Meghan

148 8 0
                                    

Po niesamowitej udręce na kilkudziesięciu stopniach dotarliśmy zmachani i niewyobrażalnie zmęczeni na wspomniane piętro. Pokój 258 znajdował się tuż za zakrętem. Ściany były pomalowane na biało, a całe pomieszczenie dawało pozór sterylnego. Przez szybę we wnętrzu sali zauważyliśmy dwa łóżka, a na nich Jareda i Shane'a. Obaj podłączeni byli do urządzeń monitorujących ich stan, a oni sami rozmawiali roześmiani, co lekko mnie zdziwiło.

- Myślisz, że dostali jakiegoś wstrząśnienia mózgu, a może naćpali się lekami? - zapytałam, patrząc z rozwagą na rozbawionych chłopaków.

- Nie wiem, ale jak się ze mną nie podzielą tym co spowodowało ich stan, to się chyba obrażę - odparł i udał minę naburmuszonego dziecka, a ja parsknęłam śmiechem. Wkroczyliśmy do sali, widząc ich zszokowane twarze. Byłam pewna, że tego się nie spodziewali.

- No czeeeeść - odrzekli uśmiechnięci w tym samym czasie, co coraz bardziej mnie martwiło. Może trafili do złego szpitala? Powoli do nich podeszłam i stojąc pomiędzy łóżkami przyłożyłam dłonie do ich czoła, ale nie zaobserwowałam niczego nadzwyczajnego.

- Hej - odparłam niepewnie i popatrzałam na śmiejącego się w kącie Jake'a. No tak, to przecież ja zawsze byłam tą najnormalniejszą. No oprócz kilku wyjątkowych sytuacji... - co wam tak właściwie jest? - zapytałam prosto z mostu. Wtedy wszyscy we trzech wybuchnęli śmiechem, a ja spodziewałam się co to mogło być, lecz najpierw musiałam usłyszeć to od nich.

- Kto jej to mówi? - zapytał rozpłakany ze śmiechu Shane, a wszystkie oczy skierowały się na Jareda. Ten wzdychając powoli się uspokajał, a swoim kolegom z fachu dziękował, mrożącym krew w żyłach spojrzeniem, za nadchodzącą egzekucję.

- Nie było żadnego wypadku - odpowiedział i parsknął śmiechem. - Upozorowaliśmy to, wszystko było zaplanowane. - odparł, a wszyscy w obłędnej ciszy czekali na moją reakcję.

- JAK TO NIE BYŁO ŻADNEGO WYPADKU?!? - krzyknęłam, a nie wróć, wydarłam się, a oni znów zaczęli się śmiać. Jeszcze popamiętają, odwdzięczę się pięknym za nadobne. - Jesteście bandą rozwydrzonych bachorów, dla których - przerwałam i uświadomiłam sobie jedną, bardzo istotną, rzecz - MUSIAŁAM WCHODZIĆ PO KILKUDZIESIĘCIU SCHODACH?!? - krzyknęłam, a oni na przekór jeszcze bardziej zaczęli się śmiać. - I ty o tym wiedziałeś Jake? - zapytałam nieco ciszej, a ten pokiwał głową. Aha. - I wciągnęliście w to nawet Arthura i tych typków z karetki? - zadawałam kotłujące się we mnie pytania niczym istna katarynka, a oni między nimi zdążali jedynie kiwnąć głową na tak lub nie. Po kilkunastu pytaniach miałam w głowie pustkę, ale pragnęłam udusić całą trójkę.

Po uspokojeniu się całej trójki zeszliśmy po schodach i wróciliśmy do ciepłego domu, a ja omijając pozostawioną graciarnię położyłam się do łóżka i odpłynęłam. Po obudzeniu zauważyłam koło siebie uśmiechniętego zielonookiego, który z dumą patrzył na porządek panujący w pokoju i czekał, na pochwałę z mojej strony.

Kilkanaście dni później...

Był słoneczny poranek, godzina 8.30, a ja siedziałam przy wyspie w kuchni i prawie mdlałam ze stresu. Dopijałam swoją kawę i w głowie przetwarzałam plan dnia mając nadzieję, że obędzie się bez żadnych, zbędnych komplikacji. Dzisiaj był 22 kwietnia, a Jared jeszcze spał. Staruszek, kończy już dzisiaj 22 lata... Powiedziałam w myślach i uśmiechnęłam się pod nosem. Miałam plany na cały dzień, a Jake i Shane mieli zadbać o to, żeby nic ich nie popsuło. Przed domem stała już główna część tej imprezy, a zarazem sam początek i kontynuacja dalszej zabawy. Co najmniej połowa mojej wypłaty poszła w jego uszczęśliwienie pomyślałam, a w moich oczach zabłyszczały łzy szczęścia.

Wieczorem, gdy blondyn spał jak zabity byłam ją odebrać i przez to byłam półprzytomna, ale niczego nie żałowałam, wyobrażając sobie reakcję mojego chłopaka. Z wymknięciem w większości pomogło mi wieczorne posiedzenie chłopaków przy alkoholu i poprawiny po urodzinach Shane'a, co poskutkowało twardym snem blondyna. Ja w tym czasie byłam ,,w pracy". Wyplątałam się uprzednio z żelaznego uścisku cicho chrapiącego zielonookiego i pojechałam z Jake'iem, który wytrzymał i tego wieczoru nic nie pił. Było to skutkiem ostatniej popijawy, w której musiałam najpierw zatachać całą trójkę do łóżek, przy czym wymyślili sobie wspólne spanie, a co lepsze, kołysankę na dobranoc. Na koniec o czwartej rano zbierałam ich ubrania z ogrodu oraz powywieszane bokserki na bramie. Rano czekaliśmy na wizytację kolegów z góry, którzy postanowili jednak nie przyjechać. Arthur powiedział, że odkąd Jared jest jego prawą ręką nie ma przyczyny, żeby nas kontrolować, a jego koledzy i ja jesteśmy wystarczająco odpowiedzialni. I właśnie tak prezentowali się wtedy wyżej wymienieni dorośli ludzie (z wyjątkiem mnie), wielkie głowy naszego gangu...

Brunet pomógł mi w wyborze maszyny i jej koloru oraz zaoferował zaufanego i wiarygodnego sprzedawcę, co było kluczem do sukcesu. Oczywiście to ja miałam przyjemność przywieźć ją do domu, co było maksymalnie satysfakcjonujące. Warto wspomnieć, że miałam wyrobione wszystkie niezbędne dokumenty w tym prawo jazdy w kategoriach, które uważaliśmy za słuszne. Oczywiście wbrew panującemu prawu. Uczyli mnie najlepsi i niczym nie różnie się od innych przy kierownicy, no może tylko tym, że moje papiery nie są wydane przez uczciwe organy, tak jak w większości przypadków.

Pół godziny później...

Wchodziłam po schodach w ręku trzymając tacę z naleśnikami, polanymi syropem klonowym oraz szklankę wody i tabletkę. Musiałam szybko uporać się z przysłowiowym kacem mordercą, który mógłby zaburzyć humor solenizanta. Mieliśmy czas do 10.

- JAAAAAAREEEEEED! - wydarłam się. - POBUDKAAAA! - to się nazywała miła pobudka w dzień urodzin. No dobra, przynajmniej była w moim stylu... Zapewne obudziłam też pozostałą część osób mieszkających w tym domu, no ale cóż, liczył się tylko jeden oponent z trzech. Ten, na którego czekałam przekręcił się na drugi bok i ze skrzywioną miną dalej odpływał. Ja widząc to, kulturalnie odłożyłam tacę na szafkę i będąc pewna, że jest bezpieczna rzuciłam się na śpiącego chłopaka. - STOOOO LAAAAAAAT - krzyknęłam usadowiając się na nim, a widząc jak ten się skrzywił z bólu głowy, zaczęłam się śmiać.

- Cześć - odparł zielonooki zachrypniętym głosem, mrużąc oczy, co wywołało u mnie kolejną salwę śmiechu. - Mamy jakieś prochy? Proszęęęęęę - jęknął chłopak, nie czekając na moją odpowiedź, a ja wstałam i podałam mu tacę. Przyjął ją ode mnie z  lekkim uśmiechem bez wahania, dalej lekko przytłumiony. - Nie można było ciszej? - zapytał, gdy leki zaczęły już działać, a on sam opróżnił cały talerz.

- Nie - odparłam uśmiechając się - zapewnię ci, że tych urodzin nie zapomnisz. - powiedziałam, uśmiechając się iście szatańsko, a widząc pierwiastek strachu, ale też ekscytacji w jego oczach, parsknęłam.

Po godzinie byliśmy już zwarci i gotowi do wyjścia. Pozostało jeszcze związać opaską oczy chłopaka i przedstawić mu pierwszą niespodziankę.

- Wymyśl sobie jakieś ładne, żeńskie imię - powiedziałam, postanawiając, że podarowana mu maszyna będzie ,,kobietą".

- Meghan - odparł bez wahania sekundę po mojej wypowiedzi, co mnie lekko zdziwiło. Zastanawiałam się chwilę nad tym imieniem, ale nic nie przyszło mi do głowy.

- Czemu akurat to imię? - zapytałam w końcu, chcąc zaspokoić moją ciekawość.

- Tak nazywała się moja mama - odpowiedział i ściągnął opaskę, by na chwilę spojrzeć w moje oczy - i tak będzie się nazywać nasza córka. - odrzekł i mnie pocałował, a ja myślałam, że to cudowny sen, ale była to jednak przepiękna rzeczywistość...

Jak wam się podoba rozdział?
xxxdangerousx <3

To on ✓Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz