderzam go w brzuch. Broń wypada z jego dłoni, a on sam zgina się w pół. Mam zaledwie kilka sekund, nim się pozbiera. Za mało, by zgarnąć broń, pozostaje tylko biec. Biegnę przed siebie na oślep, dziękując w duchu za całe lata porannego joggingu. 

- Wracaj tu ty... - dociera do mnie z oddali głos mężczyzny. Czuję, jak gałęzie drzew smagają moje przedramiona, gdy przecieram się przez chaszcze. Myślę tylko o tym, by znaleźć się jak najdalej stąd. W ogóle nie powinno mnie tu być. 

- Nie uciekniesz przede mną - mężczyzna nie daje za wygraną. Nie dziwię mu się. Widziałam, czym się tu zajmują, widziałam ich twarze. Może i oni są niebezpieczni, ale to ja jestem dla nich zagrożeniem. A raczej to, co widziałam. 

Wypuszczam gwałtownie powietrze z płuc, gdy kilka metrów przede mną widzę drogę. W oddali migają światła reflektorów. Jeśli te auto się zatrzyma, uda mi się stąd uciec. Wybiegam na drogę i zaczynam machać natrętnie rękoma, by przyciągnąć uwagę kierowcy. Auto zwalnia. Biegnę w jego stronę. Gdy dobiegam do drzwi pasażera, szyba się opuszcza. Zanim udaje mi się cokolwiek powiedzieć, powietrze przecina huk. Chwytam za klamkę drzwi od samochodu. Nie mogę oddychać. Czuję mrowienie na skórze, co może oznaczać tylko jedno. Ostatkiem sił sięgam po telefon, uświadamiając sobie, że leży gdzieś daleko w błocie. Jednocześnie jestem pewna, że nie zdołałabym nikogo powiadomić. Próbuję zlokalizować miejsce postrzału. Może udałoby mi się zatamować krwawienie. Nawet nie zapamiętuję twarzy kierowcy. Wiem tylko, że na drzwiach auta jest krew. Po chwili nastaje ciemność. 

The daughter of the crimeOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz