Kontemplacja nad rzeczywistością

205 7 2
                                    

Życie jest niesprawiedliwe. W każdym przypadku. Robi z nami co chce i nie liczy się z konsekwencjami. Wydaje się, że my jesteśmy panami swojego życia, jednak nie. W ostatnich chwilach uświadamiamy sobie co zrobiliśmy źle, ale nie jesteśmy już w stanie tego naprawić. Zostajemy sami z naszymi problemami, tłamsząc je w sobie, aż w końcu doprowadzają nas one na skraj wytrzymałości oraz popychają do popełnienia pochopnych wniosków i czynów, których nigdy nie podjęlibyśmy się ze wsparciem bliskich. Człowiek z wiekiem sam znika ze świata, sprawiając, że ludzie automatycznie zapominają o nim i w efekcie sami sprowadzamy się do smutnego końca. Wraz ze śmiercią bliskich, zostajemy sprowadzeni na ziemię oraz spada na nas niejakie poczucie winy, że nie zrobiliśmy dla niej nic więcej oprócz obecności. Jest to jednak błąd. Obecność dla takiej osoby w ostatnich minutach jest naprawdę ważna. Jednak nic nie przerośnie szoku bliskich, gdy człowiek odchodzi niespodziewanie, poprzez wypadek lub samobójstwo. Uświadamiamy sobie, że ten uśmiechnięty człowiek miał przed sobą całe życie i ktoś śmiał mu je odebrać. Podłe jest typowo egoistyczne myślenie, że możemy panować nad czyimś istnieniem mając majątek lub lepsze wykształcenie. Z drugiej strony przygniatające poczucie winy dla najbliższej rodziny, która postawiona w przypadku śmierci samobójczej jej członka popada w niejaką depresję i poruszające uczucie bezradności.

*   *   *

- No, to Emily, powiedz swojemu chłoptasiowi papa. - powiedział nader opanowany i diabelsko uśmiechnięty Denim. Był cały w siniakach, a z nosa nadal sączyła się krew. Zapowiadały się niezłe kłopoty. Spojrzałam w ułamku sekundy w zielone tęczówki Jareda, które przekazały mi plan akcji. Nie wiedziałam, czy się powiedzie i czy ujrzę kiedykolwiek mojego ukochanego, ale zawsze warto próbować, gdy w grę wchodziło życie, a tym bardziej jego życie...

- Denim. - mruknęłam słodko - Ale czego ty tak właściwie chcesz? - odparłam, fantazyjnie trzepocząc rzęsami. Blondyn stojący koło mnie ścisnął moją rękę dając tym znak, że tego przecież nie było w planie. Byłam tego świadoma, ale chciałam go nieco ulepszyć. Raczej, moja natura tego pragnęła. Postanowiłam dla lepszego efektu podejść bliżej i puściłam rękę Jareda, który nie przyjął tego jakoś dobrze.  - Czemu zawracasz mi głowę? - kontynuowałam, przygotowując swoją psychikę do ucieczki i dalszych zdarzeń, które miałyby zadecydować o mojej przyszłości.

Moje retoryczne pytania nic nie dały i czułam się jakbym mówiła do ściany, ale nie zdołało mnie to zbić z pantałyku. Wskórałam przynajmniej to, że ciemnowłosy opuścił broń, która wycelowana była w zielonookiego, stojącego niedaleko, po mojej prawej stronie. To się nazywa prowokacja w moim stylu... I tak, byłam świadoma, że właśnie naraziłam się na kazanie tego starego dzbana, który zawsze musi brać wszystko na poważnie. Poradzę sobie z tym jakoś, ale na razie musiałam odłożyć to na później i zająć się teraźniejszością. Napastnik, bo chyba mogę tak określić ciemnookiego chłopaka, który miał w posiadaniu broń, zbliżał się w przerażająco szybkim tempie. Z automatu zaczęłam się wycofywać do momentu, w którym zderzyłam się z ramieniem blondyna. Nasze dłonie splotły się razem, co dodało mi trochę otuchy, ale zniknęła ona razem z uderzającym spojrzeniem tego przerażającego typa.

- Uwierz dziewczynko, - zaczął nie przestając kierować kroków w moją stronę - gdyby to ode mnie zależało - mruknął z szatańskim uśmiechem - to nie byłbym taki delikatny - szepnął, a ja otworzyłam z przerażeniem oczy, czując na żuchwie zimną teksturę jego broni oraz oddech, który powodował ciarki na moim ciele. - Ale o czym to ja... - powiedział, udając zamyślenie - Aaa, pożegnaliście się już? - odparł szyderczo.

W następnej chwili usłyszałam strzał, a moje ciało spotkało się z pokrytą piachem i kamieniami leśną dróżką. Poczułam ciepłą ciecz na moim policzku, ale nie było czasu na użalanie się nad sobą. W mig wstałam patrząc na leżącego Jareda i nieco oddalonego Denima. Nie byłam pewna co się stało, ale byłam pewna, że blondyn nie był ranny, ponieważ nie było widać śladów krwi na opinającym jego mięśnie ubraniu.

- Jared? - mruknęłam klękając na jednym kolanie i nachylając się nad chłopakiem. - Co się stało? - zapytałam. Ten tylko zerwał się szybko z ziemi i pociągnął mnie za rękę w stronę lasu.

- Nie czas na wyjaśnienia. - odpowiedział po chwili. - Musimy być cicho i ich zgubić. - powiedział, ciągnąc mnie dalej za sobą. Krew na moim policzku zdążyła już zaschnąć, a po chwili w ogóle zapomniałam o istnieniu tej rany, będąc zajęta omijaniem powalonych drzew i innych przeszkód.

1,5 godziny później...

Po jakimś czasie udało nam się zgubić napastników, ale tez niestety obycie w terenie. Teraz, gdy zrobiło się już całkiem ciemno byliśmy zdani na o dziwo bezpieczne i ciche miejsce pod ogromnym drzewem przy krawędzi lasu. Postanowiliśmy wspólnie przeczekać tę noc i rano wznowić poszukiwania samochodu. Plusem jednak można było nazwać nawet ciepłą temperaturę pomimo pory i fakt, iż nie musieliśmy się martwić już o własne bezpieczeństwo. Usiedliśmy pod ogromnym, rozłożystym dębem, a po chwili wtulona w chłopaka zasnęłam...

Obudziło mnie światło wyświetlacza telefonu blondyna, który na uboczu wymieniał z kimś wiadomości, uśmiechając się do urządzenia. Chyba nie byłam poinformowana o wszystkim.

- Jared? - zaczęłam - Co robisz? - zapytałam, doskonale znając odpowiedź na to pytanie. Chciałam jednak usłyszeć to od niego, bo może tylko mój mózg coś sobie ubzdurał. - Z kim piszesz? - dodałam, przejęta jego zmieszaniem.

- Z nikim. - odparł krótko - Idź spać, czeka nas długa droga. - odrzekł i włożył urządzenie do kieszeni jeansów.

- Wiem, że mnie okłamujesz - mruknęłam zawiedziona - ale nie jestem pewna czemu to robisz. - zakończyłam ze smutkiem w oczach. - Wiesz, że to ty chciałeś tego związku od samego początku, czyż nie? - zapytałam, spotykając się z jego zielonymi tęczówkami, nie potrafiącymi mi racjonalnie wytłumaczyć zaistniałej sytuacji. Wstałam, walcząc z okropnym bólem głowy i mdłościami. - Jared, o co ci chodzi? - powiedziałam zawiedziona jego zachowaniem.

- Przysięgam, że wkrótce się dowiesz, ale na razie nie mogę nic zdradzić. - odrzekł ze smutkiem, ale także swego rodzaju niemą prośbą w oczach. - Nie wierzę, że dalej nie masz do mnie zaufania. - dokończył po chwili swoją wypowiedź, a mnie ukłuło poczucie winy. Miał cholerną rację co do tego i on był tego świadomy, ale ja też miałam ku temu powody. Chłopcy w domu opowiedzieli mi jego przeszłość sprzed poznania mnie, ale dalej nie byłam pewna, czy wyzbył się on dawnych nawyków.

- Wracajmy - odparł po chwili, chwytając mnie za rękę i prowadząc w głąb lasu, tam, skąd przyszliśmy.

- Chwila, - odparłam - mam pomysł. - mówiąc to sięgnęłam do kieszeni jego kurtki wyszukując tam zawsze znajdujący swoje miejsce scyzoryk. Bez wahania podeszłam do drzewa i zrobiłam najbardziej banalną rzecz na świecie. Na korze drzewa od tej chwili po wieczność widniały dwie litery i okalające je serce. - Przepraszam za to wszystko. - odparłam, wracając do zielonookiego.

- Nic nie szkodzi - odrzekł, łącząc na chwilę nasze usta, by później wyruszyć w drogę powrotną, która kryła w sobie wiele niespodzianek...

Szczęśliwego Nowego Roku!

Mam nadzieję że rozdział wam się podobał. ;)
Zostawcie coś po sobie, to bardzo motywuje...

xxxdangerousx <3

To on ✓Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz