Rozdział 6 - „Konkrety"

145 6 4
                                    

Z zaciśniętą szczęką zerknęłam w stojące, rozbite przed rokiem lusterko. Badałam wzrokiem dokładnie każdą drobną zmarszczkę, niedoskonałość i bliznę na mojej twarzy. Na koniec zostawiłam sobie swoje oczy, gdyż one zwykle były dla mnie najtrudniejszą częścią, podczas malowania swojej twarzy. Nie ważne jak lekki i szybki był mój makijaż; nie lubiłam patrzeć sobie w oczy, ponieważ były szare, wyprane z emocji i pełne dawnych okrucieństw.

Dokładnie zakryłam korektorem kilka pryszczy oraz różowawą bliznę na mojej skroni, której po dokładnym zamalowaniu, na szczęście nie było widać. Nie przepadałam za nimi. Za białymi lub różowymi kreseczkami zdobiącymi moje odkryte partie ciała. Najzwyczajniej przywoływały dawne wspomnienia, które choć zamazane, wciąż tkwiły w mojej pamięci.

Westchnęłam cicho i zdecydowałam się zrobić nieco mocniejszy makijaż, choć była niedziela, a ja przecież nigdzie nie wychodziłam. Poniekąd lubiłam to robić, jednak każdego dnia robiłam go głównie ze względu na to, że uważałam, że to moja powinność i obowiązek.

Po prostu lubiłam też się czuć atrakcyjna sama dla siebie.

Chwyciłam między palce produkt, którym następnie wykonturowałam swoje wklęsłe policzki, najeżdżając na wysokie kości jarzmowe. Były w zasadzie jedynym, co tak bardzo wielbiłam w mojej twarzy, choć dodawały niebrakującej mi surowości i chłodu, który poniekąd był moją nieodłączną cechą. Nie ważne, jak wiele emocji odczuwałam w danym momencie, moja blada twarz, wciąż była obojętna do szpiku kości.

Pociągnęłam ciemne brwi kredką, na oczach zrobiłam kreski, a na usta nałożyłam bordową pomadkę, która idealnie kontrastowała z moją bladą karnacją.

Niektórzy mówili, że wyglądałam jak wampir i potrzebowałam słońca, jednak ja wolałam tego nie robić, ponieważ doskonale wiedziałam, że z krwiopijcy zmieniłabym się w dojrzałego pomidora.

Zawsze wyglądałam wtedy zabawnie, choć nie było w tym nic związanego z zabawą. Oparzenia po prostu bolały.

Odeszłam od biurka i wybrałam z szafy jakieś pierwsze lepsze ubrania, które idealnie nadawały się do chodzenia po domu. Ruszyłam do łazienki i przebrałam się w niej, nie zwracając uwagi na unoszącą się w powietrzu chłodną parę po moim porannym prysznicu.

Wychodząc z łazienki, rozejrzałam się po domu, nasłuchując, jednak po chwili stwierdziłam, że ponownie jestem sama. Zresztą nie było to niczym dziwnym, ponieważ matka często pracowała nawet w niedziele, najczęściej zabierając mojego brata — Maksa do jednej z jej koleżanek.

Sięgnęłam do kieszeni po swój telefon, z którego włączyłam swoją ulubioną składankę różnych piosenek i wzięłam się za śniadanie. Wstawiłam wodę na kawę i zaczęłam kroić szczypiorek, później kładąc go na swoich kanapkach z szynką. Byłam poniekąd perfekcjonistką, lecz czasem nazbyt leniwą. Nawet teraz głupi szczypiorek musiał leżeć w równych odstępach między sobą.

Zajadałam się swoimi kanapkami, popijając gorącą, czarną kawę. Była idealna; mocna i w odpowiedniej temperaturze, która ani nie parzyła mi języka, ani nie była zbyt chłodna. Po prostu gorąca, lecz nie za bardzo. Optymalna.

Myślami ponownie powróciłam do wczorajszego wieczoru i mojego kompletnego braku opanowania, które przecież tak bardzo sobie ceniłam.

Wiedziałam, że ciągłe niemówienie moim przyjaciołom o mojej przeszłości, nie tylko we mnie wzbudzało dość skrajne emocje. Trzymałam w sobie wiele rzeczy, i choć przez to jeszcze bardziej możliwy był mój kolejny wybuch. Wolałam jednak, żeby wszystkie moje sekrety pozostały nieodkryte. Zresztą rozmawianie z nimi, o tym, co kiedyś było, należało do czynów aż nazbyt nieodpowiedzialnych.

Zapadnia Przeszłości [Poprawa]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz