× khalid — young dumb & broke!
coolman × elliephant
coolman
hej eluniacoolman
przeszkadzam
w pracy?elliephant
omg hej bubuelliephant
nie, akurat
mamy przerwęcoolman
czyli masz dłuższą
chwilę?elliephant
no takcoolman
okej więccoolman
trochę nie wiem
jak to zacząć, alecoolman
sądzisz, że to
dobry moment
na jakieś zaręczyny?elliephant
i'm-elliephant
oboże okurwaelliephant
kochanie tak długo,
jak ty sądzisz że to
dobry moment to
jak najbardziejcoolman
w sensie może
nie konkretnie ten
moment terazcoolman
ale no zaręczynki
w święta to chyba
nie aż taki głupi pomysłelliephant
to genialny pomysłelliephant
gdybyś potrzebował
pomocy z pierścioneczkiem,
czy zorganizowaniem czegokolwiek
to oczywiście chętnie
pomogęcoolman
oboże dziękuję ty bubusiu
kochany, na pewno się
odezwęelliephant
buziaki słonko,
zawsze do usług!coolman
—
Dwudziestojednoletnia Elena Colins siedząc na blacie wymachiwała nogami wgapiona z uśmiechem w wyświetlacz swojego telefonu, a na nim konwersację z Jake'iem. To, co właśnie jej przekazał przepełniało ją naprawdę niewyobrażalnym szczęściem. Patrzyła od samego początku jak relacja tych dwóch chłopaków się rozwija i fakt, że Coleman chciał podjąć najlepszy krok dostarczał jej nieopisanych emocji. To po części jakby patrzeć, jak twoje dziecko stopniowo dorasta, bo właśnie tak widziała dojrzewanie każdego ze swoich przyjaciół.
Ellie znała Jake'a jeszcze z zerówki, potem chodzili do jednej podstawówki, do jednego gimnazjum i jakimś cudem wylądowali w tym samym liceum. O ile przez pierwsze trzy nie byli jakoś specjalnie blisko, to byli przyzwyczajeni do swojej obecności i nigdy nie mieli problemu, żeby zamienić ze sobą kilka słów na korytarzu, czy na przystanku. Byli swego rodzaju przyzwyczajeni do tego, że to drugie tam było i tak naprawdę nigdy się to nie zmieniło. Jednak w dziesiątej klasie usiedli ze sobą razem w ławce na geografii i właściwie od tego momentu byli już nierozłączni. Coleman był niezwykle oddanym przyjacielem i Ellie zawsze doceniała tą jego pogodną, charyzmatyczną osobę. Za każdym razem stanowił dla niej wprost idealne wsparcie i była pewna, że nie mogła sobie wymarzyć lepszego przyjaciela niż on.
Spostrzegła, jak w jej stronę z tacką w ręce zbliża się Jasper. Jego co prawda poznała znacznie później, bo w wieku piętnastu lat, niemniej jednak miała wrażenie, jakby znali się całe życie. Skavinsky obudził w niej tą lepszą, pewną siebie wersję, o której normalnie nie miałaby pojęcia. Ponadto, zawsze był przy niej, by zachęcać ją do jeszcze większej wiary w siebie, lecz przy nim było to wręcz naturalne. Błędne byłoby stwierdzenie, że są jak rodzeństwo, bo byli raczej jak bratnie dusze. Colins z wielką dumą patrzyła, jak przez te ostatnie sześć i pół roku jej przyjaciel z rozpieszczonego gówniarza z bogatymi starymi powoli staje się dojrzałym, samowystarczalnym mężczyzną. Brzmiało to co najmniej abstrakcyjnie, ale tak było. Jednak pewne rzeczy nigdy się nie zmieniały, jak na przykład nieustanne narzekanie na wszystko, co tylko znajduje się dookoła. El to jednak nie przeszkadzało, kochała Jaspera właśnie takiego, jaki był i choć nie do końca zdawała sobie z tego sprawę, to kochała go nawet wtedy, gdy nikt go nie kochał i on sam nie był w stanie pokochać.
— Właśnie byłem o krok od usłyszenia od typiary od oknem "chcę rozmawiać z managerem" — powiedział skrzeczącym głosem czarnowłosy.
— A niech przyjdzie, chętnie z nią porozmawiam. . . — Wyprostowała się delikatnie poprawiając sukienkę.
— Baba wyszłaby stąd, wróciła do domu i już nigdy z niego nie wyszła — zaśmiał się i odłożył na bok tackę usadawiając się obok blondynki. — Głupia kurwa, że niby frytki za długie.
Colins obejrzała się na wspomnianą klientkę i po zmierzeniu jej wzrokiem z powrotem spojrzała na Jaspera.
— No jak te frytki są dla niej za długie to jej mąż chyba nie ma za dobrze.
Skavinsky wybuchł potężnym śmiechem, przy czym zaraz mu zawtórowała uderzając lekko z dłoni w jego udo, jak to miała w zwyczaju. Najprawdopodobniej właśnie kobieta jak i inni klienci spojrzeli na nich, ale nie zamierzali się tym w żadnym stopniu przejmować. W swoim towarzystwie obchodziło ich to najmniej.
Gdy po dłuższej chwili oboje się uspokoili ciemnowłosy zabrał głos.
— Właściwie, to mam do Ciebie sprawę. . .
— No co tam? — spytała, obracając kilka razy telefon w dłoni.
Dwudziestojednolatek wziął głęboki wdech i przeczesał włosy przygryzając odrobinę nerwowo wargę. Ellie zauważywszy to oparła dłoń na jego ramieniu i pogłaskała je czule patrząc na niego z lekkim zmartwieniem.
— Chyba pora, żeby się oświadczyć Jake'owi. . .
Przez chwilę nie mówiła nic. Dosłownie kilka minut rozmawiała o tym samym z wspomnianym chłopakiem i zdecydowanie nie spodziewała się podjęcia tego tematu przez Skavinsky'ego. Nawet, jeśli wiedziała, że z Colemanem przedyskutowali kwestię ślubu, to nie sądziła, że coś takiego wyjdzie z inicjatywy brązowookiego. Poza tym teraz to wszystko odrobinę się gryzło i skłamałaby mówiąc, że jej to nie zaniepokoiło i zestresowało.
Patrzył na nią w oczekiwaniu odpowiedzi, więc tak szybko, jak tylko mogła udzieliła mu jej.
— O ile ty tak czujesz, skarbie. . . — odparła wciąż głaszcząc jego ramię.
— Czuję i to naprawdę. . . W sensie to nie musi być teraz, ale no. . . — Podrapał się po karku. — Nie wiem, może jakoś niedługo. . .
W błyskawicznym tempie przemyślała wszystko, co miało miejsce przez ostatnie kilka minut i spojrzała na swojego przyjaciela. Doskonale wiedziała, jak rozwiązać tę sprawę.
— Wiesz co, zaręczyny w Święta to byłby chyba niezły pomysł. . .
CZYTASZ
kids in america ᵐᵘˡᵗⁱᶜᵒᵘᵖˡᵉˢ
أدب الهواة❝down town the young ones are going down town the young ones are growing❞ gdzie dzieciaki w wypasionych trampkach muszą nauczyć się dorosłości i żyć w jednym mieszkaniu, albo chociaż blisko siebie 18 yo jaeden martell × female oc (jaellie) wyatt ol...