Gon ukrył zapłakaną twarz w dłoniach i opadł na ławkę w parku.
Łzy niekontrolowanie cisnęły mu się pod powieki i spływały po twarzy strumieniami.
Z wczorajszego wieczoru niewiele pamiętał. Jakby jego wspomnienia przykrywała wielka, biała plama.
Wiedział tylko, że po tym, co usłyszał od Hisoki, pobiegł do domu Kurapiki szukać wsparcia. Wypił tam trochę i sądząc po jego dzisiejszym samopoczuciu, był nieźle wstawiony.
Potem pamiętał już tylko, że jakimś sposobem znalazł się w domu Killui. W głowie miał jedynie urywki kilku scen, ale był pewien, że chłopak wykorzystał to, że nie był do końca świadomy, żeby go zaliczyć. Poza tym fakt, że obudził się nago obok niego w łóżku jedynie to potwierdzał. Wystarczyło tylko połączyć fakty.
Wyglądało na to, że stał się jednym z wielu nic nieznaczących elementów jego kolekcji.
Był naiwny wierząc, że Hisoka go okłamał. Po co miałby to robić? A zresztą jego słowa już się potwierdziły.
Dla Killui był zwykłą zabawką. Żałosne było przekonanie, że robił to wszystko, bo mu zależało. Od początku chodziło mu tylko o powiększenie swojej kolekcji. A teraz, gdy mu się to udało, już nigdy go nie zobaczy. Urwie z Gonem kontakt i będzie chwalił się kolejnym zaliczonym, naiwnym chłopcem.
To wszystko bolało tym bardziej, bo Gon... naprawdę zaczął coś do niego czuć. Po tym całym czasie, jaki z nim spędził i ich wszystkich wspólnych chwilach... zakochał się w nim.
No cóż... wyglądało na to, że żył w kłamstwie. Że jego wyobrażenia o Killui były tylko iluzją.
A przez chwilę... przez chwilę naprawdę myślał, że mógłby z nim być.
Dzisiejszego ranka, gdy obudził się obok niego i zdał sobie sprawę, co się stało... był załamany.
Spędził dobre kilkanaście minut na płaczu i wypominaniu sobie największego błędu swojego życia.
Wolałby już skończyć w łóżku z Hisoką, niż z nim.
Zostawił pierścionek, czym zerwał ich "zaręczyny", ubrał się i po cichu opuścił dom.
Nie chciał już nigdy więcej widzieć Killui.
Miał ochotę się upić i zapomnieć o tym wszystkim, ale biorąc pod uwagę jego ostatnie doświadczenia z alkoholem, nie był to dobry pomysł. Nie miał pojęcia, co mogłoby zdarzyć się tym razem i wolał nie ryzykować.
Wbił spojrzenie w swoje zupełnie mokre od łez dłonie.
To wszystko było tak bardzo bez sensu. Żałował teraz każdej chwili, która zbliżyła go do Killui. A najbardziej tego, że poszedł wtedy na tę imprezę. Gdyby nie to, nic nigdy by się nie wydarzyło.
Przetarł twarz dołem koszulki.
Musiał się ogarnąć, zanim wróci do domu, żeby jego ciotka o nic nie pytała.
-Gon? - usłyszał obok znajomy głos.
Podniósł głowę, aby zobaczyć siadającego obok niego Hisokę.
No świetnie... Tylko jego mu brakowało...
-Czyżbyś w końcu przekonał się, jaki naprawdę jest twój narzeczony? - usłyszał jego cichy śmiech.
-Zamknij się - warknął, wycierając łzy.
-Przecież ostrzegałem cię przed nim. To nie moja wina, że nie posłuchałeś.
-Zamknij się do cholery - zacisnął pięści.
-Przestań być taki oschły - poczuł dłoń mężczyzny na swoim ramieniu. - Jeśli to cię pocieszy, to pamiętaj, że w każdej chwili jestem do twojej dyspozycji.
-Nie skorzystam - mruknął, odsuwając się na drugi koniec ławki.
-No trudno - westchnął czerwonowłosy. - Kolejny raz dostałem kosza. Ale gdybyś zmienił zdanie, wiesz, gdzie mnie szukać.
W tym samym momencie telefon Gona zawibrował.
Ciocia Mito zaczęła się martwić?
Szybko wydobył go z kieszeni i zerknął na ekran. Jednak... to nie była jego ciotka.
Widok imienia Killui spowodował kolejną falę łez napływającą mu pod powieki.
-Jeśli nie chcesz, żeby do ciebie dzwonił, po prostu zmień numer - odezwał się Hisoka.
Chłopak pokiwał głową, wycierając łzy.
Miał tego wszystkiego dosyć.
CZYTASZ
❦︎ Fifty four ❦︎ [KɪʟʟᴜGᴏɴ]
Fanfiction𝑁𝑖𝑒 𝑚𝑎𝑚 𝑤 𝑧𝑤𝑦𝑐𝑧𝑎𝑗𝑢 𝑧𝑎𝑐𝑧𝑦𝑛𝑎𝑐 𝑐𝑧𝑒𝑔𝑜𝑠 𝑖 𝑛𝑖𝑒 𝑘𝑜𝑛𝑐𝑧𝑦𝑐. (...) 𝑇𝑒 𝑠𝑖𝑒𝑑𝑒𝑚 𝑚𝑖𝑛𝑢𝑡 𝑏𝑒𝑑𝑧𝑖𝑒 𝑚𝑜𝑗𝑒. Idąc na imprezę do znajomego, Gon nie wiedział jak wielki wpływ na jego los będzie miała nadchodząca...