Rozdział 29

3K 201 72
                                    

Emily

Simon powoli wracał do zdrowia. Przesiadywałam u niego całymi dniami, niechętnie zostawiając go samego wieczorem, ale mój mężczyzna uparł się, że noce mam spędzać w wygodnym łóżku, a nie na fotelu w szpitalnej sali. Tak, nazywałam go moim mężczyzną, bo właśnie tak go traktowałam. Zakochałam się w Cortezie. To po prostu się stało. I wcale nie odczuwałam z tego powodu wyrzutów sumienia.

Małżeństwo z Jacobem legło w gruzach, co to nie oznaczało, że nie mogłam zaznać szczęścia z kimś innym. Z Simonem. Zależało mu na mnie. Widziałam to podczas pobytu w domku, widziałam również w szpitalu, kiedy spoglądał na mnie, jakbym była jedyną kobietą na całym świecie. Serce mi rosło z radości, gdy z każdym dniem nabierał sił. Nie obyło się bez chojrakowania, gdy po drugiej dobie próbował wypisać się na własne żądanie. Tylko cudem wyperswadowałam mu ten głupi pomysł. W końcu posłuchał próśb, obiecując pozostać pod opieką lekarską aż do zakończenia leczenia.

Nie poruszaliśmy tematu wspólnej przyszłości, bo na razie wolałem o niej nie rozmawiać. Na to przyjdzie odpowiedni czas. Najważniejsze było dla mnie dobro i zdrowie Simona.

Niestety kurczyła się jego cierpliwość. Nieprzywykły do ciągłego odpoczynku stawał się coraz bardziej rozdrażniony. Pielęgniarki nazwały go rozjuszonym bykiem, co podsłuchałam, wracając z toalety. Ledwo powstrzymałam parsknięcie śmiechem. Nie odważyłam się powtórzyć Simonowi, że sieje postrach pośród personelu medycznego.

Dni spędzaliśmy na długich rozmowach. W zasadzie mało wiedziałam o jego przeszłości, a byłam jej ciekawa, jak i tego, gdzie żył, czy poza bratem posiadał jeszcze jakąś rodzinę. Zwyczajnie pragnęłam poznać mężczyznę, którego obdarzyłam tak silnym uczuciem.

Czasami odnosiłam wrażenie, że w moich żyłach, zamiast krwi, płynęła miłość do Corteza. Nie chciałam zastanawiać się nad tym, czy ktoś osądzi mnie z tego powodu. Nie zależało mi na ludzkiej opinii, a na ukochanym. To dzięki niemu żyłam i to dzięki niemu znów zrozumiałam, czym jest szczęście.

Simon opowiadał o dzieciństwie spędzonym w małej miejscowości niedaleko San Francisco; o rodzicach, którzy na emeryturze postanowili porzucić życie w niewielkim mieście na rzecz dużego. O Damonie, z którym urwał się zażyły kontakt, gdy ten postanowił wkroczyć na bardzo niebezpieczną drogę. Co prawda panowie niczego sobie nie obiecali, aczkolwiek dało się wyczuć w nich zmianę i sądziłam, że zażegnają dawne waśnie, a ich kontakt ulegnie poprawie.

W końcu po kilku dniach lekarz oznajmił, że Cortez zostanie wypisany ze szpitala. Jako że przez cały czas znajdowaliśmy się w Kanadzie, musieliśmy wrócić do Stanów. Szef Simona, Tony, obiecał się wszystkim zająć. Tymczasem ja się zastanawiałam, jak zacząć temat, który chciałam poruszyć w rozmowie z ukochanym. Oboje mieszkaliśmy w różnych miastach: ja w Covington, on w Seattle. Dom, który Simon wynajmował w Covington, był tylko jego przykrywką.

– O czym tak intensywnie myślisz? – spytał, siedząc na łóżku.

Badał mnie wzrokiem, ale pogrążona w zadumie, nie zauważyłam tego.

– Przepraszam. Co mówiłeś? – Posłałam mu ciepły uśmiech.

Jego twarz wreszcie nabrała zdrowego kolorytu, co mnie niezmiernie cieszyło. Już nie mogłam się doczekać, aż zajmę się nim po wyjściu ze szpitala.

– Pytałem, o czym tak intensywnie myślisz. Byłaś bardzo daleko stąd.

– Chciałabym poznać twoją opinię – wydusiłam w końcu, patrząc mu w oczy.

Nagle ogarnęło mnie zdenerwowanie, choć w zasadzie nie miałam do niego żadnych podstaw. Może lubiłam się nakręcać, kto tam wie.

– Odnośnie? – Poklepał miejsce obok siebie. – Chodź do mnie. Siedzisz zdecydowanie za daleko – mruknął tym tonem, od którego jeżyły mi się włoski na karku.

Szczypta tajemnicOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz