Dobra, może jestem masochistką, ale to mój dotychczasowy rekord słów. Rozdział ma ich aż 4330!
Mam nadzieję, że ktoś to jeszcze czyta.
Nonszalancko wyszłam ze swojego auta, które zaparkowałam gdzieś na uboczu. Rozejrzałam się czujnie dookoła i przetarłam twarz dłonią. Pakowałam się w samą paszczę lwa, ale to nie miało jakiegokolwiek znaczenia. Moi przyjaciele i rodzina byli czymś najcenniejszym, co miałam. Nawet, jeśli następują zgrzyty to nie ma to znaczenia. Zawsze byłam w stanie rzucić wszystko w kąt dla nich.
Przeszłam przez dobrze znaną mi dziurę w płocie i spojrzałam na sam środek hali, w której już znajdowali się ludzie. Sam budynek był dogłębnie zniszczony i, jak widać, władze nie spieszą się z rozkazem zdemontowania byłej fabryki stali.
Pewnym krokiem ruszyłam w kierunku małego zbiorowiska. Byłam świadoma, że na pewno ktoś jeszcze jest w pobliżu, ale to nie było moim największym zmartwieniem. Ja byłam sama, ich było kilkanaście. Nawet najlepszy sprzęt nic by nie pomógł, ale nie poddam się bez walki. Chociaż? Może po prostu jestem przewrażliwiona? Ale, jak to mówią; ostrożności nigdy za wiele, a ja akurat dobrze o tym wiedziałam.
Czułam liczne ilości spojrzeń na mojej osobie, czułam, że jestem sztyletowana i oceniana, ale nie przejęłam się tym. Dumnie kroczyłam do źródła całego zbiorowiska. Gdy już dotarłam, swoje puste spojrzenie wbiłam w dziada od Garfielda, którego twarzą ostatnim razem uderzałam o kierownicę. W duchu zaśmiałam się lekko, odtwarzając tamto wydarzenie w głowie.
- Są wszyscy? – zwróciłam się do niego.
- Tak – odpowiedział.
- Jestem Tobias Coppe. Kwotą, jaką chciałbym przeznaczyć na waszą broń jest osiemset tysięcy dolarów – powiedział jakiś typ około czterdziestki, wystawiając dłoń w moją stronę. Miałam ochotę roześmiać się kpiąco. Przecież takie pieniądze są niczym w porównaniu do wartości, która przekraczała dwa i pół miliona dolarów. Rozumiem, jestem kobietą to mogę mieć mniejsze pojęcie o tym wszystkim, ale nie mam zamiaru dać się sobą pomiatać. Z resztą myśli, że ta maska dżentelmena coś mu da? Marzenie ściętej głowy.
- Scarlett Fuller – skłamałam, nie podając mu dłoni. – Zabawnym jest to, że taka cena absolutnie nie wchodzi w grę.
- Mogę znać powód? – Uniósł brew, a ja miałam ochotę, jak to mam w zwyczaju, zrobić to samo. Był taki głupi, czy może udawał? Obstawiam to pierwsze.
- Coppe, Coppe, Coppe – zacmokałam. – Jeśli wiesz, broń nie jest darmowa i ma swoją cenę, a ja nie mam zamiaru schodzić poniżej wartości faktycznej. Było to twoje zamówienie i powinieneś się liczyć z kosztami. Może nie masz naprawdę, tych pieniędzy, co? – lekko zaszydziłam, podchodząc do niego dwa kroki i uśmiechnęłam się lekko. Mężczyźnie twarz momentalnie pobladła. Och, czyżbym miała rację?
- Rozmawiałem z jednym, z twoich ludzi i jasno określił się, że osiemset tysięcy to rzeczywista wartość broni! – uniósł się, pozostając poważnym. – Może to ty mnie oszukujesz, mała szmato? – Tym razem to on podszedł do mnie o krok, wyglądając, jak wściekły Labrador.
Uniosłam brwi kpiąco, śmiejąc się lekko, a następnie odpowiedziałam:
- Cokolwiek z nim uzgodniłeś, na pewno nie znasz się na tym, co kupujesz – powiedziałam spokojnie.
- Doskonale wiem, co kupuję – oznajmił. Przyjrzałam się mocniej jego twarzy i byłam w stanie stwierdzić, że kłamie. Widać było tę bezradność i próbę pokazania swojej racji w jego oczach.
CZYTASZ
Zapadnia Przeszłości [Poprawa]
Mystery / Thriller[Korekta, poprawione rozdziały mają swoje tytuły] Życie Tracy Lee powoli zaczynało przypominać jeden, wielki schemat. Pragnęła jedynie zaznać upragnionego spokoju, lecz zakończyło się to dla niej trwaniem w miejscu, wraz ze swoją paroletnią chorobą...