Maraton 2/3
Przymknęłam oczy, uśmiechając się do siebie. Mimo że przed chwilą przeżywałam małe załamanie, to aktualnie moja twarz przybierała jedną z moich najgorszych twarzy. Jedną z twarzy, której sama się obawiałam. Doskonale wiedziałam, że ten przerażający do szpiku kości uśmiech i puste tęczówki nie zwiastowały niczego dobrego. Mój mózg się praktycznie wyłączał w takim stanie. Nie byłam sobą.
Nigdy nie byłam sobą. Posiadałam wiele masek, na jeszcze więcej okazji. Nie byłam człowiekiem, tylko zniszczonym demonem, który powodował destrukcję. Bo ja sama byłam niczym bomba czekająca, aż odliczanie się skończy.
Założyłam nogę na nogę, podpierając rękę na podłokietniku, a na niej mój podbródek. Miałam perfekcyjny widok na nich. Na ludzi, których nigdy nie obdaruję współczuciem czy kawałkiem dobrej mnie. Nie zasługiwali na to, tak jak ja nie zasługiwałam na Max 'a i moją matkę. Siali zniszczenie świadomie i teraz czekała ich kara. Nie zasługiwali na łagodność.
Czułam wyraźnie wypalające mnie spojrzenia, tuż obok, gdy wlepiałam swój wzrok w lustro weneckie, za którym były znienawidzone przeze mnie osoby. Nie zasługiwali na moją nienawiść. Na moją uwagę. Pomimo to, nadal siedziałam w swoim fotelu z zaciekawieniem obserwując ich wyczerpane i obsypane kurzem twarze. Ale oni nie cierpieli wewnętrznie, bo nadal byli tacy sami. Bolało ich, że nie mogą zaspokoić swoich zwierzęcych, i jakże ludzkich potrzeb. Pragnęli być w tylko im znanym miejscu, z dotychczasowymi rarytasami, ale to było niczym. Chciałam, żeby czuli się jak ja - źle psychicznie. Żeby ich skręcało. Żeby błagali o śmierć, nie mogąc wytrwać z samym sobą. Chciałam, żeby posmakowali czegoś tak okropnego, a ja bym się temu przypatrywała i wydawała rozkazy.
Dokładnie jak oni. Bo wcale nie byłam lepsza. Nic nie zwróci życia mojej rodziny, a mimo to wybrałam jedną z gorszych dróg.
Zemsta.
Z kamienną twarzą pociągnęłam za klamkę, ale drzwi ani drgnęły. Spróbowałam ponownie, ale skutek był wciąż ten sam. Lekko podirytowana odwróciłam głowę do osób znajdujących się w pomieszczeniu. Wbiłam w nich znaczące, zimne spojrzenie.
- Klucze – warknęłam, unosząc hardo podbródek. Pragnęłam, żeby ta dwójka skurwieli gniła tutaj po moich najgorszych torturach. Kierowały mną czyste emocje, co średnio działało na moją korzyść, ale czasami bywałam impulsywna i nie mogłam na to wpłynąć.
Zwłaszcza, że stracone osoby i rzeczy, do których się przywiązujemy przez długie lata, bolą najbardziej.
- Nie – rzekł Hector z namacalną powagą, której ja na ten moment nie potrafiłam odwzajemnić. Wręcz buzowałam z emocji, ale to właśnie żądza krwi była we mnie największa. Nigdy w życiu nie pragnęłam zrobić tylu bezlitosnych i makabrycznych rzeczy na drugim człowieku.
Chciałam, żeby cierpieli.
- Dawajcie te klucze – ponownie warknęłam, ale tym razem podnosząc nieco głos. Zacisnęłam dłonie w pięści, czując jak krew wydostaje się spod moich paznokci i zaczyna wyznaczać małe strużki. Wbiłam swoje wściekłe do granic możliwości spojrzenie w moich przyjaciół, przeskakując co chwila.
- Uspokój się, Tracy. Nie dostaniesz ich – Hunter zabrał głos, stojąc całkowicie rozluźniony. Jakbym wcale nie wyglądała jak zdesperowana psychopatka.
- Ja? Uspokoić kurwa?! – wrzasnęłam, ciągnąc ponownie za klamkę. – Dajcie mi, do cholery ten klucz! – krzyczałam, coraz agresywniej pociągając za kawałek metalu.
- Tracy ... - Usłyszałam cichy głos Danny'ego. Momentalnie odwróciłam do niego głowę, ciskając w niego piorunami. Nie był niczemu winny, ale ja musiałam. Musiałam się dostać do tego pieprzonego pokoju, za wszelką cenę. Podświadomie wiedziałam, że zadawałam im ból, raniąc siebie samą, ale ta głupia żądza opanowała moje ciało do tego stopnia, że już nic innego nie miało dla mnie znaczenia.

CZYTASZ
Zapadnia Przeszłości [Poprawa]
Tajemnica / Thriller[Korekta, poprawione rozdziały mają swoje tytuły] Życie Tracy Lee powoli zaczynało przypominać jeden, wielki schemat. Pragnęła jedynie zaznać upragnionego spokoju, lecz zakończyło się to dla niej trwaniem w miejscu, wraz ze swoją paroletnią chorobą...