× arctic monkeys — no buses!
Brązowowłosy chłopak pod wpływem promieni słońca w sobotni, październikowy poranek jakie przebijały się pod beżową roletą rozchylił leniwie powieki. Mimo jesieni, która zdążyła się już na dobre rozkręcić w Seattle, gdzie temperatury o tej porze nie przekraczały raczej piętnastu stopni Celsjusza i tak w niektóre dni potrafiło rozpieszczać ich słońce. Poza tym zaczęła się deszczowa pora, ale wszyscy zamieszkali mieszkania numer osiemnaście byli już do tego przyzwyczajeni. Podobnie zresztą jak ich sąsiad z naprzeciwka, który średnio cztery razy w tygodniu przychodził do nich, by poprosić o bycie ciszej, Veronica, która z powodu braku pracy polubiła odwiedzanie swojej kuzynki, gdy ta była nią zajęta i Hannah, która często narzekała na duże kałuże powstałe pod jej blokiem, przez które musiała się przeprawić w drodze na cotygodniową (raczej codwutygodniową, spotykały się tylko w te weekendy, w które nie miały zajęć na uczelni) herbatę u Ellie podobnie jak dziś.
Zdecydowanie nie mogli narzekać na jakąś nudę i samotność, w końcu trzy nowo poznane osoby to zawsze coś. Colins czuła się przecudownie, mogąc podawać jedną ze swoich londyńskich herbatek Smith w weekendy (czy wspominałam, że Ellie jest w połowie Brytyjką urodzoną w Londynie mówiącą z perfekcyjnym londyńskim akcentem? chyba nie), czy parząc czarną kawę Vee w dni powszednie. Co jak co, ale zdecydowanie było jej w jakimś stopniu brak żeńskiego towarzystwa, z którym mogła podyskutować w nieco inny sposób. Dzięki tym dwóm blondynkom (które zresztą zdążyły się już poznać i dogadywały się całkiem nieźle) Ellie zdecydowanie odżyła i jako jej chłopaka Martella nic nie mogło cieszyć bardziej.
Przetarł oczy i ziewnął, patrząc na Ellie wciąż spoczywającą w najlepsze z głową na jego klatce piersiowej, ubraną w jego czarną koszulkę z zamkniętymi oczami. Obejmował ją ramieniem, głaszcząc je delikatnie i wolną dłonią odgarnął z jej czoła włosy. Uniósł delikatnie kąciki ust, po prostu patrząc na nią i dziękując Bogu w myślach za taką cudną dziewczynę. Sam nie wiedział do końca, co by zrobił, gdyby jej nie poznał. Prawdopodobnie przesiedziałby całe liceum z Wyattem w jego zagraconej piwnicy grając na konsoli i pijąc hektolitry gazowanych napoi, pewnie nawet nie zdecydowałby się na medycynę.
Przysunął się do niej odrobinę i musnął delikatnie jej czoło, wciąż głaszcząc ją po ramieniu. Krótko po tym uchyliła dość niechętnie powieki, ale patrząc na niego zdobyła się na lekki uśmiech.
— Dzień dobry, kwiatuszku — powiedział cicho, przeczesując łagodnie swoimi długimi palcami jej krótkie włosy. — Wyspana?
— Powiedzmy. . . — wymamrotała, przecierając oczy i wtulając się leniwie w zielonookiego. — A ty, fiołeczku?
— Nie narzekam. — Uśmiechnął się i pogładził ją po plecach, przytulając ją bardziej do siebie. — Ale nie mam ochoty jeszcze wstawać.
— Ja też nie — stwierdziła, z powrotem zamykając oczy. — Trzeba korzystać z wolnego weekendu, a poza tym gówniaki jeszcze śpią.
I akurat, gdy Martell miał odpowiedzieć jej coś w stylu "zgadzam się", a potem zaproponować jej naleśniki na śniadanie usłyszeli z sąsiedniego pokoju, jak łóżko przesuwa się w przód i w tył. Były to dość szybkie ruchy, równomierne, a po chwili doszły do nich jeszcze stłumione westchnięcia. Skrzyżowali ze sobą spojrzenia, po czym Ellie jęknęła niezadowolona i ułożyła dłoń chłopaka na jednym ze swoich uszu, by nie musieć słuchać tego, co Jasper wyczynia z Jake'iem za ścianą.
— Albo jednak nie. . . — westchnął Martell, nie mogąc się powstrzymać od śmiechu. — Chyba będą świętować tydzień urodzinowy Jake'a, czy coś. . .
CZYTASZ
kids in america ᵐᵘˡᵗⁱᶜᵒᵘᵖˡᵉˢ
Fanfiction❝down town the young ones are going down town the young ones are growing❞ gdzie dzieciaki w wypasionych trampkach muszą nauczyć się dorosłości i żyć w jednym mieszkaniu, albo chociaż blisko siebie 18 yo jaeden martell × female oc (jaellie) wyatt ol...