𝑬𝒑𝒊𝒍𝒐𝒈

1.2K 106 162
                                    

Witam wszystkich po roku. Gdyby ktoś nie widział ogłoszenia na mojej tablicy, to dziś mija rok od publikacji pierwszego rozdziału tej opowieści i z tej okazji, zdecydowałam się wstawić ten nigdy nieopublikowany epilog.
Enjoy ^^

***

-Wiesz... - wyszeptał Killua, ujmując dłoń ukochanego - Nie myślałem, że skończymy razem na tej sali.

-Ja też - czarnowłosy chłopak uśmiechnął się lekko, kładąc rękę na jego ramieniu. - Teraz żałuję, że wtedy nie chciałem cię słuchać.

-Przestań. To ja żałuję, że wyjechałem - położył dłoń na jego talii i przyciągnął go bliżej. - Straciliśmy tyle lat.

Muzyka rozbrzmiała w pomieszczeniu i obaj zaczęli kołysać się w jej rytm.

Dołączali do nich inni i wkrótce cała sala wypełniona była tańczącymi parami.

Stawiali wolne kroki, zrównywali oddechy i wsłuchiwali się w bicia swoich serc.

Bum. Bum. Bum. Momentami białowłosy miał wrażenie, jakby wszystkie odgłosy wypełniające pomieszczenie zanikały gdzieś w oddali i na tym świecie zostawali tylko oni. A może to cała reszta dalej znajdowała się na Ziemi, podczas gdy oni tańczyli pod gwiazdami?

Jedyne, co docierało do jego uszu to rytmiczne uderzanie serca Gona i był niemal pewien, że on odczuwał to samo.

Nie mogła istnieć piękniejsza chwila. Nie istnieje cudowniejszy moment, niż trzymanie w rękach tego, kogo kochasz.

Czekał tak długo, że miał wrażenie, jakby żył właśnie dla niego. I w jego życiu nie liczyło się nic innego, jak ten słodki, czarnowłosy chłopak, którego nie miał zamiaru puszczać. Nigdy.

Tyle czasu minęło, zanim dane mu było znów go zobaczyć. Tyle wspomnień w snach. Tyle samotnych nocy i budzenia się ze łzami w oczach.

Czasami myślał, że już nie da dłużej rady. Że zasypianie bez niego go wykończy.

Nigdy nie spodziewałby się, że to będzie takie trudne.

Ale przetrwał. I dziś byli tu razem. W dzień ich ślubu.

Muzyka skończyła się i prowadząc ukochanego za rękę, udał się do stołu.

Nie miał siły już dalej tańczyć. Chciał tylko usiąść z nim i porozmawiać. Może coś zjeść. Usłyszeć, jak się śmieje. Po prostu być przy nim.

-Killua... - Gon spojrzał na niego tymi czarującymi oczami.

Z uśmiechem obrócił głowę w jego stronę z zamiarem odpowiedzenia, ale... nie było mu to dane.

Ostre promienie światła słonecznego padły mu na twarz i pod ich wpływem zmrużył oczy. Ale gdy znów je otworzył... Gon zniknął. Zniknęła muzyka, goście, weselne dekoracje, a nawet cała sala.

Jedyne, co widział przed sobą, to blady obraz swojego pokoju. Był w swoim domu. Znów całkiem sam.

Dlaczego sny musiały przynosić mu tak piękne rzeczy? To sprawiało, że miał ochotę już nigdy się nie budzić. Chciał zostać z Gonem. Na ich weselu. W świecie marzeń. I choć przez chwilę móc udawać, że to działo się naprawdę. Że naprawdę znów miał go przy sobie. Że go nie stracił.

Uderzyła w niego kolejna fala bólu, gdy zdał sobie sprawę, że jego sny nigdy nie staną się prawdą. I mógł stanąć z Gonem na ślubnym kobiercu jedynie we własnych marzeniach.

To było takie bez sensu...

Dlaczego mimo upływu lat nadal o nim pamiętał? Sam chciał to wiedzieć.

Sięgnął po telefon, by sprawdzić godzinę.

9:30. 7 lipca.

Miał dziś urodziny. I dziś mijało trzy lata, odkąd po raz ostatni widział Gona.

Z dnia na dzień coraz bardziej żałował, że wtedy wyjechał.

Gdy był pogrążony w żałobie, dotarł do niego głos. Ten, kto mówił, był zaraz obok niego. W łóżku. I sprawił, że dotarły do niego odpowiedzi na wszystkie jego pytania.

-Już wstałeś, kochanie?

***

Czekam na teorie, kto to hehe

(nigdzie nie napisałam, że to Gon, ale też nigdzie nie napisałam że to nie on, okej)

❦︎ Fifty four ❦︎ [KɪʟʟᴜGᴏɴ]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz