Rozdział 4

3.7K 250 47
                                    

Simon

Otworzyłem oczy, po czym rozejrzałem się po sypialni, którą zajmowałem. Ot, zwykły pokój z łóżkiem pod ścianą, jakąś komodą, szafą, z przesuwanymi oszklonymi drzwiami, i dwoma krzesłami przy niewielkim stoliku. Nie przykładałem uwagi do wnętrz, więc i to mnie nie interesowało. Bylebym miał gdzie się przespać i zregenerować siły.

Poderwałem się na równe nogi i udałem do łazienki. Spojrzałem w lustro wiszące nad umywalką.

Trzeba przyciąć brodę.

Otworzyłem szufladę i wyciągnąłem z niej nożyczki. Nabrałem wprawy w pielęgnowaniu swojego zarostu, więc długo nie trwało i mogłem schować narzędzie z powrotem. Jak co dzień założyłem strój do biegania i buty, a następnie wyszedłem na dwór. Tym razem bez towarzystwa.

Nie, żebym tęsknił za Emily. Wtedy mnie zaskoczyła, a ja nie znosiłem tego uczucia. Poprawka, ja go nienawidziłem. Jednak nie mogłem jej przegonić, bo nie wkroczyła na mój teren. Nie miałem żadnego prawa. Później rozegrał się ten cały cyrk z jej mężem. Facet ewidentnie był palantem, co więcej, prawdopodobnie nie czuł z tego tytułu żadnych wyrzutów sumienia.

Przepędziłem myśli o Emily i zacząłem zastanawiać się nad dzisiejszym spotkaniem. Czułem budzącą się we mnie adrenalinę. Jeszcze tylko kilka godzin. Nie mogłem się doczekać.

Po przebieżce wróciłem do domu, by się ogarnąć. Czas mijał szybko; ledwo spostrzegłem, a nadeszło południe. Sprawdziłem komórkę, ale mój kontakt uparcie milczał. Nie przejmowałem się tym; wiedziałem, że wkrótce się odezwie i dostanę szczegółowe instrukcje co do spotkania.

Kiedy minęła godzina i nadal się nic nie działo, postanowiłem wybrać się na przejażdżkę. Miejscowość nie była duża, żadna aglomeracja, jak Nowy Jork, Los Angeles albo Waszyngton. Zwykłe, kilkudziesięciotysięczne miasteczko w Ameryce, identyczne jak setki innych. Jeszcze nie wiedziałem, co było w nim szczególnego, ale prędzej czy później zamierzałem do tego dojść.

Minęło całe popołudnie i wciąż panowała cisza. Mimo to nie okazałem zniecierpliwienia. Nauczyłem się nad sobą panować i byłem dobrze przygotowany na takie sytuacje. Gdy wróciłem do domu, usiadłem na ławce z tyłu i zapaliłem papierosa. Zaciągnąłem się nim, dostarczając płucom nikotynowe pożywienie. Dyskretnie obserwowałem otoczenie, ponieważ istniało podejrzenie, że sam mogłem podlegać obserwacji.

Nawet nie drgnąłem, kiedy mój telefon zaczął dzwonić.

– Czekaj o zmierzchu przy wejściu do parku położonego przy jeziorze Meridian – usłyszałem w słuchawce, po czym połączenie zostało przerwane.

Odłożyłem komórkę i zagasiłem papierosa. Wypuściłem z ust ostatni kłąb dymu i wstałem. Do zmierzchu pozostała godzina, więc musiałem się zbierać. Ruch na drodze nie miał porównania do korków w dużych metropoliach, ale wolałem nie ryzykować spóźnienia. Nie w takiej sytuacji.

Stawiłem się na umówionym miejscu krótko przed czasem. Stanąłem przy bramie i czekałem. Minęło piętnaście minut, nikt się nie zjawił. Nawet nie kręcił się w pobliżu. Czyżby zrezygnowali? A może to był test, czy nie odstąpię od swoich planów? Nie wiedziałem. Postanowiłem zostać na miejscu.

Po kolejnych trzydziestu minutach nic się nie zmieniło. Dałem sobie jeszcze kwadrans, później zamierzałem stąd zniknąć. Nie chciałem nikogo zainteresować tkwieniem przed bramą, choć po zmroku nie kręcił się tu żaden człowiek.

– Wytrwały jesteś – padły słowa nieopodal.

Zakląłem w myślach, na zewnątrz nie okazałem żadnych emocji. Rzadko kiedy ktokolwiek podchodził tak blisko, nie wzbudzając moich podejrzeń. Spojrzałem na osobnika, który wyłonił się z cienia. Mężczyzna przyglądał mi się bez mrugnięcia okiem, jego chytry wzrok prześwietlał mnie niczym rentgen.

Szczypta tajemnicOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz