Po odejściu Killui, Gon odczekał jeszcze chwilę, aż jego kroki całkowicie ucichną i zapukał do drzwi.
Przez kilka sekund nic się nie działo, jednak potem usłyszał z wnętrza mieszkania nasilający się odgłos dudnienia.
Zdenerwowany, przełknął ślinę.
Istniały tylko dwie opcje: była zmartwiona albo zła. Chociaż stan jego cioci mógł w takich sytuacjach bardzo szybko zmieniać się z jednego w drugi, więc bez względu na wszystko musiał zachować ostrożność.
Drzwi gwałtownie otworzyły się i w progu stanęła rudowłosa kobieta z... wałkiem w ręku.
Sądząc po tym... druga opcja.
-Em... cześć, ciociu Mito... wróciłem... - uśmiechnął się, choć w środku błagał o ratunek przed jej gniewem.
-Piłeś? - spojrzała na niego podejrzliwie, zaciskając dłoń mocniej na uchwycie wałka, niczym rycerz na rękojeści miecza.
Rycerz bardzo zły na swojego podobiecznego.
-N-nie... - wymamrotał, bezwiednie się cofając.
-Mówisz? - uniosła lewą brew.
-Przysięgam - odparł, zachowując tyle pewności siebie, ile tylko był w stanie.
-No dobra... skoro tak, to pewnie nie będziesz miał nic przeciwko, żeby pomóc mi w robieniu ciasta - odwróciła się, ruchem ręki pokazując mu, żeby wszedł do środka.
-Pewnie, że nie - odparł, idąc za nią. - A i... jest jedna taka sprawa...
-Hm? Jednak chcesz się przyznać?
-Nie, nie o to chodzi. Po prostu... mój znajomy przyjdzie jutro na obiad.
Rzuciła mu podejrzliwie spojrzenie.
-Znajomy, hm? Nigdy nie chciałeś mi przedstawiać swoich znajomych.
-Em... pomyślałem, że czas coś zmienić - odparł, uciekając wzrokiem.
Mito nic nie odpowiedziała. Zamiast tego, wróciła do wałkowania ciasta.
Tak, to była kiepska wymówka...
ꨄ︎
Pomieszczenie wypełnił dźwięk dzwoniącego telefonu.
Gon wydał z siebie jęk niezadowolenia i wepchnął głowę pod poduszkę, próbując odciąć się od hałasu.
Ponieważ dzwonienie nie ustawało, leniwie wyciągnął rękę i zaczął szukać po omacku telefonu na szafce nocnej. Gdy jego palce w końcu na niego natrafiły, odebrał nie patrząc nawet, kto dzwonił.
-Halo? - wymamrotał, wpółprzytomnym głosem.
-Dzień dobry, Gon. Wyspałeś się? Mam nadzieję, że miałeś o mnie jakiś sen - powiedział jego rozmówca i zachichotał cicho.
Gon nie od razu rozpoznał, do kogo należał ten czarujący śmiech. Jednak, gdy już to do niego dotarło...
-Killua?! Dlaczego do cholery dzwonisz do mnie o piątej rano?!
-Chciałem się upewnić, że nie zaśpisz i zdążysz się przygotować na obiad.
-O czym ty mówisz?! Powiedziałeś, że przyjdziesz w południe! A jest pieprzona piąta rano! Zresztą, co ty do cholery robisz na nogach tak wcześnie?!
-Codziennie rano wychodzę pobiegać. Mógłbyś się do mnie przyłączyć. Dla zdrowia.
-Chyba żartujesz. Jeśli już będę biegać, to na pewno nie z tobą. I o jakiejś normalnej godzinie.
-W takim razie, jutro przyjdę do ciebie i osobiście wyciągnę cię z łóżka - zaśmiał się.
-Nawet nie próbuj. Już wolę, żebyś ze mną spał, niż wstawać tak wcześnie.
-Naprawdę? No skoro nalegasz to...
-Nawet nie kończ. Nie chcę wiedzieć, co znowu wymyśliłeś.
W odpowiedzi usłyszał tylko jego śmiech. Ten cholernie uroczy śmiech.
-To wszystko, czego ode mnie chciałeś? - westchnął czarnowłosy - W takim razie, idę dalej spać.
-Uważaj, żeby nie zaspać na obiad.
-Możesz być spokojny. Moja ciocia na pewno mi na to nie pozwoli.
-Mówisz? No to chyba zaufam twojej cioci. Dobranoc. Niech przyśni ci się coś o mnie.
-Chciałbyś - odparł, zrezygnowany, rozłączając się.
Odłożył telefon i ukrył twarz w poduszce.
Killua nie przestawał go zaskakiwać...
CZYTASZ
❦︎ Fifty four ❦︎ [KɪʟʟᴜGᴏɴ]
Fanfiction𝑁𝑖𝑒 𝑚𝑎𝑚 𝑤 𝑧𝑤𝑦𝑐𝑧𝑎𝑗𝑢 𝑧𝑎𝑐𝑧𝑦𝑛𝑎𝑐 𝑐𝑧𝑒𝑔𝑜𝑠 𝑖 𝑛𝑖𝑒 𝑘𝑜𝑛𝑐𝑧𝑦𝑐. (...) 𝑇𝑒 𝑠𝑖𝑒𝑑𝑒𝑚 𝑚𝑖𝑛𝑢𝑡 𝑏𝑒𝑑𝑧𝑖𝑒 𝑚𝑜𝑗𝑒. Idąc na imprezę do znajomego, Gon nie wiedział jak wielki wpływ na jego los będzie miała nadchodząca...