Była godzina 16.30, a ja nadal siedziałam w górze tych przeklętych ciuchów, ale tak to już ze mną było i tym razem nie spodziewałam się jakiejkolwiek zmiany. Wszystko, co było na początku nieciekawe, teraz przykuwało moją uwagę, tym samym odwodząc od pracy.
- Emily, jest sprawa - drzwi otworzył Shane, niczego się nie spodziewający. Bo w końcu skąd mógł wiedzieć, że będę przygnieciona górą ubrań. - Ummm... To ja eee... - mówiąc to powstrzymywał śmiech i drapał się po głowie - To przyjdę może później... - wraz z tymi słowami zaczął się powoli wycofywać.
- Nie, co się stało? - wstałam nagle, omal nie przewracając się o jakąś niezidentyfikowaną część garderoby. Chłopak chwilę przed upadkiem poratował mnie swoim ramieniem, wybuchając śmiechem. - Bardzo śmieszne Shane... - powiedziałam sarkastycznie i sprzedałam mu kuksańca w bok, na co ten się zgiął. - Do rzeczy... - mruknęłam zaciekawiona.
- Arthur się pyta czemu nie wysłałaś mu ostatniego raportu. - odrzekł, drapiąc się z zakłopotaniem po szyi.
- Jak nie wysłałam? - zadałam pytanie i w tym samym momencie, unikając możliwości przewrócenia się poszłam szybkim krokiem w stronę pracowni. Wchodząc tam zobaczyłam Jake'a i Jareda siedzącego przy swoich stanowiskach. W mig dorwałam swój komputer, sprawdzając ostatnie maile, ale rzeczywiście nie było go tam - Jared? - mruknęłam - Byłeś przy mnie jak wysyłałam wczorajszy raport do Arthura? - zapytałam, a chłopak zerwał się ze swojego fotela i spokojnym krokiem podszedł do urządzenia.
- Tak, byłem. Jeszcze przecież nawet ci go sprawdzałem, tak na wszelki wypadek... - poweidział drapiąc się po świeżo ogolonej brodzie - a co, coś się stało? - zapytał zmartwiony, patrząc w moje oczy.
- Arthur powiedział Shane'owi, że do niego nic nie doszło. - patrzałam na dwójkę, niczego nie rozumiejących chłopaków i sama starałam się to rozwikłać. Przecież to nie było możliwe i każdy, kto znajdował się w tym pokoju o tym wiedział. No chyba, że...
- Ktoś się włamał na mój komputer - dokończyłam na głos swoje domysły obojętnym tonem, niemalże pewna tego scenariusza.
- Cholera... Emily, to może być możliwe. - Jake jako główny informatyk w naszym zespole usiadł na moim stanowisku i zaczął grzebać w systemie - Ostatnio zaobserwowałem ataki hakerskie i ponad 50 000 botów wykierowanych w nasz system. - Jared, zadzwoń do Arthura i poinformuj go o tym. - brunet wydawał polecenia, wpatrując się z zamyśleniem w ekran monitora. - Emily, co było w tym raporcie? - zapytał, kierując na mnie swój wzrok, w tle było słychać rozmowę blondyna z szefem.
- No jak to co? To co zwykle. - odparłam, lecz po chwili dodałam - Stan broni, obecnie prowadzone działania, prawdopodobieństwo ulokowania siedziby Marcusa w starej fabryce na zachodzie, podałam jeszcze kilka innych miejsc, w których mógłby przebywać. Na końcu zapisałam progres naszej pracy i plan na najbliższe 7 dni. - odpowiedziałam.
- Wiedzą o nas wszystko. Mam już IP tego gnoja. - odpowiedział po chwili zamyślenia, znów patrząc w szyfr znaków wyświetlony na ekranie. - Zbierajcie się. - powiedział nieco głośniej tak, żeby wszyscy usłyszeli. - Jedziemy do fabryki, o ile jeszcze tam są. No, a przynajmniej byli tam 2 minuty temu. - powiedział wyłączając komputer i biorąc do ręki laptopa. Wszyscy poczęli się uzbrajać, więc i ja nie zamierzałam odstawać od reszty. Wparowałam do pokoju, gdzie był już Jared...
- Dobra, wycofuję to co wcześniej powiedziałem... - mruknął rozbawiony - Jest gorzej niż było i powiedz mi jedno. Jak ty to zrobiłaś? - mówił wskazując na górę łachów wyłożoną na podłodze. Wzruszyłam ramionami śmiejąc się na widok chłopaka bezradnie szukającego czegoś w tym garderobianym morzu.
- Czego szukasz? - zapytałam, po kilku minutach, gdy ja już znalazłam pasek, którego szukałam. Szybko dopięłam do niego kilka magazynków i moją broń.
- Moich czarnych spodni - odparł zamyślony, wpatrując się dalej w to samo miejsce co wcześniej. Potrzebowałam chwili, żeby je znaleźć.
- Ja już wiem gdzie są. - odrzekłam dumna z siebie. - Odwróć się i popatrz na ścianę - powiedziałam rozbawiona widząc jego spodnie wiszące na ramce z naszym zdjęciem. Po kilku sekundach i jego niezrozumieniu wybuchłam śmiechem wskazując palcem na opisane wcześniej miejsce, gdy już zrozumiał oboje nie umieliśmy się opanować. Ubrani i w pełni gotowi do działania zeszliśmy na dół, gdzie czekała na nas pozostała dwójka.
- Jaki mamy plan? - zapytał blondyn oplatając mnie ręką w talii.
- Sęk w tym, - powiedział Shane, zastanawiając się nad bezpieczną odpowiedzią - że nie mamy... - dokończył.
-Jak to ,,nie mamy"? - zapytał zielonooki, przy ostatnich słowach robiąc cudzysłów w powietrzu. - Emily, to ty w takim razie zostajesz. - powiedział twardo i na mnie spojrzał.
- Nie ma mowy - oponowałam oburzona - nie jestem małą dziewczynką, żebyś mnie tak traktował Jared. Jadę z wami. - zakończyłam moją wypowiedź i zeskoczyłam z dwóch ostatnich schodków.
- A ja jak głupi myślałem, że mnie posłucha - szepnął zielonooki do chłopaków myśląc, że tego nie usłyszę.
- Słyszałam to Jared! - powiedziałam nieco podniesionym głosem chcąc wyprowadzić go z błędu. - Nie ma w ogóle takiej mowy, że wy pojedziecie, narażając życie, a ja w tym czasie będę siedzieć na kanapie. - dodałam, odwracając się do nich.
- Nie będziesz siedzieć na kanapie - odparł niebiesko-włosy - Będziesz sprzątać w waszej szafie - wybuchnął i cała trójka zaniosła się śmiechem.
- Ha... ha... ha... - przewróciłam oczami - Baaaardzo śmieszne, doprawdy - odrzekłam przeciągając pierwsze słowo, odwracając się i zakładając moje czarne, ochronne, sięgające nieco ponad kostkę buty. Już nikt nie ośmielił się ze mną zadrzeć widząc moje oburzenie. Może to i lepiej... W końcu miałam święty spokój.
Droga zajęła nam może coś ok.25 minut. Prawdopodobieństwo powodzenia tej akcji było małe i to bardzo. Starałam się ukryć swój strach hardą i nietęgą miną, ale i tak dla dobrze znanych mi osób, był on widoczny. Zresztą, któż będąc na moim miejscu by się nie bał?
Postanowiliśmy, żeby postawić samochód przy drodze wjazdowej, od razu przy głównej trasie. Po kilku minutach wędrówki stanęłam przed zarośniętym budynkiem, który stał tu już jakiś czas, a w przeszłości był nieźle prosperującą fabryką... Ściany pokryte były bluszczem i w niektórych miejscach grubą warstwą mchu. Okna wybite zapewne przez jakichś dzieciaków, błąkających się w okolicy, nadawały wnętrzu tajemniczego klimatu, a zarazem wpuszczały tam trochę słonecznych promieni. Po chwili postanowiliśmy się rozdzielić. Teren był czysty, bez aut i innych śladów obecności w tym miejscu człowieka. Możliwym stała się ucieczka naszych głównych podejrzanych. Mogli być dosłownie wszędzie, naprawdę. Jego obszar był tak rozległy, że dokładne jego przejście mogło zająć sporo czasu. Teren ten dzielił się na części typowo magazynowe i główny, wysoki budynek fabryczny, który był w moim i blondyna rewirze. Postanowiliśmy się rozdzielić. Ha, brzmi jak wstęp do horroru, co? W tamtym momencie się tak czułam. Pomieszczenia spowite były w ciszy, ale nie było tam śladu żywej duszy. Doszliśmy na rozwidlenie i postanowiliśmy być na łączu przez mikrofony, dla jakiegokolwiek ubezpieczenia w razie W. Przemierzałam zanieczyszczony resztkami odpadającego ze ścian tynku i małymi odłamkami szkła korytarz. Na razie nie było nigdzie widać nikogo ani niczego.
- Jared? Masz coś? - zapytałam cicho tak, żeby nikt nie usłyszał. Chciałam też sprawdzić, czy wszystko działa. Naprawdę zaczynałam się bać...
- Nic, a nic - odparł szeptem - A ty?
- Nikogo tu chyba n... - nie dokończyłam czując silne szarpnięcie do tyłu. Oprawca zakrył mi usta i nos.
- Emily? Emily?!? - powiedział przejęty chłopak - Cholera... Już do ciebie idę, nie bój się. - odparł, a ja odpłynęłam powoli się dusząc...
Jaka jest wasza opinia na temat mojej pracy? Do następnego!
xxxdangerousx <3

CZYTASZ
To on ✓
Fiksi Remaja© Historia opowiada o pełnej życia, entuzjastycznej Emily, której życie obróciło się o 180 stopni. A to wszystko przez nieszczęsne koszenie trawy... Czy los będzie dla niej łaskawy? Opowiadanie posiada wiele zwrotów akcji, a w międzyczasie pojawia s...