,,Ona narzeczoną"

171 7 0
                                    

Ten widząc moje zmęczenie wziął mnie na ręce, a ja błyskawicznie zasnęłam w jego ramionach, w drodze do samochodu.

* * *

Przebudziłam się lecąc do przodu i finalnie uderzając głową i ogółem całą klatką piersiową o przednie siedzenie auta, które skutecznie wypompowało całą zawartość moich płuc. Powietrze szybko wypełnił dym wydobywający się prawdopodobnie z silnika. Okazało się, że spałam na kolanach Jareda, który leżał bezwładnie na fotelu. Zerwałam się, sprawdzając funkcje życiowe tak mojego chłopaka, jak i siedzącego za kierownicą Shane'a. Oboje oddychali, ale mogli mieć jakieś obrażenia, dlatego pozostali na swoich miejscach, a ja wykonałam niezbędne telefony. Zignorowałam swój stan i przystępowałam do wykonywania poleceń dyspozytorki, było jej o wiele łatwiej, gdyż znałam wszystkie niezbędne pojęcia oraz procesy, także jej obecność i instrukcje w pewnym momencie stały się zbędne. Moje zgłoszenie przyjęła młoda kobieta, ale miałam wrażenie, że skądś ją znałam i że miałam z nią już styczność. Teraz jednak musiałam zająć się bardziej niezbędnymi sprawami, a błahostki takie jak to, odstawić na bok. Napisałam szybkiego SMS-a do Jake'a, a przed zadzwonieniem po pomoc poinformowałam o zdarzeniu Arthura, musiałam go zapytać o pozwolenie. W tej branży nie liczyło się czyjeś zdrowie, a reputacja gangu, który miał wyśmienicie czystą kartę i łotry, takie jak np. mój ojciec chcieli ją czymś umazać, jednak ich chłopięce poczynania nie mogły się równać z naszymi niebotycznie szerokimi i zaawansowanymi zasięgami.

Po jakimś czasie zielonooki się przebudził i zaczął coś bełkotać, ale go nie zrozumiałam. Z trudem otwierał oczy, a jego wzrok był zamglony. Jedynym moim zadaniem w tym momencie  było utrzymanie go w tej samej pozycji, co w jego przypadku było cholernie trudne.

- Jared, posłuchaj mnie - zwróciłam na siebie jego nieco przestraszone oczy - mieliśmy wypadek, nie ruszaj się, musisz zostać w tej samej pozycji. - mówiłam powoli, tak żeby wszystko zrozumiał i abym miała pewność, że na pewno to do niego dotarło. - Rozumiesz? -zapytałam, chcąc uzyskać potwierdzenie. Ten, zmęczony wypowiedział tylko bezgłośne ,,tak" ustami, a potem na powrót zamknął powieki. Nieustannie monitorowałam ich stan, a w wolnej chwili postanowiłam rozejrzeć się za przyczyną naszego wypadku.

Staliśmy pośrodku niczego, zwykła, wąska, wyłożona żwirem, leśna ścieżka, a dookoła nieograniczona puszcza. Nie było nawet w pobliżu niczego co mogłoby być przyczyną tego incydentu, co wydawało się nieco dziwne. Wyglądało to tak, jakbyśmy zderzyli się z niewidzialną przeszkodą, bo nie było nawet śladu chociażby hamowania bądź odłamanych części karoserii innego pojazdu. Było to dla mnie podejrzane i to bardzo... Chociaż z tyłu głowy przypuszczałam kto był jego sprawcą i że była to swego rodzaju zagrywka za to, że przez ich niesforność byłam na wolności.

Nasze auto było całkowicie skasowane i przypuszczam, że będziemy zmuszeni, żeby się z nim pożegnać. Wiązała mnie z nim pewnego rodzaju więź i wiem, że to głupie, ale nie potrafiłam sobie wyobrazić, że już go z nami nie będzie. Przypomniały mi się wszystkie wypady na miasto, akcje lub nawet randki czy zwykłe przejażdżki  z Jaredem. Przypominały mi się różne sytuacje, w których jedną z nich była podróż do naszego obecnego domu i cała moja historia, którą przekazał mi zielonooki. Pamiętałam wszystkie towarzyszące mi uczucia oraz całą towarzyszącą temu niepewność. Pamiętałam pierwszą randkę, akcję, a nawet pierwszy mojego wykonania wystrzał z pistoletu. Na te wszystkie wspomnienia, w oku kręciła się samotna łza, której spad powstrzymałam. Masa czasu i jeszcze więcej zapamiętanych, coraz bardziej odrzuconych w niepamięć wspomnień...

Nie musiałam długo czekać na pomoc medyczną, a Arthur zapewnił jej przyjazd bez towarzystwa policji, która mogłaby dotrzeć do czegoś, o czym nie chcieliśmy, żeby się dowiedziała. Zasięgi, zasięgi i jeszcze raz zasięgi, a za tym idące znajomości oraz niespłacone koleżeńskie długi, to cały klucz do biznesu naszego gangu. Z pojazdu uprzywilejowanego wysiadło dwóch mężczyzn w podobnym wieku, mieli może nieco mniej niż 30 lat. Po krótkim wywiadzie chłopcy zostali zapakowani do dwóch ratunkowych pojazdów, a ja zapewniłam młodego faceta, który był kierowcą, że mam przewóz, ponieważ czekałam na Jake'a. Widziałam jego maślane oczy, ale sorry ta dziewczyna miała już swojego towarzysza do spraw życia i śmierci. Po chwili, gdy dwa ambulanse oddaliły się za zakrętem usłyszałam warkot pięknej maszyny należącej do bruneta. Była to zachowana w niemalże idealnym, sklepowym, a także nienaruszonym stanie biała Aprilia RS 50. Moim zdaniem cudo, ale to już kwestia sporna. Warto też powiedzieć, że nie rozumiałam typowych strachliwych dziewczyn, które bały się przejażdżki takim jednośladem. Mogły się bać, gdy był on prowadzony przez nieodpowiedzialnego kierowcę, ale niektóre naprawdę przesadzały. Nie bałam się i tym razem powierzyć komuś swoje życie, zresztą od dłuższego czasu była to część mnie i mojej egzystencji.

Jake był typem surowego i konsekwentnego właściciela. Nie można było go nazwać nieodpowiedzialnym lub co gorsza niechlujem. Można to było zaobserwować po jego maszynie, nie była zarysowana, a cylindry lśniły nowością mimo, że miał już ją dosyć długi okres czasu. Fascynowała mnie każda usterka w jego środku, a nawet kilka razy naprawiałam ją pod jego czujnym okiem. Tak, przyznam, że znam się na budowie tego typu pojazdów i ciekawi mnie każda nowinka na ich temat. Niektórzy w stosunku do mnie, bardzo stereotypowo nazywają mnie chłopczycą, lecz chociaż nie interesuje mnie ich zdanie, stwierdzam, że to duże nagięcie prawdy. To, że ktoś pasjonuje się innymi rzeczami sprawia, że staje się wyjątkowy, a naśmiewanie się z niego jest kompletnie nie na miejscu. Ludzie wartościujący innych stwarzają też obraz samego siebie, który przedstawia egoistę z ogromnie wybrzmiałym ego i człowieka pozbawionego samokrytyki. Ocenia on innych, ale nie patrzy na to, co sam robi źle. Jeśli mówię źle to proszę mnie poprawić, ale to już zostało poparte przez zachowanie takich osób i nie można tego nazwać oklepanym i stereotypowym przypisywaniem człowieka jako tego złego. Przynajmniej tak jest w moim wypadku, każde moje zdanie łączy się w pewien sposób z moją przeszłością i tym z jakimi ludźmi miałam do czynienia.

- Hej, - z zamyślenia wyrwał mnie głos Jake'a - co z nimi? - zapytał, a widząc, że przez chwilę nie kontaktowałam, uśmiechnął się. Miał roztrzepane włosy, które wraz ze ściągnięciem kasku spadły mu na czoło i przykryły oczy.

- Z Jaredem w sumie nie jest najgorzej, to Shane miał większe obrażenia. - odpowiedziałam i zaczęłam mu wszystko tłumaczyć co i jak, a następnie założyłam kask, wsiadłam na motor i ruszyliśmy w stronę szpitala.

Uwielbiałam czuć wiatr w moich długich włosach oraz uczucie wolności towarzyszące jeździe na tym przepięknym rumaku. Mknęliśmy między wąskimi uliczkami, aż w końcu dotarliśmy pod wskazaną przez ratowników placówkę, w której mieliśmy dowiedzieć się czegoś więcej o chłopakach. Na wszelki wypadek skontrolowałam miejsce tymczasowego pobytu mojej broni i zaobserwowałam, że niezmiennie kryła się pod bluzą, co mnie niezmiernie uradowało. Poczekalnia była pusta, także w razie czego nie było tu żadnych świadków, co działało na moją korzyść. Miałam dzisiaj bardzo słabe nerwy. Podeszłam więc po chwili do recepcji, przy której siedziała młoda blondynka żująca gumę oraz piłująca sobie niewyobrażalnie długie, jaskrawo różowe tipsy. No tak...

- Dzień dobry - powiedziałam z wymuszonym uśmiechem. - Przyszliśmy dowiedzieć się czegoś więcej o niedawno przywiezionych dwóch młodych chłopakach. - wytłumaczyłam starając się być miła i uprzejma, ale z każdą chwilą, w której blondynka mnie ignorowała zaczęło to maleć. - raczyłabyś mi odpowiedzieć?!? - powiedziałam już nieco ostrzej, kończąc z uśmieszkiem. Uspokój się Emily, tylko spokojnie - powtarzałam sobie w myślach, żeby nie zrobić tu zaraz masowego mordu na niezliczoną skalę widząc stoicki spokój recepcjonistki.

- Jesteście jakąś rodziną? - zapytała.

- Tak, ja jestem jego bratem, a ona narzeczoną. - odparł Jake, a ja starałam się ukryć zdziwienie moim stanowiskiem.

- Sala numer 258 na ostatnim piętrze. Niestety winda nie działa. - powiedziała ze sztucznym uśmiechem śliniąc się do towarzyszącego mi chłopaka. Ja jednak poczułam zmęczenie słysząc ostatnie zdanie.

- Dobrze dziękujemy. Chodź Emily, damy radę - zakończył rozmowę brunet i biorąc mnie pod ramię prowadził w stronę schodów. - Co cię dzisiaj ugryzło? - zapytał rozbawiony - Jeszcze chwila i byś ją zastrzeliła, tańcząc potem taniec jaskiniowców nad jej zwłokami - odparł, a ja parsknęłam śmiechem.

- Jeszcze mi tego brakuje, miałam ciężki dzień. Opowiem ci wszystko w domu, chłopakom też to obiecałam. - powiedziałam i ruszyliśmy w stronę schodów, czekała nas długa droga.

Zastanawiałam się jak z wypadku wyjdzie Shane, jego stan był naprawdę ciężki. Obawiałam się najgorszego, ale nie umiałam o tym myśleć dłużej. Żyłam nadzieją, że wyjdzie z tego cało, w końcu to moja wina, gdybym po nich nie zadzwoniła wszystko byłoby dobrze...

xxxdangerousx <3

To on ✓Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz